Rozdział dwudziesty ósmy


Aby pomóc wszystkimz rozumieć treść, zamieszczam tu kilka fotografii należących do Pani Magdaleny Prask. Są to zdjęcia z wyprawy pod wulkan Ol Doinyo Lengai.

 Szczelina, którą wchodzi się na szczyt wulkanu. Na zdjęciu Magdalena Prask.

Strome zbocze wulkanu.

Widok na wulkan. To tam rozgrywa się końcowa scena rozdziału.
 
Wulkan z oddali.

Krater oraz jeden ze stożków pasożytniczych.Za takim czymś schowali się bohaterowie.



Muzyka do rozdziału – KLIK

„Nie chcę, byś płakała…”
                Pierwszy raz czuł noc tak spokojną, tak ciepłą… jeszcze nigdy w życiu nie widział aż tak gwieździstego i czystego nieba, księżyc mocno świecił w jego oczy, a głos w oddali nawołującego samicy samotnego wilka, przyprawiał go o dreszcze. Nie potrafił zasnąć, leżał więc przy dogasającym ognisku, a elektroniczny wyświetlacz jego zegarka, po naciśnięciu dowolnego przycisku, zaświecił się na niebiesko i wskazał godzinę trzecią w nocy. W Londynie była teraz pierwsza. Robert ziewnął przeciągle, nie zauważając, jak biała kobieta siada obok niego i przygląda mu się badawczo.
- Wiesz, że plemienia tanzańskie wierzą w Mlularuka? – Lara dostrzegła w oczach towarzysza kompletne zdezorientowanie, gdy tylko Levis przestał uporczywie ukazywać swoje znudzenie, głębokim i powolnym wydechem powietrza przez otwarte usta.
– To szakal ze skrzydłami nietoperza. Jest aktywny nocą i żywi się mango.
- Latający szakal jedzący mango?
- Nie wymagaj zbyt wiele. Wierzą też w magiczną moc prochów ciała albinosów i ich włosów, dlatego zabijają ich dzieci, z włosów robią sobie, bo ma to przynosić szczęśliwe łowy. Prochy i kości czarownice wykorzystują w czarach, a klienci, którym się z takiej mieszanki wróży za drogą cenę, mają być w przyszłości obrzydliwie bogaci.
- Bardzo romantyczna historia, Croft. Zmieńmy temat. Brzydzą mnie już opowieści o potworach, ludzkich prochach czy gwałconych kobietach.
- Zatem czemu nie śpisz?
- Nie potrafię. Nie czuję się tutaj na tyle  bezpiecznie.
- Nie obawiaj się. Nie jesteś albinosem, nikt nie sprzeda twoich kości.
- W Londynie zawsze jest bezpiecznie.
- Faktycznie. Na oświetlonych neonami ulicach przy otwartych, pijackich spelunach i całodobowych monopolowych jest bezpieczniej niż tuż obok lepianki pełnej chrapiących, głodnych Murzynków, dodatkowo przy boku najzręczniejszej i najmądrzejszej kobiety na świecie.
Lara rzuciła wzrokiem w stronę nieopodal postawionej, prowizorycznej chaty. Faktycznie, głosy chrapiących dzieci dochodziły do uszu i były jedynym dźwiękiem tej nocy, prócz głosów cicho rozmawiających, białych ludzi.
- Chodziło mi o to, że tutaj… jest za spokojnie. Jestem człowiekiem nastawionym na niebezpieczeństwo. Źle się czuję, kiedy nie wiem, czego się spodziewać. W Londynie już nic mnie nie zaskoczy, a tutaj nigdy wcześniej nie byłem…
- I już nigdy więcej nie będziesz, więc rozkoszuj się tym nieznanym doświadczeniem.
- Nie jestem na urlopie, Croft. – Szepnął mężczyzna. Siedział bardzo blisko kobiety, praktycznie słyszał każdy jej spokojny wdech… jeszcze spokojniejszy wydech. Stykał się z nią ramieniem, czuł, jak jej ciało opada i podnosi się pod wpływem każdego oddechu. – muszę… - chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie zająknął się. Wrażenie, że Lara usiadła zbyt blisko, nie dawało mu spokoju. Dodatkowo te jej rozmowy… czyżby z nim flirtowała? – muszę… ja… Major… - spojrzał w jej oczy i spróbował wyczytać z nich jej myśli. Nie dostrzegł w nich nic, ale przyjrzał się jej ustom. Uśmiechały się wygięte w delikatny łuk. To jeszcze bardziej go wybiło z równowagi. – on… ja… gdyby on… tu…
