ROZDZIAŁ DEDYKUJĘ PATRYCJI i PATI-ANN.
Jak każdy poprzedni i kolejny ;) Kocham was, dziewczyny :)
Muzyka do rozdziału - KLIK
ROZDZIAŁ 29
Retrospekcja czyli „Gówniane cuda
się zdarzają”
-
Jesteś tutaj? - Zapytała spokojnym, ledwo dosłyszalnym
głosem. Trzymając jego dłoń, bała się, że gdzieś uleci. Zamknęła oczy i
zobaczyła, jak mężczyzna nieodwracalnie spada w dół, znów usłyszała
strzały pomieszane z hałasem pracującego
śmigłowca, następnie ledwo dosłyszalne słowa Leydona, mówiące, że nie ma
już żadnej nadziei, nie ma odwrotu. Otworzyła usta, by wykrzyczeć
całemu światu, na przekór, że da się coś zrobić, że można go ratować,
zmienić bieg wydarzeń. Chciała wszystko wyrzucić z siebie... złość,
pretensję, oburzenie. A, ku rozczarowaniu samej siebie, zdołała
wykrzyczeć tylko jego imię.
Wtedy? Ogarnęły ją jedynie bezsilność i pustka. Zawsze, kiedy po zamknięciu oczu przeżywała to wszystko od początku, czuła się tak samo samotna i równie nieporadna, co wtedy. Teraz, wyjątkowo, było inaczej. Poczuła, że mężczyzna wyciąga dłoń z jej dłoni. Kładzie ją na jej ramieniu. Otworzyła oczy. Był obok niej, po prawej stronie. Przy oknie. Siedział i patrzył na nią badawczo swoimi nieskazitelnie niebieskimi oczami.
Wtedy? Ogarnęły ją jedynie bezsilność i pustka. Zawsze, kiedy po zamknięciu oczu przeżywała to wszystko od początku, czuła się tak samo samotna i równie nieporadna, co wtedy. Teraz, wyjątkowo, było inaczej. Poczuła, że mężczyzna wyciąga dłoń z jej dłoni. Kładzie ją na jej ramieniu. Otworzyła oczy. Był obok niej, po prawej stronie. Przy oknie. Siedział i patrzył na nią badawczo swoimi nieskazitelnie niebieskimi oczami.
- Gdzie miałbym być…
Turcja.
To
było pierwsze, co przyszło jej na
myśl, nie chciała jednak nawet wyszeptać tego słowa. Przerażało ją i
przywoływało najbardziej nieprzyjemne wspomnienia jej życia. Bardziej
nieprzyjemne od tych w Alcatraz, bo o tamtych zapomniała już dawno i,
jak obiecała sobie kilka lat temu, nigdy do nich nie wracała. Nie
grzebała w pamięci tak głęboko. Razem z Kurtisem byli wtedy młodsi,
mieli źle poukładane priorytety, liczyła się dla nich tylko zemsta,
pozbycie się morderców... jak gdyby miałoby to przywrócić życie
Wernerowi, ojcowi Kurtisa, Deaconowi czy Shu Mei. Akcja w Alcatraz
wydawała się Larze, po tak długim czasie błaha i niepotrzebna. Pogoń za
zmarłymi? Po co? Teraz trzeba myśleć, jak uratować tych żywych. I pozbyć
się największego problemu, większego od Eckhardta, Karela czy
Thornsona. Majora.
Oszusta.
Porywacza.
Mordercę.
Oszusta.
Porywacza.
Mordercę.
Na szczęście teraz wiedziała, że nie będzie
już musiała sama dalej w to brnąć. Rozum kłócił się z nią, że tak naprawdę nigdy nie
była sama, miała przecież Dantego i Roberta, mimo to wewnątrz czuła przerażającą pustkę. Pustkę w
sercu, bo zbyt długo nie było przy boku kobiety Kurtisa. Serce to uspokoiło się
dopiero teraz. Teraz, gdy Lara otworzyła oczy i mogła spojrzeć na mężczyznę, bez
którego cała ta pogoń za Majorem była jeszcze bardziej trudna. Jeszcze bardziej
bolesna. Kobieta wciąż zastanawiała się, jakim cudem... jakim cholernym prawem
siedziała tu... teraz... przy nim, mogąc oprzeć głowę na jego wygodnym ramieniu. A on patrzył na
nią i widział w jej oczach wszystkie pytania, na które nie odważył się udzielić
odpowiedzi, chociaż dobrze wiedział, o co chciała zapytać.
- Nie jestem odpowiednią osobą, by o
tym opowiadać.
- Boże…
Usłyszał szept, po czym uśmiechnął się cynicznie pod
nosem.
- Croft… co się z tobą stało? Nie
zaczynaj wierzyć w cuda, nie przywołuj imienia kogoś, z kim nigdy nie
rozmawiałaś. Jeżeli sądzisz, że mogę cię przytulić, bo meritum chrześcijaństwa
przywróciło mnie do życia po trzech dniach, jakimś mistycznym sposobem, to wybacz, ale
dwa tygodnie beze mnie zrobiło ci totalną papkę z mózgu. Nie dziękuj komuś, kto
nawet nie kiwnął palcem, bym tu teraz z tobą był.
Lara
nie odezwała się, chociaż zwykle na jego zaczepki, z wielką
przyjemnością odpowiadała zgryźliwie, z nutką ironii i odrobiną
zmyślnego sarkazmu.
Temat wiary? Wiedziała, że Trent nigdy nie był wierzący. Ona też nie
była. Nie wiedziała,
czemu powiedziała, co powiedziała. Może dlatego, że słowa Dantego,
przekonywującego ją, że Kurtis nie żyje i trzeba wracać do Londynu,
zająć się swoimi sprawami, nie lądować w Turcji i nie cofać się, a
jedynie spalić za sobą ten romantyczny most, wryły jej się w pamięć tak
mocno, że w nie uwierzyła. A fakt, iż
żywy siedział przy niej w samolocie, wydawał jej się po prostu cudem.
Zaśmiała
się pod nosem.
- No to, panie mądralo, zdradź mi, komu mam przywalić za to, że znowu będę musiała się z tobą użerać...
On także się zaśmiał, w końcu o to właśnie mu chodziło. Nie lubił płaczliwej wersji kobiety, która siedziała obok niego. Wiedział, że tęskniła, on tęsknił równie mocno. Ale nie chciał, by dłużej przeżywała to wszystko tak przesadnie. Wolał ją rozbawić. Rozkręcić. I przywrócić w niej radość, siłę i odwagę w działaniu, spryt i wiarę w ludzkie możliwości. A nie rzewność i sentymentalizm. Co było, to było. Teraz trzeba iść do przodu. Uśmiechnął się znów.