Lara zaśmiała się pod nosem. Położyła palec na jego ustach, by jak najszybciej przestał bełkotać. Przysunęła się jeszcze bliżej, czuł zapach jej perfum, których musiała użyć całkiem niedawno. Celowo? Natychmiast spojrzał prosto w jej oczy. Były pomalowane. Usta również. Dziwne, że wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Podrywała go umyślnie? Potrzebowała męskiego ramienia tej nocy? W dzikiej Tanzanii? Nie znał odpowiedzi na te pytania, ale dedukował dalej. Dużo przeszła, może w końcu chciała zrobić coś nowego, coś szalonego… w tak nudną, spokojną noc. Daleko od domu w Surrey.  I od tego, co było w Turcji. Może chciała zacząć od nowa, nie myśleć już, co było kiedyś. Nie zapomni o Kurtisie, ale może zrozumiała, że jego już nie ma. Że musi iśc do przodu. Przecież nie zmieni przeszłości, może tylko zmienić swoją przyszłość… może chciała poczuć się nieodpowiedzialnie, zapomnieć się choć raz. A może jest przyzwyczajona, że praca z mężczyzną zawsze łączy się z seksem, poza tym może czuje się samotna, pewnie dawno nie uprawiała seksu…
Dedukcja Levisa parła wciąż na przód. Wiedział, że ma rację. Wiedział, że każde jego „pewnie…”, każde „a może…” jest prawdą. Po prostu znał Larę dość dobrze.
- Laro…. nie mogę… ja…
Zanim dokończył zdanie, poczuł, że jeszcze raz mu przerwano. Nie palcem, a tym razem już pocałunkiem. Przełknął ślinę i nie odpowiedział na ruch ust kobiety. Nie zamknął, jak ona, oczu, w chwili uniesienia. Gdy odsunęła po chwili twarz od niego, rozczarowana brakiem jego zaangażowania, rzuciła mu natychmiast jedno z tych kobiecych, pretensjonalnie pytających spojrzeń.
- Czym się denerwujesz? Nie masz ochoty na przygodny seks?
Levis popatrzył w stronę jej ramienia, które stykało się z jego ramieniem. Kobieta natychmiast pochwyciła te spojrzenie. Westchnęła, jak gdyby nagle zrozumiała. Zrobiła ruch za szybko. Pewnie Robert nie jest mężczyzną, który chce przygody. Pewnie wolałby stałego związku… albo boi się szybkich sytuacji, nad którymi nie ma całkowitego panowania. Nie lubi spontaniczności. Dosłownie po sekundzie odsunęła się od niego. Robert wiedział, o czym pomyślała. Widział to w jej oczach.
- Laro… to nie tak… - zatrzymał ją, ciągnąć za jej dłoń, by wróciła, gdzie siedziała jeszcze przed chwilą. – To nie tak, że nie chcę… nie tak, że nie mam ochoty…  po prostu nie chcę, byś płakała.
- Płakała? Mam płakać, bo nie chcesz się ze mną rżnąć?
- Nie bądź wulgarna. Jeszcze zrozumiesz…
- Myślałam, że może być fajnie. Tak po prostu fajnie. Razem nie możemy zasnąć, razem mogliby… z resztą nie ważne, co myślałam. A ty zachowujesz się, jakbyś coś ukrywał. Jakbyś wiedział, że będę tego żałować… wyjaśnij.
Robert wstał z drewnianej belki położonej obok ogniska, które zgasło już zupełnie i ruszył w stronę chaty, w jakiej miał przenocować. Lara natychmiast wstała i zrobiła kilka kroków w jego stronę.
- Nie ukrywaj nic przede mną, Levis! – krzyknęła, budząc innych, śpiących niedaleko Murzynów, którzy spojrzeli na nią nagannym wzrokiem. – Poza tym nikt cię tu nie zna! Nie musisz udawać świętego! Czego miałabym żałować? Gadaj!
Jej krzyki rozbudziły większą część plemienia, czarnoskórzy mężczyźni już nie tylko spoglądali na nią wściekli, ale także wytykali ją palcem i mieli w oczach chęć zrobienia tej kobiecie krzywdy. W końcu większość z nich rano musiała wstać, by udać się do wulkanu. Robert uśmiechnął się do niej przekornie, wskazujący palec przykładając do swoich ust i nakazując jej ciszę. Zdenerwowana kobieta musiała się uspokoić, nie miała innego wyjścia. Nie tak wyobrażała sobie tę noc.


                Dziesiąta nad ranem. Wycieczka na szczyt krateru trwała ponad pięć godzin. Nie było to nic innego, jak spacer w gorącym słońcu, z dala od cienia i wody, w towarzystwie trzydziestu Masajów i Masajek, także młodych dzieci, którzy nie tyle przewodniczyli Larze i Robertowi w podróży, ale chcieli także odwiedzić wulkan. Ol Doinyo Lengai nazywany był dla nich Górą Czarnego Boga i w ich wierzeniach przynajmniej raz w życiu trzeba było się wspiąć na to święte miejsce. Nie było ono jednak z ich strony miejscem niedostępnym dla turystów i odizolowanym. Masajowie chętnie chwalili się wulkanem białym ludziom, pomagali im wspiąć się na szczyt, bawili się ich aparatami fotograficznymi i uczyli się robić zdjęcia turystom, aby oni sami mogli się na nich znaleźć. Polipsychidyści natomiast, dla których Ol Doinyo Lengai także był górą świętą, nie godzili się na takie zachowanie. Wierzyli, że skoro pod wulkanem znajdują się liczne drzewa, rosnące szybko dzięki żyznej glebie nie raz zalewanej lawą wulkaniczną, a na drzewach tych liczne ptactwo chowa swoje potomstwo, wulkan ten jest świętym miejscem dusz ludzkich, które po śmierci odradzają się jako skrzydlaci mieszkańcy tych drzew. Krater wulkanu służył Polipsychidystom do składania ofiar i modlitw, czego biali nie mogli być świadomi. Lara zastanawiała się w czasie podróży, co będzie, gdy na kraterze jednocześnie spotkają się Masajowie z turystami i Polipsychidyści? Do czego dojdzie? Levis nie zawracał sobie tym głowy. Wyglądał jak wrak człowieka. Żałował, że wczoraj wdał się w dyskusję z towarzyszką, zamiast od razu pójść spać. Nie przespał nawet dwóch godzin, a już musiał wstać i ruszyć na wyprawę. Było mu gorąco, marzył o zimnym piwie i wygodnym łóżku. Nie urozmaicał sobie czasu podróży rozmową z kimkolwiek, natomiast zachowanie Lary, która czasami ochoczo wymieniała opinie o wulkanie z Masajami, drażniło go niemiłosiernie. Dla wszystkich dookoła wydawała się być miła i sympatyczna, a gdy patrzyła w stronę Levisa, w oczach miała pretensję i rządzę mordu. Raz tylko pchnęła go ramieniem, niby niechcący, podczas wyprzedzania go. Przewrócił się wtedy nieostrożnie, a jeden z czarnych towarzyszy podał mu dłoń i mruknął wesoło, żeby się nie przejmować, bo kobiety mają swoje humory. Robert wiedział, że Lara miała takie  humory za często. Wiedział też, że miała prawo się gniewać. Nie chciał spędzić przy niej nocy, poza tym ukrywał coś przed nią. To wystarczający powód do złości.
 Im wyżej szło się w stronę szczytu, tym trudniej stąpało się po zastygłej rzece lawy, kruszącej się pod stopami. Robert dotknął ręką powierzchni ziemi, czuł, jakby dotykał żużlu. Kiedy przed wspinaczką, na równinie szło się przyjemnie wśród wysokich traw, akacji, baobabów i palm, wśród ptaków i odgłosów wydawanych przez wszelakie, roślinożerne zwierzęta typu antylopy czy impale, wspinanie się po wulkanie było udręką. Na początku krajobraz był przyjazny, chłodniejszy. W trawie machnięciem ręki witało się czarnoskórych pasterzy czy ciężko pracujących rolników zbierających bawełnę lub goździki. Natomiast tuż pod samym wulkanem nagle zrobiło się pusto i gorąco. Nie było cienia, pod którym można było odpocząć, wciąż wędrowało się pod górę, brudząc się i krztusząc pyłem piasku i zaschniętej lawy. Chociaż Masajowie zdawali się być zachwyceni, Robert nie widział nic ciekawego w wąskim rowie po wyschniętej rzece, którym szło się pojedynczo w górę, na szczyt, przytrzymując się krawędzi ścian bocznych. Ze szczeliny, którą wędrowało się gęsiego, wystawały jedynie głowy turystów i Masajów, będących coraz wyżej i wyżej. Dwa tysiące metrów w górę po bezsprzecznie stromym zboczu wymagało skupienia, toteż zmęczony Levis nie raz potykał się. Lara nakazała mu iść pierwszemu, jako że był najwolniejszy i nie mógł zostać w tyle. Nie raz straszyła go, że pozostawi go bez opieki i sam będzie na pieszo wracał do Londynu albo zostanie w masajskiej kohorcie na zawsze. Sama jednak w sobie wiedziała, że nie mogłaby w rzeczywistości zrobić czegoś tak podłego. Przyjechała tu z nim, i chociaż aktualnie była na niego wściekła, nie chciała, by stała mu się jakaś większa krzywda. Słyszała jego głośne westchnięcia i jęknięcia, gdy poocierał sobie kolana i łokcie o ostre krawędzie skały wulkanicznej, wchodząc po stromym zboczu w górę. Uznała, że to wcale nie jest niebezpieczne i kilka strupków nie zrobi mu nic złego. Wzruszała więc tylko ramionami i nazywała go niezdarą.
„Mamy towarzystwo” usłyszała ciche, przeniknięte niepokojem słowa jednego ze starszych Masajów, którzy szli przodem. Nie wzruszyła się, jednak w myśli rozgrywała scenariusz dalszych wydarzeń. Jeśli Polipsychidyści są na szczycie krateru, pewnie będą chcieli wyrzucić stamtąd Masajów i, tym bardziej, białych ludzi. Spojrzała na Levisa, ten również patrzył na nią pytająco, zapewne także zwrócił uwagę na słowa Masaja. W oddali faktycznie można było usłyszeć obce dźwięki krzyczących ludzi. I bębnów.
- Jakiś plan? – zapytał w końcu, ale ona tylko wzruszyła ramionami. Nie obchodziła ją walka plemion. Musiała dostać się na szczyt i poszukać artefaktu. Tylko tyle było jej potrzebne, nie chciała robić niczego więcej. Zatarcie między czarnoskórymi nie było jej problemem. Levis był zdziwiony jej reakcją. Nie wyglądała na zaniepokojoną. Wzruszenie jej ramion doprowadziło go do rozstroju nerwowego.
- Słuchaj, Croft. Możesz się na mnie wkurzać. Ale nie ignoruj mnie. Jeżeli tam na górze są Polipsychidyści… - szepnął, nie zatrzymując się. Szedł przed siebie w górę, prawie dochodząc do szczytu wulkanu. Przed nim kilku przewodników masajskich już stało na równym terenie, czekając, aż reszta plemienia również wespnie się na górę.
- Kiedy będziesz na szczycie, rozejrzyj się za jakaś szczeliną. Jaskinią. Jamą. Wgłębieniem. Szukaj instrumentu, wskazującego wady, ozdabiającego twarz. Pamiętaj, że jesteśmy tu dla legendy i dla artefaktu. Nie dla Masajów, nie dla Polipsychidystów. Nie wchodź im w drogę i nie zrób niczego głupiego.
- Czy to… - powiedział, wskazując palcem Larze widok rozciągający się przed nim, gdy tylko wszedł przed nią na szczyt. - … czy to też mam zignorować?