- Dobra, już nie udawaj, że ci tak ze mną źle.
- Przeciętnie raczej. Znowu będę musiała cię wysłuchiwać...
- Przecież widziałem, jak na mnie spojrzałaś. Widziałem te łzy, szczęście w oczach, motyliki w brzuchu.
Croft udała oburzoną.
- Zawsze byłam dobrą aktorką. Chciałam podreperować twoje ego, żeby potem nie było ci smutno, że nikt się nie ucieszył z twojego zmartwychwstania.
Taa... jasne... - pomyślał, ale nie wypowiedział tego głośno. Tego właśnie było mu trzeba, właśnie o to mu chodziło, nakręcając Larę do rozmowy. Za tym klimatem właśnie tęsknił. Nie za wieczną melancholią i zamyśleniem.
On także się zaśmiał, w końcu o to właśnie mu chodziło. Nie lubił płaczliwej wersji kobiety, która siedziała obok niego. Wiedział, że tęskniła, on tęsknił równie mocno. Ale nie chciał, by dłużej przeżywała to wszystko tak przesadnie. Wolał ją rozbawić. Rozkręcić. I przywrócić w niej radość, siłę i odwagę w działaniu, spryt i wiarę w ludzkie możliwości. A nie rzewność i sentymentalizm. Co było, to było. Teraz trzeba iść do przodu. Uśmiechnął się znów.
- Dobra, już nie udawaj, że ci tak ze mną źle.
- Przeciętnie raczej. Znowu będę musiała cię wysłuchiwać...
- Przecież widziałem, jak na mnie spojrzałaś. Widziałem te łzy, szczęście w oczach, motyliki w brzuchu.
Croft udała oburzoną.
- Zawsze byłam dobrą aktorką. Chciałam podreperować twoje ego, żeby potem nie było ci smutno, że nikt się nie ucieszył z twojego zmartwychwstania.
Taa... jasne... - pomyślał, ale nie wypowiedział tego głośno. Tego właśnie było mu trzeba, właśnie o to mu chodziło, nakręcając Larę do rozmowy. Za tym klimatem właśnie tęsknił. Nie za wieczną melancholią i zamyśleniem.
-
Jeżeli chcesz znać szczegóły, nie
pytaj mnie. Po prostu pewnego dnia obudziłem się nieźle poturbowany w
zafajdanym burdelu, który podobno uchodził za najlepszy szpital na
Tureckiej Riwierze.
Zgadnij, kogo uśmiechniętą mordę zobaczyłem, kiedy otworzyłem oczy.
Nie powiedział nic więcej. Palcem
wskazał na osobę siedzącą przed nim, w fotelu.
- Robert…
Wyrwało się jej. Nie minęła sekunda, a
zawołany mężczyzna odwrócił się za siebie i spojrzał na Larę przez szparę
między siedzeniami. Uśmiechnął się, by po chwili usiąść obok kobiety, po jej lewej
stronie. Nie musiała nic mówić. Jak wcześniej Kurtis, tak teraz Levis, wyczytał
z jej oczu wszystko. Każde pytanie, na której należało w końcu udzielić
odpowiedzi.
***
Docisnął
pedał gazu. Nadinspektor, jeszcze wtedy aktualny szef inspektora
Roberta,
który - jeszcze wtedy - nim był, zdziwiony wydarzeniami na lotnisku,
szybko
pożyczył swojemu pracownikowi samochód. Jadąc z włączonymi długimi
światłami, jakie
rozświetlały ciemną, turecką ulicę, inspektor próbował jak najszybciej
dostać
się na główny port lotniczy w Konya. Zanim się obejrzał, na drodze
pojawiła się
kobieta. Prawie naga, wychudzona i brudna, ledwie przytomna uderzyła
ciałem o
asfalt. Rażące światła niemiłosiernie ją oślepiły. Levis szybko zaczął
hamować, co udało mu się w ostatniej chwili. To, że nie uderzył w młodą,
rudowłosą
kobietę, mógł zawdzięczać jedynie twórcom układu hamulcowego tego BMW.
- Kurwa…
Levis wziął na ręce nieprzytomną
dziewczynę i ułożył ostrożnie na tylnym siedzeniu. Postanowił przesłuchać ją
później, gdy tylko się ocknie. Nie miał zamiaru cofać się do najbliższego
szpitala, choć wiedział, że ryzykuje jej zdrowie. Intuicja jednak podpowiadała
mu, że młoda dama wcale nie wyglądała na chorą, raczej na wyczerpaną. Okrył ją tylko
kocem, który wygrzebał z bagażnika i usiadł z powrotem na miejscu kierowcy. Z
piskiem opon ruszył w stronę lotniska.
***
- Chciałbym wiedzieć, co tu się stało. Co się stało Trentowi, co wiecie o
Croft… chcę wiedzieć wszystko.
- Dwójka ludzi. Mężczyzna i kobieta mieli zamiar odlecieć nieoznakowanym śmigłowcem bez ukazania dokumentów tożsamości.
Musieliśmy ich zatrzymać.
Nagle usłyszał dźwięki stukających
obcasów. Odwrócił się i zobaczył za sobą rudowłosą, wciąż owiniętą purpurowym
kocem w kociaki.
- Miałaś siedzieć w samochodzie...
- Chciałam rozprostować nogi… co tu
robimy? – Zapytała cicho. – Gdzie leci… - nie zdążyła dokończyć. Od razu
dostrzegła spoczywające na ziemi ciało mężczyzny. Spojrzała na nie i
natychmiast rzuciła się w jego stronę. Uklęknęła przed człowiekiem i dotknęła
jego dłoni. Poczuła, jak łzy nieuchronnie napływają do jej oczu.
- Nie zadzwonicie po karetkę?!
- Raczej po karawan. – Odfuknął
strażnik.
Zaraz
mu przypierdolę… -
pomyślał Levis, po czym westchnął ze zrezygnowaniem i podszedł do dziewczyny.
Najpierw delikatnie dotknął jej ramienia, następnie odciągnął od leżących na
ziemi zwłok.
- Chodź… wyjeżdżamy już stąd. Skąd go
znasz?
- Zadzwońcie po karetkę! – Kobieta
wciąż lgnęła do ciała, jednak Robert był silniejszy. Nie musiał się mocno
szarpać, Nasia była zbyt zmęczona, by stawiać jakikolwiek opór. W końcu uległa
i pozwoliła zaprowadzić się w stronę samochodu.
Jeszcze w samochodzie słyszał jej
szept.
- Karetka… ja... ja czułam puls... dlaczego mi nie wierzysz...
Trzymając
kluczyki umieszczone w stacyjce,
walczył sam ze sobą. Słuchać pretensjonalnego tonu jakiejś obłąkanej
rudowłosej? A może nie jej,
tylko swojej intuicji? Po karetkę? A co? Turasy nie potrafią sprawdzić
tętna? Z drugiej strony, po co mieliby to robić, zamją się swoimi
sprawami, otoczą teren, zaczną wpuszczać ludzi... brudasom wcale nie
zależało na życiu mężczyzny, niech sobie tam leży, dopóki ktoś go nie
sprzątnie, nie wykopie dołu obok, w lesie. Po co mieliby wzywać karetkę,
przecież po wyleczeniu w szpitalu, trafiłby do pierdla. Dla nich to to
samo, co zdechnąć na betonie...
Może Nasia ma rację?
Może Nasia ma rację?
Znów ciężko westchnął.
- Zostań.
Mruknął, po czym wysiadł z wozu. Nie
wrócił do leżącego ciała, nie podszedł też do otaczających go strażników.
Wyciągnął z kieszeni telefon i wykręcił numer alarmowy.
- Dzwonię z głównego lotniska w Konya.
Leży tutaj postrzelony mężczyzna, nie trzeba wzywać policji, na miejscu
znajdują się służby wojskowe. Pewnie stracił sporo krwi. Jest nieprzytomny. Nie
wiem… przecież mówię, że nie wiem czy żyje. Niech się ktoś tym zajmie i da mi
znać. Tak, kurwa, czego nie rozumiesz, głupia pizdo? Chcę mieć jebane, czyste
sumienie, dlatego dzwonię. Ty masz tylko wysłać tu karetkę z kanisterkiem krwi
do transfuzji w razie czego… tak, kurwa. Tylko tyle. I oddzwoń do mnie potem.
Dziękuję. Dobrej nocy życzę.
Wsiadł do samochodu, trzaskając
drzwiami. Już bez wahania przekręcił kluczyk i ruszył z terenu lotniska z
piskiem opon. Turczynki wcale nie wydawały się być inteligentniejsze od Turków.
- I?
Usłyszał zachrypnięty od płaczu głos
kobiety.
- Nie wiem, idź spać. Jadę do hotelu,
obudzę cię na miejscu.
***
- Chyba cię pojebało, Levis! – Krzyczał nadinspektor, wychodząc z opuszczonego
domu w samym centrum lasu.
- Był tu.
- Spierdoliłeś po całości! Major jest
jeden, a ty, z tyloma ludźmi nie potrafisz go dorwać!
- Nie uciekł. Kiedy przyjechałem, już
go nie było.
- Oddajesz broń i dokumenty. W tej
chwili.
Wyciągnął z kieszeni legitymację,
chwycił do ręki glocka. Obydwie rzeczy wyrzucił prosto w krzaki leśnej polany.
Kiedy niezabezpieczony pistolet wystrzelił, o mało nie raniąc eks przełożonego,
Robert nie słuchał już krzyków mężczyzny obok. Poczuł, że wibruje mu telefon,
więc wsiadł jak najszybciej do samochodu i odebrał połączenie, przekręcając
kluczyk w stacyjce. Przy całej grupie stróżów prawa przekroczył kolejny tego
dnia paragraf. Odebrał telefon, wyjeżdżając samochodem z leśnej polany. Na
chwilę tylko puścił kierownicę, by pokazać swojemu byłemu nadinspektorowi gest
niesamowitej wdzięczności.
Środkowy palec.
- Ins… Robert Levis z tej strony. W
czym mogę pomóc? O, dzień dobry. Miło mi panią słyszeć. Ma pani dla mnie jakieś
ciekawe informacje? Rozumiem… więc mój człowiek nie ma się za dobrze, ale żyje
i znajduje się gdzie? Niech mi pani przeliteruje adres szpitala…
***
Afelis drgnęła. Levis wiedział… Robert wiedział, że była winna… teraz dopiero
uświadomiła sobie, że przecież wsadziła Croft za kratki, a na biurku mężczyzny,
który ją uratował, leżały fotografie Croft, pojedyncze klatki filmowe kamery
przed zamkiem tureckim, w końcu taśmy z lotniska, gdzie Kurtis… nie chciała
tego nawet włączać. Postanowiła uciekać. Wiedziała, że Levis mógł ją zamknąć w
każdej chwili. Czy był po jej stronie? A może chciał ją przesłuchać i zamknąć?
Musiała uciekać. Nie chciała reszty
życia spędzić w więzieniu.
Nagle zamarła w bezruchu. W drzwiach
kilka sekund potem zobaczyła Roberta. Rzucił wzrokiem najpierw na rudowłosą,
potem na spakowany plecak, na samym końcu na włączony komputer i rozwaloną na
biurku stertę dokumentów z otwartej teczki. Nie zadawał pytań. Podszedł do
dziewczyny tak blisko, że odsunęła się kilka kroków w tył. W końcu stanęła pod
ścianą. Mężczyzna wyprostowany, pewny siebie patrzył się prosto w jej kocie
oczy.
-
Nie skuję cię kajdankami za to, że odkryłem, że włamałaś się do
Collegium Maius i wrobiłaś Croft, chociaż jestem też po jej stronie. A
właściwie, nie jestem po żadnej, chcę tylko dorwać Majora... nie musisz
uciekać.
Nie jestem już inspektorem SOCA. Mówiłaś, że ścinagny przeze mnie
skurwiel goni za jakąś legendą. Opiszesz mi ją?
Poza tym, mam dobre wieści… – powiedział słowotokiem. Athanasia nie
wiedziała,
co odpowiedzieć. Patrzyła mu prosto w oczy, pełna zdziwienia i skruchy. W
końcu
przytaknęła i delikatnie się uśmiechnęła. Robert przytulił ją mocno,
odgarniając jej rude, pachnące świeżością, jeszcze mokre od kąpieli
włosy.
Zaczął szeptać.