Lara nie wierzyła własnym oczom. Gdy tylko stanęła na szczycie wulkanu, zobaczyła grupę Polipsychidystów. Poznany wcześniej Bapoto, którego rozpoznała od razu, trzymał w ręku nóż. Obok stojący na drżących nogach, płaczący, nagi i … przede wszystkim biały chłopiec krzyczał coś o grupie turystów, o błądzeniu, o straceniu z oczu matki… próbował się tłumaczyć, ale w tym samym czasie ktoś inny zakneblował mu twarz. Kapłan, trzymający w czerwonej płachcie owiniętą padlinę jakiegoś większego ptaszyska, krzyczał głośniej, że biali ludzie od lat bezczeszczą religię plemienia. Nikt z zainteresowanych Polipsychidystów jeszcze nie dostrzegł cicho wdrapujących się na szczyt Masajów. Lara i Levis stali najbliżej, jako, że szli tuż za przewodnikiem, który jednym ruchem ręki i bezdźwięcznym skinieniem palca rozkazał wszystkim swoim członkom kohorty zejść równie cicho, jak tam weszli, w dół. Lara i Levis nie wierzyli własnym oczom. Nikt z Masajów nie kwapił się, by pomóc białemu chłopakowi, wszyscy po prostu udawali, że nigdy ich tam nie było. Ktoś szarpnął za rękę Levisa, by zaczął schodzić razem z pozostałymi czarnoskórymi. Spojrzał na Larę, która kamiennym wzrokiem kazała mu zostać. Między nimi, a Polipsychidystami, znajdował się stożek pasożytniczy, za którym się ukryli. Polipsychidyści zachowywali się dość głośno, jak podczas wielkiej zabawy, toteż nikt nie usłyszał cichych szeptów.
- Pomóżmy mu… - warknął Levis, ale Lara natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy.
- To nie jest nasza sprawa. Sam zabłądził. Zestrzelił ptaka. Nie mój problem.
- Bapoto go…
- Wiem. – przerwała kobieta. Nie chciała usłyszeć tego słowa. Wolała zastanowić się, gdzie może znaleźć artefakt. Tylko po to przemierzyła tyle kilometrów.
- Zrób coś, Croft. Sami stąd nie wrócimy do plemienia. Wracajmy z Masajami, przyjdziemy tu jutro.
Rozsądne rozwiązanie, ale dla Lary było tylko marnowaniem czasu.
- Jutro już Alister i Zip mogą nie żyć. – Warknęła groźnie. Polipsychidyści stali tuż obok dymiącego krateru. Był to teren ekstremalnie niebezpieczny dla wszystkich przybyłych, przecież wulkan wciąż był aktywny. Nie wiadomo, kiedy mógł się obudzić. – Ustaliliśmy w hotelu, że rozwiązaniem mogą być okulary… szukaj wszystkiego, co z nimi związane. Soczewek, szkieł…
- Spójrz na kapłana. Pewnie znalazł to tu dawno temu podczas jakiejś wyprawy…
Lara natychmiast wychyliła się zza stożka i rzuciła szybkie spojrzenie na mężczyznę, który wciąż trzymał w ręce martwe, skrzydlate zwierzę. Na nosie świeciło mu się coś niewielkiego... ceremonia ofiary z nieposłusznego turysty trwała.
Monokl o złotych oprawkach! Croft popukała się po czole. Robert spojrzał na nią zdziwiony.
- Jestem głupia. Myślałam, że znajdę tu okulary, ale to stara legenda. Okulary jako takie wynaleziono dopiero w siedemnastym wieku, gdy Edwardowi Scarlettowi monokl spadał z oka, wtedy dopiero wymyślił zauszniki. Szkło to pewnie kryształ górski, jak mogłam myśleć, że znajdę tu zwykłe okulary…
- Croft, nie czas na gadanie. Uratujmy chłopaka, zwińmy artefakt i uciekajmy stąd.
Plan wydawał się głupi. Polipsychidyści znali tę górę o wiele lepiej niż Lara i Levis razem wzięci. Kobieta zaklęła. Nie miała żadnego pomysłu. Mogłaby zastrzelić kapłana, ale nie chciała zabijać wszystkich innych, niewinnych Polipsychidystów, którzy rzuciliby się na nią w furii. Być może nie miała innego wyjścia. Wyciągnęła pistolet i spojrzała na niego niepewnie.
- To jest twój plan? – zapytał Robert, a Lara po raz kolejny tego dnia wzruszyła ramionami. Sama nie wiedziała, czy to plan, czy raczej jedyne rozwiązanie z beznadziejnej sytuacji. Nie chciała tego. Przeładowała broń i wychyliła się zza stożka, celując w kapłana, kiedy nagle zobaczyła coś dziwnego.