-
Trent żyje. Miałaś przeczucie, gdy
byliśmy na lotnisku. Zapadło mu się płuco, stracił wiele krwi, bla bla
bla,
wymieniłbym coś konkretniejszego, ale nie znam się na medycynie. Jest w
śpiączce farmakologicznej, leczą go jakimś gównem, stosują terapie, o
których
nie mam pojęcia, potem chcą go zamknąć za włamanie do zamku i próbę
ucieczki, ale mało osób wie, że nie jestem już inspektorem, wyciągnę go z
tego szpitala i każę przetransportować go do Royal National
Orthopaedic Hospital w Londynie. Udam, że tam zajmą się nim władze
londyńskie, natomiast sami pojedziemy tam za nim i usadowimy się w
hotelu obok. Jak będzie w lepszym stanie, weźmiemy go do pokoju. Będzie
dobrą
kartą przetargową, gdy spotkamy się z Croft. A ty go będziesz pilnować.
Athanasia spojrzała na niego z
niedowierzaniem, po czym położyła dłoń na swoich ustach, będąc w totalnym
szoku. Robert powoli opuścił jej tę dłoń. Popatrzył na nią i uśmiechnął się
szeroko. Widział w jej oczach ogromną radość.
- Dorwę tego gnoja, który mi, jemu, tobie…
i Croft zrobił z życia burdel na kółkach. Musisz mi tylko pomóc.
- Robercie, ja... nie wierzę...
- Uwierz. Gówniane cuda się zdarzają.
A ona mocno, nagle wpiła się w jego
usta, dziękując mu za wszystko, co dla niej zrobił. Postanowiła najbliższy lot
sprawdzić dopiero następnego dnia. Turcja już wcale nie wydawała jej się taka
zła.
***
Otworzył oczy i natychmiastowo poczuł paraliżujący ból umiejscowiony… w całym
ciele. Chciał odetchnąć głęboko, ale nie potrafił. Coś szumiało mu w głowie, jak gdyby wczoraj wypił cały litr ruskiego spirytusu. Patrzył przed siebie, na mężczyznę o ciemnej karnacji. Wzrok miał pytający. Ale i całkiem dosadnie ukazujący, delikatnie rzecz nazywając, zdenerwowanie.
- Jest pan na terenie szpitala Vakif w
tureckim mieście Konya, ja jestem doktor Eser Hakan Chagatai, a to…
Usłyszał sztuczny, amerykański akcent.
Śmiesznie brzmiący w ustach Turka.
- Levis. – chciał powiedzieć, ale wydobył z siebie jedynie żałosny szept. Ledwo poznał swój
odwodniony, zachrypnięty ton głosu. Czuł, że w głowie mu zawirowało. Zamknął
oczy, by po chwili otworzyć je znowu. Świat ponownie stanął w miejscu. Przez cienką, plastykową rurkę wsadzoną w gardło, chciało mu się rzygać, przez wsadzony w członek cewnik chciało mu się
jeszcze bardziej szczać.
- Świetnie, właśnie miałem sprawdzić,
czy potrafi pan mówić. Swoją drogą, jest pan bardzo dzielny. Wielu na pana
miejscu…
- Spadaj...
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi lekarza, natomiast kątem oka zobaczył inspektora, który lekko poprawił się na fotelu, w kącie sali. Nawet nie wstał.
- Wyjmij mu to gówno z gardła. Chcę go przesłuchać, a na razie wszystko, co słyszę, to jakiś śmieszny charkot.
Lekarz przytaknął i palcem wskazał pielęgniarce pacjenta. Kobieta podeszła do niedoszłego worka zwłok i poprosiła, by jeszcze szerzej otworzył usta. Po chwili wyciągnęła delikatnie kawałek plastiku. Kurtis odetchnął z ulgą.
- Chcę się odlać.
Nie usłyszał żadnej odpowiedzi lekarza, natomiast kątem oka zobaczył inspektora, który lekko poprawił się na fotelu, w kącie sali. Nawet nie wstał.
- Wyjmij mu to gówno z gardła. Chcę go przesłuchać, a na razie wszystko, co słyszę, to jakiś śmieszny charkot.
Lekarz przytaknął i palcem wskazał pielęgniarce pacjenta. Kobieta podeszła do niedoszłego worka zwłok i poprosiła, by jeszcze szerzej otworzył usta. Po chwili wyciągnęła delikatnie kawałek plastiku. Kurtis odetchnął z ulgą.
- Chcę się odlać.
Wyszeptał już płynniej, bez zbędnej chrypki. Jednak wciąż z trudem. Cichutko. Natychmiast pielęgniarka
przyniosła mu kubek wody, lekarz sprawdził stan jego oczu.
- To niemożliwe. Nie może pan jeszcze
wstać z łóżka. Musi pan zostać tutaj przez kilka dni, gdy pana stan się poprawi,
przeniesiemy pana do Royal National Orthopaedic Hospital w Londynie, gdzie
zajmą się panem najbliżsi…a potem zostanie pan tam przesłuchany...
Najbliżsi?
Że niby kto?
- Lara… co z…
- Proszę już zostawić nas samych. Jak już mówiłem, jestem z policji... – mruknął
Robert, dopiero teraz wstając z wygodnego fotela, na którym siedział przez dobrych kilka
minut, jakie minęły od obudzenia Kurtisa. Trent zmęczonym wzrokiem zlokalizował
na stoliku przy ścianie filiżankę. Levis w dłoni trzymał gazetę, przed pobudką
towarzysza najwyraźniej czytał sobie ciekawy artykuł, pił kawę. Cierpliwie czekał. Nie
trzymał Kurtisa za rękę, nie wyglądał, jakby mu zależało na tym, by znajomy
przeżył. By się obudził. Lekarz spojrzał na Roberta dość zdziwiony jego
postępowaniem, po czym przytaknął i wyszedł z pielęgniarką za drzwi. Były
inspektor SOCA podszedł do łóżka i spojrzał na Kurtisa z lekką kpiną w oczach,
ale i ukrytą gdzieś pod żartobliwą, sarkastyczną maską, radością.
-
Tak właściwie kłamałem, nie pracuję już dla SOCA... zostałem wyruchany w
dupsko przez Majora, rozumiesz to? Kolejny raz... zaczyna mnie to
powoli doprowadzać do szału.
- Następnym razem powiedz mu, że boli cię głowa. Co z Larą...
Kurtis mocno musiał się wysilić, żeby w tym stanie wymyśleć jakąś ciętą ripostę. Ta, którą wypowiedział, w prawdzie nie była zła, ale nie była też mistrzowska. Czuł, że nie ma siły nawet mówić. Westchnął tylko i spojrzał na Roberta wzrokiem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.
- Cieszę się, że humor ci dopisuje. A właśnie, pytałeś o Croft... nie wiem, co z nią. Podobno szuka kolejnych artefaktów. Myśli, że zdechłeś, co prawie było prawdą. Prawie, bo uratowała cię zdzirowata rudowłosa wywłoka, której o mało nie przejechałem…
- Następnym razem powiedz mu, że boli cię głowa. Co z Larą...
Kurtis mocno musiał się wysilić, żeby w tym stanie wymyśleć jakąś ciętą ripostę. Ta, którą wypowiedział, w prawdzie nie była zła, ale nie była też mistrzowska. Czuł, że nie ma siły nawet mówić. Westchnął tylko i spojrzał na Roberta wzrokiem żądającym natychmiastowej odpowiedzi.
- Cieszę się, że humor ci dopisuje. A właśnie, pytałeś o Croft... nie wiem, co z nią. Podobno szuka kolejnych artefaktów. Myśli, że zdechłeś, co prawie było prawdą. Prawie, bo uratowała cię zdzirowata rudowłosa wywłoka, której o mało nie przejechałem…
Kurtis nic nie rozumiał, ale wolał
poczekać z zadawaniem pytań. Powoli uniósł drżącą rękę, do której przymocowany
był wenflon na kroplówkę i palcem wskazał na kubek wody przyniesiony przez
pielęgniarkę. Robert udawał, że nie widział jego prośby. Kontynuował. Nie miał
czasu na pierdoły.
- Po kontroli zdrowia w londyńskim
szpitalu, zostaniesz przetransportowany do Royal Garden Hotel, gdzie grzecznie
będziesz sobie leżał w łóżeczku i pochłaniał kolejne dawki kroplówki, lecząc
połamane żebra i obite od upadku kości. A popilnuje cię… twoja była dupcia!
Mało tego. Poczekasz tam na Croft, którą sprowadzę do hotelu jak tylko ją
znajdę w tym wielkim świecie. Ale nie spotkasz się z nią od razu, bo przeżyje
szok, widząc cię w… dość żywym stanie. Lepiej. Aby nie mieszać w jej pięknej
główce i nie odrywać jej od własnych zajęć ratowania przyjaciół i świata,
poczekasz, aż rozwiąże wszystkie części popapranej legendy. Do tej pory
będziesz się kurował, rozmyślając nad swoją szczęśliwą i żyjącą egzystencją. A
jak już będziesz w dobrym stanie, a Lara załatwi wszystkie swoje sprawy
związane z artefaktami, ja dorwę Majora – wtedy spotkacie się i będziecie sobie
żyć długo i jak tylko chcecie. Nie mój cyrk, nie moje małpy. Dobry plan?
Chujowy…
Chciał powiedzieć, ale poczucie
paskudnej suchoty w ustach odebrało mu chęć prawienia kazań. Przewrócił tylko
oczami, po czym, nie mając innego wyjścia, przytaknął skinieniem głowy,
zgadzając się z Robertem. Gdy ten tylko zobaczył gest Kurtisa, uśmiechnął się
szyderczo i podał mu kubek wody pod usta. Zwilżył je odpowiednią ilością płynu.
Delikatnie unosił pojemniczek, aby Trent nadążał z upijaniem jego zawartości.
- No… to jesteśmy umówieni.
- Czekaj…
Usłyszał Robert, ale nie zareagował.
Poczuł wibracje w kieszeni spodni, a po chwili wyciągnął z niej telefon.
- No? Leydon? Co jest… jak to pod wodą?
Jakie sto minut? Minęło? To co się z nią teraz dzieje?! Na Sri Lance? Kurwa, stary,
jak ja mam się dostać na Sri Lankę, jak jestem w Turcji… dobra. Tylko się uspokój,
mam tam jakieś kontakty, załatwię jakąś ekipę ratunkową… nie jęcz już. Do
usłyszenia.
Robert schował telefon. Kurtis
przyglądał mu się badawczym wzrokiem pełnym niepokoju.
- Co…
Nie dokończył. Nie musiał.
- Croft siedzi na… a raczej pływa po
Sri Lance, pod wodą, Leydon gdacze coś o jakimś opóźnieniu, nie wiem, o co
chodzi, ale sprowadzę ją do Londynu żywą, spokojnie.
Już szedł w stronę drzwi, kiedy po raz
kolejny usłyszał już mniej zachrypnięty głos kumpla.
- Levis…
Odwrócił się.
- Ja nie… ale ty…
- Wysłów się. Nie mam czasu na
duperele.
- Zajmij się nią.
Przytaknął, po czym otworzył drzwi i
wyszedł ze szpitalnego pokoju.
***
Lara słuchała opowieści Roberta, pełna
wdzięczności dla tego mężczyzny. Wierzyła, że gdyby nie on, być może byłoby już dawno po
Kurtisie. Po jej marzeniach. Po jej szczęściu. Podziękowała mu głośno, patrząc
byłemu inspektorowi prosto w jego piwne oczy. Twarz jego, chociaż smukła i
często wykrzywiona w grymas irytacji i złośliwości, teraz odwzajemniła uśmiech,
ukazując niewielkie dołeczki w policzkach.
-
Nie mi dziękuj. Nie chciałem mieć z wami nic wspólnego. Chciałem dorwać
Majora i mieć spokój, wy się z jakąś legendą zaczęliście pałętać mi pod
nogami. Olałbym to, ale Afelis w drodze do hotelu zaczęła mi marudzić…
- Nie chcę dłużej o niej słuchać.
Nie potrafiła przyznać racji
towarzyszowi, który od dawna próbował ją przekonać, że Athanasia zmieniła się.