- To…
Nic więcej nie musiała mówić. Nagle rozniósł się krzyk, czarni ludzie rzucili się do ucieczki. Niektórzy w przypływie szumu, spadali ze stromego zbocza, od razu lądując pod wulkanem martwi. Inni ostrożnie podbiegli w stronę bezpieczniejszego zejścia, do szczeliny, którą przyszli tu Lara z Levisem i Masajami. Robert nie wiedział, co wystraszyło Polipsychidystów, Lara nie musiała jednak tego tłumaczyć. Czekając, aż teren uspokoi się i zbocze wulkanu przestanie drżeć, gdy wszyscy Polipsychidyści uciekną w popłochu, wychylił się i zobaczył nadlatujący helikopter. Przy dymiącym kraterze pozostał tylko Bapoto wciąż trzymający nóż, jego ojciec, jaki przytrzymywał młodego chłopaka i kapłan, który krzyczał, by zabić białego, gdyż sprowadził on na nich nieszczęście. Nieszczęściem był w oddali nadlatujący śmigłowiec Atlas Oryx. Maszyna robiła coraz więcej hałasu. Bapoto patrzył w niebo i wahał się, czy faktycznie śmierć białego przyniesie spokój i maszyna odleci, czy raczej bardziej zdenerwuje obcą konstrukcję i ludzi za jej sterami. Widać, że się wahał. Lara, patrząc na niego zza stożka, widziała to w jego oczach. Rozżalony na niezdecydowanie syna ojciec, wódz plemienia, zdenerwowany mocno rzucił białym człowiekiem o ziemię i wyrwał nóż z ręki Bapoto. Podszedł do białego i już miał dźgnąć go w plecy, kiedy sam upadł na ziemię bez ducha. Bapoto krzyknął, schował twarz w dłoniach i uklęknął obok niego, zamykając mu oczy na znak wprowadzenia go z pokorą w świat zmarłych. Młody chłopak przerażony krzyknął, widział w klatce piersiowej Murzyna sporą dziurę po postrzale. Amunicja przeszyła jego ciało na wylot.
Levis spojrzał pytająco na Larę, ale ona zaprzeczyła ruchem głowy. Nie ona oddała strzał. Poza tym jej pistolet nie miał tak ciężkich naboi. Strzał musiał wydać ktoś z helikoptera.
Kiedy Levis zobaczył, że kapłan próbuje wydostać się znad krateru i uciec w stronę zbocza, zdjął z ramion plecak, zostawił go Larze i natychmiast ruszył w jego stronę, wybiegając zza stożka lawy, za którym chował się z Larą do tej pory. Rzucił się na niego, zrzucił mu z oczu złoty monokl, który upadł na ziemię. Robert próbował powalić zaskoczonego Murzyna ciosem w twarz, jednak wyższy od niego, czarny przeciwnik szybko szarpnął go za włosy. Levis krzyknął, przytrzymanie zabolało go dość mocno, skronie zapulsowały. Już miał zastosować dźwignię łokciową i uderzyć przeciwnika w skroń łokciem, ale po chwili poczuł się wolny z uścisku. Kolejny, czarny mężczyzna upadł na ziemię. Bapoto spojrzał na Levisa nienawistnie i uciekł, chcąc dogonić jeszcze członków swojego plemienia, którzy dawno uciekli przed nieznaną maszyną latającą. Tym razem nie strzelił nikt z helikoptera, Robert dostrzegł Larę chowającą pistolet. Podziękował jej skinieniem głowy, machając do niej ręką, by dołączyła do niego. Sam podszedł do nagiego, białego chłopaka, wciąż leżącego na ziemi po odrzucie ojca Bapoto. Krwawił z głowy i był cały w szramach po przejechaniu nagim ciałem po chropowatej powierzchni zastygłej lawy. Lara wyciągnęła z plecaka Levisa jedną z jego koszul i rzuciła ją chłopakowi.
- To po ciebie? – zapytała, wskazując palcem helikopter. Chłopak, na oko mający siedemnaście lat, nie miał pojęcia, co się dzieje. Był w szoku. Łamanym angielskim przedstawił się, po czym podziękował za pomoc.