Podobno nie była już fałszywa. Może nadal rudowłosa, ale na pewno nie chciała
od niedawna nikomu zaszkodzić. Zbłądziła, teraz naprawiała swoje błędy. Lara
nie mogła znieść tego obrotu wydarzeń, nadal miała ochotę wydrapać jej oczy za
wydarzenia w Polsce. Ruda o mały włos nie wsadziła jej do pierdla, wcześniej o
jeszcze mniejszy włos nie podarowując jej w prezencie wstrząsu mózgu. Jeszcze
przed tym ukradła jej złoty pierścień tuż z przed nosa, w Betlejem. W końcu
uwiodła Kurtisa, co wcale nie było trudnym zadaniem, wspominając Alcatraz i
Jarmilię Irinę Zuzanę czy jak jej tam
było Martinez. Wszystkie kobiety mogły go sobie owinąć wokół palca, Lara
twierdziła, że było to proste jak… coś naprawdę bardzo prostego. Była
zazdrosna? Pewnie, że była. Miała do tego prawo. Poza tym nie lubiła pracować z
kobietami. Doświadczenia życiowe mówiły jej, że przynoszą one same problemy i
robią bałagan, po którym zwykle Croft musiała sprzątać. Pogodzeniu się z
rudowłosą nie sprzyjały nawet fakty takie jak oddanie Larze skradzionych
artefaktów dobrowolnie czy pomoc w ucieczce Zipowi, Winstonowi i Alisterowi.
Jaka tam pomoc? Ona uciekła, a oni?
Otworzyła im drzwi i myśli, że spłaciła wszystkie swoje długi, odkupiła swoje
winy? Niedoczekanie!
- Nie będę z nią pracować.
- Nie musisz. Po ostatnich wydarzeniach
postanowiła wrócić do Czech. Opiekowała się twoim przydupasem… wybacz, Kurt…
przez cały czas, kiedy wypoczywał w hotelu, póki nie dostała zawału, znajdując…
a z resztą. Niech sam ci opowie. Niech się pochwali, jaką akcję odjebał w
hotelu. Powinien kurować się do teraz. Co ci strzeliło do tego durnego
łba, żeby uciekać? Mało ci wypadków? Mało kości cię boli?
Lara spojrzała na Kurtisa. Widziała na
jego twarzy szeroki uśmiech, wydawało jej się, że w jego oczach dostrzegła
chwilowe zamyślenie, jak gdyby wspominał ostatnie wydarzenia. Tak też było.
Postanowiła namówić go, by opowiedział o tym jak najszybciej.
***
Noc.
Każda godzina dłużyła mu się
niemiłosiernie. Wiedział, że co cztery godziny odwiedzała go pielęgniarka,
podając odpowiednią, coraz mniejszą dawkę zaleconych przeciwbólowców,
przekleństwem było jednak nie mieć w pokoju wiszącego zegarka. Jedynym jego
zajęciem, prócz biernego wypoczywania w łóżku, było obserwowanie świata za
oknem. Kiedy Levis wspomniał mu w Turcji, że opiekować się nim będzie Athanasia,
nawet ucieszył się, że nie będzie musiał znosić ciemności czy ciszy w totalnej samotności.
Rozczarował się. Nasia odwiedzała go nad wyraz rzadko, zajmując się swoimi,
ważniejszymi sprawami. Gdy przychodziła, długo mogła opowiadać o tym, jak
traktował ją Major w czasie porwania. Usprawiedliwiała się, dlaczego chciała
wrobić Larę we włamanie do Collegium Maius, w Polsce. Mówiła, że wtedy jeszcze
coś czuła do Kurtisa, ale zapewniała, że teraz już jej przeszło i da mu oraz
Larze wolną rękę, gdy tylko będą mogli się spotkać. Kurtis wysłuchiwał jej
opowieści, rozmawiał z nią, kiedy uważał za konieczne odezwać się, co robił
niezmiernie rzadko. Aczkolwiek słuchanie świergotania, niepoukładanych myśli
byłej dziewczyny było o wiele ciekawsze niż leżenie w samotności i oglądania
ścian oraz biegających za oknem, wciąż śpieszących się gdzieś ludzi. Słuchał,
jak mówiła, że jest zmęczona. Że musi pójść na zakupy, że musi nauczyć się żyć,
bo Major nieźle namieszał jej w głowie, przeraził ją i zraził do świata.
Opowiadała, że dopiero od niedawna przestała obawiać się chodzić sama po
ulicach, wcześniej widziała jego szyderczy uśmiech, jego straszliwą twarz
wszędzie. Kurtis już wcześniej, ale po jej opowieściach po stokroć
poprzysiągł, że nie pozwoli mu już dłużej krzywdzić ludzi. Że kiedyś go dorwie.
I wtedy zrodził się w nim plan ucieczki. Gdy kolejnej nocy Athanasia przyszła
do niego i opowiedziała, że widziała się z Larą, że jest już w hotelu,
prawie w pokoju obok, że wróciła ze szpitala na Sri Lance, doszła do siebie po
tragedii pod wodą i następnego dnia wyrusza do Afryki z Robertem, wystraszył
się. Chciał wstać, podejść do niej i lekko uderzyć ją w twarz, by się ocknęła.
Chciał krzyknąć coś w rodzaju Co ty
robisz, Croft?! Dopiero co wyszłaś ze szpitala, teraz znowu chcesz gdzieś
jechać? Afryka? Pojebało cię?!
Musiał sam przed sobą przyznać, był
pieprzonym hipokrytą. Gdy tylko Nasia wyszła z jego pokoju, a pojawiła się
pielęgniarka z odpowiednią dawką różnokolorowych tabletek przeciwbólowych w
plastykowym kubeczku, Kurtis wiedział już, że nie ma wyboru. Chciał już zobaczyć
Larę. Nie mógł się tego doczekać. Poprosił o podanie mu jakiegoś bandaża czy
czegokolwiek innego, by posmarować odleżyny jakąś maścią i owinąć je delikatnie
materiałem opatrunkowym. Kobieta zdziwiła się, nie wiedziała, by Kurtis
wcześniej skarżył się na jakiekolwiek odleżyny. By cokolwiek o nich wcześniej
wspominał. Mimo to wyciągnęła ze swojej apteczki opakowanie bandażu i podała mu
wraz z odpowiednim żelem w tubce. Praktycznie rzecz biorąc, mężczyzna po prostu
wstał z łóżka obolały, co robił bardzo rzadko od wypadku w Turcji. Spojrzał
groźnie na pielęgniarkę, natychmiast paraliżując ją swoją postawą. Nie
wiedział, czy bardziej ze zdziwienia, czy ze strachu nie potrafiła się ruszyć,
ale podszedł do niej i pchnął ją na łóżko.
- Wybacz mi, kobieto. Ale muszę spadać.
Pobyłbym tu z tobą dłużej, gdyby ruda nie opowiedziała mi o jakimś wulkanie....
Krzyknęła, ale była drobna i delikatna,
więc łatwo ścisnął jej nadgarstki jedną ręką, drugą zamykając jej usta. Nie chciał
robić jej większej krzywdy, postanowił uciszyć ją najdelikatniej jak potrafił.
Siedząc na niej okrakiem, oderwał dłoń od jej ust i położył ją na szyi.
Pięć.
Cztery.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
Wiedział, że pójdzie sprawnie. Z
dryblasem w legionie męczyłby się dwadzieścia sekund mocnego uścisku, zanim
mężczyzna zemdlałby i odzyskał przytomność dopiero po chwili. Nieprzytomną
kobietę, którą w myśli już przepraszał, szybko związał, zakneblował i schował w
szafie, uprzednio wszystkie ubrania chowając pod łóżko. Wszystkie, prócz torebki pielęgniarki, z której najpierw wyciągnął portfel, by po chwili opróżnić jego zawartość. Dorwał się także do
świeżej bielizny, zbyt szerokich jeansów, które potraktował paskiem i jakiejś
śnieżnobiałej, eleganckiej koszuli zapinanej na guziki. Nie miał dużego wyboru,
nie miał pojęcia, czy ciuchy te schował sobie tutaj Levis czy co. A może były
przygotowane na specjalnie zaplanowane spotkanie z Larą, które miało nastąpić
dużo później? To się ktoś zdziwi…
Wychodząc z pokoju, złapał jedynie za kubeczek pełen tabletek. Z szafki wyciągnął inny, biały pojemniczek. Kodeinę. Kilka tabletek schował do kieszeni, kilka połknął na miejscu. Już czuł ból w żebrach, ale postanowił sobie, że żadna gehenna go nie zatrzyma. Wyszedł z hotelu totalnie obolały, chociaż paradoksalnie dopiero teraz czuł, że naprawdę żyje. Leżenie w łóżku, nie ważne jak dobrze działające na jego kości i nieprzyjemne pozostałości po odbytych zabiegach, nie było tak interesujące, jak działanie. A poziom adrenaliny podnoszący się z kroku na krok, działał lepiej niż najsilniejsze, przeciwbólowe zastrzyki czy roztwory mieszane w kroplówce z porcją jego kolacji.
Wychodząc z pokoju, złapał jedynie za kubeczek pełen tabletek. Z szafki wyciągnął inny, biały pojemniczek. Kodeinę. Kilka tabletek schował do kieszeni, kilka połknął na miejscu. Już czuł ból w żebrach, ale postanowił sobie, że żadna gehenna go nie zatrzyma. Wyszedł z hotelu totalnie obolały, chociaż paradoksalnie dopiero teraz czuł, że naprawdę żyje. Leżenie w łóżku, nie ważne jak dobrze działające na jego kości i nieprzyjemne pozostałości po odbytych zabiegach, nie było tak interesujące, jak działanie. A poziom adrenaliny podnoszący się z kroku na krok, działał lepiej niż najsilniejsze, przeciwbólowe zastrzyki czy roztwory mieszane w kroplówce z porcją jego kolacji.
Właśnie! Kolacja!
To właśnie przez nią wszystko się
wydało.
***
- Gdybym nie zatrzymał się na moment w
knajpie tuż obok lotniska, następnie nie znalazłbym odzieżowego, odpuszczając
sobie najbliższy lot do Afryki, już dawno spotkalibyśmy się w Kenii. Natomiast
postanowiłem wyruszyć za tobą dopiero po jakimś czasie...
- Wtedy Athanasia zadzwoniła do mnie,
że Trent nawiał. Leydon natychmiast pojechał na lotnisko, znalazł go przy kasie
biletowej. A że Kurtis jest uparty, nie chciał za nic w świecie wrócić do
hotelu. Więc Dante musiał skapitulować i sam przywiózł… a raczej przyleciał z
nim do Afryki. – Wtrącił szybko Robert. Lara zaczynała rozumieć układankę.
Przypomniała sobie dziwny telefon w Tanzanii. Telefon od Afelis! Sama
rozłączyła to połączenie, gdy dowiedziała się, że jej towarzysz rozmawia z rudowłosą abderytką.
***
- Z tej strony Robert Levis, dzwoniono do mnie z tego nume…
- To ja.
Słyszał jej płacz w
słuchawce. Nic nie rozumiał. Obok niego stała Lara, gapiąc się przed siebie.
Wyprostowana. W oddali dostrzegała już zarysy tanzańskiego wulkanu.
- Nasia? Nie płacz…
- Ja nie mogę tak dalej,
wybacz Robercie. Nie wytrzymam tutaj… odkąd Major mnie porwał, dookoła mnie
dzieją się różne, dziwne rzeczy. To mnie przytłacza...
- Jeżeli chcesz, to wracaj
do Pragi, nie trzymam cię przecież w hotelu na smyczy. Myślałem tylko, że
pomożesz dojść do siebie…
- On uciekł! Zamknął
pielęgniarkę w szafie! O mało nie dostałam zawału, kiedy go szukałam i
usłyszałam dźwięki dochodzące z szafy…
Nic, tylko wciąż łkanie. Prawdziwa kobieta, psia mać.... marudna, przesadzająca panikara. Robert
westchnął. Jak można tak dramatyzować z powodu odgłosów w sza... ale zaraz,
zaraz. CO?
- Jak to uciekł?!
***
-
Jesteś nieodpowiedzialnym,
aroganckim, nieposłusznym i najbardziej nieostrożnym człowiekiem,
jakiego znam.
- Mruknęła. Po opowieści dwóch towarzyszy czuła, że wraca do niej dawno
zgubione gdzieś w natłoku trudnych spraw poczucie humoru. Miała
świadomość, że gdy tylko samolot wróci do Londynu, by mogła rozwikłać kolejną
strofę
legendy, i aby dorwać Majora i odzyskać przyjaciół, jeszcze wiele razy
ten sam
humor jej się spieprzy. Dlaczego wszyscy podejrzewali, że będzie w
szoku?
Owszem, była zszokowana tym, że mogła potrzymać za rękę najwspanialszego
mężczyznę na świecie, którego nie musiała już opłakiwać. Ale nie był to
szok,
który jakkolwiek mógłby przeszkodzić jej w pracy.
-
I kto to mówi… ledwo co wykaraskałaś
się z przygody pod wodą na Sri Lance, a już wybrałaś się do Tanzanii… -
odfuknął Trent, wzruszając ramionami. Udawał obojętnego na jej słowa.