- W akcencie słychać niemiecki. Pogadaj z nim. – Rozkazała Levisowi. Wiedziała, że lepiej mówi w tym języku niż ona. Robert przytaknął. Helikopter wciąż krążył nad wulkanem, robiąc dużo hałasu. Lara wyciągnęła z plecaka lornetkę, patrząc w górę przysłoniła oczy ręką i przyłożyła oczy do szkieł. W szybie śmigłowca zobaczyła Leydona. Uśmiechnęła się pod nosem i pokazała mu wyciągniętą dłoń, po chwili złożyła wszystkie palce w pięść prócz dwóch – wskazującego i kciuka. Wolno zgięła oba. Dała do zrozumienia przyjacielowi, by zszedł niżej maszyną i wyrzucił drabinkę lub linę.
- To Dante. Nie wiem, co tu robi. Nie wiem, jak zabił wodza. Nie potrafi nawet strzelać… nie wiem, skąd wiedział, że ma przylecieć. Co z nim?
- Prosi, by odstawić go do Kenii. Stamtąd sobie poradzi.
W tym samym czasie nad wulkanem zrobiło się jeszcze głośniej. Długa drabinka zaczęła spadać ku ziemi, zatrzymując się tuż obok Roberta. Zapytał on Niemca czy da radę sam się wspiąć. Ten przytaknął i zaczął wdrapywać się po niej ku górze. Dobrze mu szło, widać było, że radził sobie w terenie nawet lepiej od Roberta. Turyści, którzy odważają się odwiedzać Tanzanię, musieli być do podróży dobrze przygotowani i posiadać pewne umiejętności. Jedną z nich była wspinaczka. Robert poprosił, by Lara ruszyła przodem, więc kobieta bez słowa podała plecak Levisa jego właścicielowi, swój zarzuciła sobie na plecy i ruszyła za Niemcem. Z plecakiem nie było jej wygodnie, toteż im wyżej była, tym bardziej zarzucało, gdyż maszyna powietrzna nie była dostosowana do stania w miejscu, musiała chociażby delikatnie się przemieszczać. Kiedy Croft była już prawie u góry i przypadkowo jedną, spoconą ręką, niechcący puściła się drabinki, dostrzegła męską dłoń, wyciągniętą do niej z pomocą. Wiedziała, jak wyglądały dłonie Dantego. Wiedziała, że nie była to poharatana ręka nagiego szwaba. W jednej sekundzie rozpoznała mocny uścisk, poczuła zapach mężczyzny, którego spodziewała się nie poczuć już nigdy w życiu. Zobaczyła tatuaż czarnego grotu, znaku rozpoznawczego członków dawno wymarłego zakonu. W oczach miała łzy, gdy ktoś wciągnął ją na pokład i mocno przytulił. Zamknęła oczy, by otworzyć inne zmysły. Płakała. W jednej chwili odepchnęła od siebie Kurtisa i odwróciła się do Levisa, który właśnie nożem ściął drabinę z liny i zamykał klapę śmigłowca.
- Dziękuję…
Wyszeptała cicho.
- Dziękuję, że nie pozwoliłeś mi…
Nie musiała dokończyć. Levis uśmiechnął się i podał dłoń Trentowi.
- Nasia dzwoniła do mnie. Wiedziałem, że naopowiada ci, gdzie jesteśmy. Ale nie wiedziałem, że trafisz aż tutaj… wiesz, że podróżowanie w twoim stanie jest nieodpowiedzialne.
- Kiedy zwiałem, Dante znalazł mnie na londyńskim lotnisku. Powiedział, że poleci ze mną. Wziął samolot, zostawił go w Kenii pod wynajem tego śmigłowca.  Tam…
Nie dokończył. Lara znów wtuliła się w niego całym ciałem. Obejmowała go w pasie, histerycznie płakała w jego ramię. Zastanawiała się jak… dlaczego… jak. Jak przeżył.
- Kocham cię… - wyszeptała przez łzy.
Kurtis ucałował jej czoło, mocno odwzajemniając jej uścisk.
- Też cię kocham, wredna gówniaro. Chciałaś wyruszyć w taką podróż sama i zabrałaś Levisa zamiast mnie…
- Nie wiedziałam, że…
- Postanowiliśmy powiedzieć jej po rozwiązaniu legendy i uratowaniu jej przyjaciół. Żeby skupiła się bardziej na robocie i nie przeżywała wzlotu zaraz po emocjonalnym upadku. Chcieliśmy ją ustabilizować… spieprzyłeś wszystko, Trent. Widzisz, w jakim teraz jest stanie. – szepnął Levis. Niemiec patrzył na wszystko, kompletnie nie wiedząc, co się dzieje.
- Dosyć tego. Natychmiast wszyscy siadają na miejscach i dupsk nie ruszają aż do Kenii. Tam zamienię te latające gówno na mój samolot. W końcu. - warknął Dante i wypowiedział kilka komend przez wbudowany do słuchawek pilota mikrofon. W lusterku zobaczył najczulszy obrazek, jaki widział w życiu. Uśmiechnął się do siebie sarkastycznie. 