Ale tak
naprawdę to, co mówiła, nigdy nie było mu obojętne. Za bardzo szanował
zdanie
tej kobiety. Poza tym, choć duma bardzo mu na to nie pozwalała,
musiał przyznać, że ból chociażby żeber nie ustąpił. A nie tylko one nie
dawały mu spokoju. Nie chciał tego jednak pokazywać przed tak liczną,
bo aż trzyosobową publicznością.
- Dobra, skończcie, bo zaraz się
popłaczę. Idę do Leydona zapytać, jak długo jeszcze będę musiał znosić wasze
umizgi. Ej, Dante!
Krzyknął
Robert i wstał z fotela, by
udać się do kabiny pilota. W tym samym czasie Lara ponownie spojrzała na
Kurtisa, który przyglądał się widokom zza szyby samolotu, ukrywajac
skrzywiony wyraz twarzy. Mocniej ścisnęła jego
dłoń i oparła swoje ramię na jego ramieniu. Nie dosłyszała cichuteńkiego
syknięcia, które mimowolnie wypadło z ust Kurtisa, jaki skrzywił się
jeszcze bardziej na myśl, że policzek Lary przylega teraz dość mocno do
zabliźniającej się rany. Delikatnie,
myśląc, że Croft zaraz zaśnie, i nie chcąc jej budzić, sięgnął do
kieszeni po jedną z tabletek przeciwbólowych, w duchu modląc się, by
była to ta najsilniejsza z nich wszystkich.
Tymczasem Lara wiedziała, że zaraz będzie musiała wrócić do pracy. Wcale nie chciała zasypiać, miała zamiar tylko na moment zamknąć oczy, tylko na sekundę oderwać się od wszystkiego i zagłębić we własnych myślach. Ta chwila była pierwszą od dłuższego czasu chwilą spokoju. Chwilą wyciszenia. Pierwszą i ostatnią, póki nie odbije przyjaciół. Chciała, by ta chwila… ten moment trwał jak najdłużej, chociaż paradoksalnie równie mocno chciała już być w domu z Alisterem, Zipem, Winstonem. Chciała mieć już wszystko za sobą, ale nie chciała odrywać głowy od ramienia Kurtisa i wysiadać z samolotu. Miała nadzieję, że Dante świetnie ją rozumie i wcale nie wykorzystuje całej mocy maszyny, by jak najszybciej znaleźć się w domu. A on rozumiał to nad wyraz dokładnie. Uśmiechnęła się do siebie, gdy usłyszała głośne krzyki Levisa.
Tymczasem Lara wiedziała, że zaraz będzie musiała wrócić do pracy. Wcale nie chciała zasypiać, miała zamiar tylko na moment zamknąć oczy, tylko na sekundę oderwać się od wszystkiego i zagłębić we własnych myślach. Ta chwila była pierwszą od dłuższego czasu chwilą spokoju. Chwilą wyciszenia. Pierwszą i ostatnią, póki nie odbije przyjaciół. Chciała, by ta chwila… ten moment trwał jak najdłużej, chociaż paradoksalnie równie mocno chciała już być w domu z Alisterem, Zipem, Winstonem. Chciała mieć już wszystko za sobą, ale nie chciała odrywać głowy od ramienia Kurtisa i wysiadać z samolotu. Miała nadzieję, że Dante świetnie ją rozumie i wcale nie wykorzystuje całej mocy maszyny, by jak najszybciej znaleźć się w domu. A on rozumiał to nad wyraz dokładnie. Uśmiechnęła się do siebie, gdy usłyszała głośne krzyki Levisa.
- Kurwa, stary, co to ma być? Dopiero Syria?
Jak ty lecisz?!
…
CDN
Lilcia w formie! Po prostu- jedno wielkie wow! Rozdział jest świetny! Kurna, ale ty wszystko fantastycznie obmyśliłaś... I w tym momencie się wstydzę, że przy tej sytuacji na lotnisku w ogóle mi przez myśl nie przeszło, że Levis uratuje Kurta!
OdpowiedzUsuńA teraz tak od rzeczy. Już na początku rozdziału się poryczałam. Aj, aj, jak pięknie! Aż za pięknie. Coś czuję, że masz zamiar zaserwować jakieś bardzo smutne wydarzenie w najbliższym czasie. Za cukierkowo jest! :D
Jak zawsze rozwaliły mnie świetne dialogi (a tak własciwie monologi, bo dzisiaj królował Levis z tym swoim ,,kurw*a").
I tak w ogóle- czy Kurtis kiedykolwiek wcześniej był taki słodki że aż się w tej swojej słodkości rozpływa :3? Zdanie bez sensu, ale no on po prostu był arcysłodki dzisiaj.
Co mnie najbardziej rozwaliło, to jego myśl o planie Levisa. ,,Chu*owy" To było przeboskie!
Dzisiaj takiego nam romantycznego klimaciku dużo dałaś, mhrocznego trochę mniej, ale to nic nie szkodzi. Uwielbiam, kiedy wszystko układa się dobrze i Kurt zmartwychwstaje <3!
PS Hm... zastanawiam się jak osoba która już pisała że nic nie napisze mogła napisać tak dobry rozdział! Well done jak zawsze! Aż miło popatrzeć (poczytać)na efekt powrotu królowej :).
I wszystko jasne!;) Wspaniale się wyjaśniły wszelkie dotychczasowe niejasności.;) No jasne, że to Robert... Teraz już rozumiem o co chodziło mu w poprzednim rozdziale, że coś przed Larą ukrywał i nie chciał powiedzieć co. Ukrywał fakt, że Trent żyje!;)
OdpowiedzUsuńNaprawdę Larze można tylko pozazdrościć takich wiernych i kochanych przyjaciół, sama bym chciała takich mieć!;) Mam nadzieję, że kiedy już dorwą Majora, uratują porwanych itp. to Lara zrobi niezłą bibę w Croft Manorze dla przyjaciół.;)
Aż miło było poczytać o tym, jak to się wszystko działo z Kurtisem wcześniej, oczywiście pomysł zamknięcia pielęgniarki w szafie genialny.;) Został mi jeszcze jeden rozdział do nadrobienia, nie mogę się doczekać! A słuchaj, a co się stało z tym młodym Niemcem, którego uratowali? Bo on też leciał z nimi tym samolotem, nie?;) Nic o nim w tym rozdziale nie było, może to nikt ważny, może będzie coś w trzydziestym rozdziale. Idę czytać! ;)
Kompletnie o nim zapomniałam, pewnie go gdzieś zostawili po drodze xD
OdpowiedzUsuńDziękuję za cudny komentarz i za to, że się interesujesz bytem tej historii ^^