„Jesteś szczęściarzem, Trent. Największym szczęściarzem, jakiego spotkałem w swoim samotnym, zasranym życiu. Nigdy nie widziałem, żeby kochała tak mocno kogoś tak bardzo niezasługującego na tę miłość. Piła dla ciebie, całowała się ze mną dla ciebie i… powróciłaby do Turcji dla ciebie, gdybym nie obrał kierunku na Brytanię. Jak spieprzysz to, za co ona robi ze ślepej miłości do takiego kogoś, jak ty, głupstwa, to obiję ci mordę.”


CDN



*Wierzenia w szakala-nietoperza są prawdziwe, zaciągnięte z wierzeń tanzańskich. Również polowanie i sprzedaż skór, kości i włosów albinoskich ludzi są prawdziwe. 

*Jeśli wciąż zastanawiacie się, jakim cudem ten mężczyzna znalazł się w śmigłowcu, gdyż nie wyjaśniłam tego dostatecznie - czekajcie na kolejny rozdział :) będzie tam całkiem niezła retrospekcja :)

Podziękowania dla wszystkich, którzy tu są!
Mam nadzieję, że rozdział poprawił wam humor. Gdy go pisałam, śmiałam się do siebie jak małe dziecko.

3 komentarze:

  1. Hej, dzięki za komentarz na moim blogu, odpisałam tam na wszystkie zapytania co się dzieje, możesz przeczytać, ale parę rzeczy chce Ci tutaj napisać.

    Otóż, ostatnią rzeczą jaką mogłabym zrobić to opuścić Twojego bloga, sama wiesz, jak bardzo lubię Twoje wszystkie opowiadania i sama przyznasz, że starałam się być na bieżąco z każdym rozdziałem. Komentowanie i czytanie tutaj rozdziałów to była naprawdę sama przyjemność i wierz mi, że tęsknie za tym, kiedy miałam tak dużo czasu wolnego i tylko czekałam na nowość u Ciebie.

    Teraz jak sama się już pewnie domyśliłaś, trochę Cię i Twoją twórczość zaniedbałam, wiem o tym. Ale chcę Ci powiedzieć, że to nie dlatego, że coś mi się nagle odwidziało albo przestało podobać. Najzwyczajniej na świecie ciężko znaleźć mi wolną chwilę i wiem, że to może głupio brzmi, ale taka jest prawda. Od miesiąca na studiach nie wiem, gdzie ucieka mi czas, leci tak szybko i nie wiem naprawdę gdzie się podziewa. jak widzisz zaniedbałam też u siebie, czyli coś musi być na rzeczy. Bo kto jak kto, ale Ty jesteś ze mną od samego początku i dobrze wiesz, jak to kiedyś potrafiłam jednego dnia wrzucać po kilka rozdziałów, aż nie można było nadążyć z czytaniem.;)
    Dużo się zmieniło, tęsknie za tym wolnym czasem, którego tak mało, ale mam nadzieję, że wkrótce nadrobię u Ciebie to co zaległe. Za dużo tego nie mam co prawda - bo tylko jeden rozdział, ten powyżej mojego komentarza i mam nadzieję, że wkrótce go przeczytam i skomentuję jak należy.;)

    Także nie martw się, że czytelników Ci ubywa, bo to nieprawda, prędzej czy później możesz na mnie liczyć, bo pamiętam o tym blogu. ;)

    Teraz co do dziewczyn. Z Mustelką mam niewielki kontakt, w ciągu tygodnia raczej na gg nie siedzę, a na weekendach, nawet jeśli ją widzę, to ma znaczek "nie przeszkadzać" więc nie przeszkadzam, a i ona się nie odzywa. U niej też mam zresztą zaległości z rozdziałem, więc może już spisała mnie na straty hehe, tak czy siak jak bedę z nią kiedyś pisała, to wspomnę, że przydałaby się nowość na jej blogu, bo każdy czeka a i ja nadrobię braki i chętnie przeczytam nowy rozdział.
    Natomiast z Pati wciąż się kontaktuje, wszystko z nią dobrze, ale niestety podobnie jak większość jest zajęta szkołą i nauką i chyba to jej tak zajmuje dużo czasu. Ale całkiem niedawno wspominała, że pisze nowy rozdział, nie wiem, na jakim jest on etapie, ale na pewno wkrótce coś będzie, także tym też się nie martwmy. Aha i zajęła się z tego co wiem poprawianiem błędów w starszych rozdziałach, więc może jak sobie wszystko uporządkuje to powróci do nas. ;)

    I tak własnie sprawa wygląda, przepraszam, że się nie odzywałam, nie gniewaj się. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że tyle osób o mnie pamięta i aż się zdziwiłam widząc Twój i pare innych komentarzy na blogu. Trzymaj się mocno, niedługo tu wrócę przeczytać rozdział i może dodam swój. Buziaki! ;**

    Aha, a propos dołu twórczego... skąd on się u Ciebie wziął, hm? Z powodu braku weny czy my, czytelnicy, którzy Cię zaniedbali są tego powodem?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale się działo! Przyznam szczerze, że takiego obrotu akcji pod koniec rozdziału się nie spodziewałam!;) Szok!;) Cieszę się jednak bardzo, że jakimś cudem Kurtis żyje, jego powrót naprawdę mocno mnie zaskoczył, no czuję się teraz zakręcona jak słoik, hehe, tego się naprawdę nie spodziewałam!;)

    Ale fajnie, że żyje i się spotkali z Larą... te ich "kocham cię" naprawdę poruszające, mnie bynajmniej chwyciło za serducho.;) Lepiej się ten rozdział nie mógł zakończyć. Heh podobało mi się także przystawianie się Croft do Roberta, nie wiedziałam, że taka z niej cwana flirciarka! Perfumy, makijaż - no,no,no tutaj mnie zagięła!;)Ale po głębszym zastanowieniu to mi jej szkoda... tęskniła zwyczajnie za Trentem, Robert miał tylko uzupełnić i zaspokoić jego brak. Dobrze, że nie wykorzystał jej słabości, mądry facet, lubię go. ;)

    Dawno mnie tu nie było, dzisiaj nadrabiam, braki. Tęskniłam za tym niesamowitym opowiadaniem, lecę czytać nowsze rozdziały, pewnie tam też się mnóstwo dzieje, czego nie można przegapić. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Witajcie ;)
    Osobiście,bardzo rzadko komentuje ukazane rozdziały, ale za to czytam każdy z dokładnością i skupieniem ;)
    Bardzo mi się podoba styl pisania, ścieżka dźwiękowa, grafika i pomysłowość co do przygód bohaterów. Jestem wielką fanką Twoich opowiadań, czytam je chyba od 2/3 lat ( z przerwami) ;3
    Wciąż mnie zaskakujesz ! A szczególnie ta zaistniała sytuacja z Kurtem. Bo jego "śmierci" bardzo chciałam ,żeby wrócił, gdyż bez niego to już nie to samo...Ale z czasem rozkręcania się akcji straciłam nadzieje, żeby właśnie oto w tym rozdziale ją odzyskać ! Płakałam czytając to arcydzieło...
    Oby tak dalej ! Wierzę,że jeszcze napiszesz chociaż jedną wspaniałą historię o Larze i Kutrisie.
    A jeżeli jednak nie... przez brak wolnego czasu to mówi się trudno i żyje się dalej. ;)
    Ale pamiętaj,że
    MY -TWOI FANI zawsze będziemy z Tobą duchem oraz zawsze będziemy Cię wspierać ! :) Gdyż na to zasługujesz !
    Dziękujemy Ci również za te wspaniałe wypociny,którymi nas obdarowywujeż ! :D
    Serdecznie pozdrawiam wszystkich czytających ten blog oraz Alicje !

    ~Iga

    OdpowiedzUsuń