„Przytułek niespokojnej
starości”
Opel Insygnia kombi w
niebiesko-żółtych barwach, będący radiowozem policji brytyjskiej* zatrzymał
się na szpitalnym parkingu. Po chwili dwóch
mężczyzn w mundurach, z odznakami policjantów przyczepionymi do marynarek
wysiadło z samochodu i, nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa, udali się w
stronę drzwi wejściowych londyńskiego szpitala. Wyglądali jak sklonowani. Przechodnie
mieli prawo podejrzewać, że masy ich ciał dodane do siebie mogłyby służyć za
wagę ciężarówki nafaszerowanej ołowiem. Gdy stali obok siebie, bracia bliźniacy
Harrison tworzyli mur o wysokości metr dziewięćdziesiąt, którego pokonanie
mogłoby stwarzać niewątpliwy problem. Wyglądali raczej na ludzi, którym powinno
się rozdawać przy wejściu plakietki ochroniarzy, a nie policjantów, nie
zapominając o gratisowych rękawicach bokserskich.
Ludzie na
szpitalnym korytarzu mijali ich szerokim łukiem. Gdyby nie minimalna różnica wzrostu,
trudno byłoby ich rozróżnić. Nawet włosy mieli równo i jednorako przystrzyżone,
jak gdyby dopiero co wyszli ze stanowego więzienia. Brakowało im tylko
pasiaków.
- Szukamy
Lary Croft. – Odburknął jeden z policjantów w stronę pielęgniarki, która siedziała
za biurkiem rejestracji szpitalnej. Spojrzała na nich wzrokiem raczej
zdziwionym, po chwili jednak zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła z jednej z
szuflad jakieś dokumenty.
- Pewnie
tego panowie zapomnieli… oto cała dokumentacja przebiegu badania aresztowanej.
– Odpowiedziała szybko ta sama pielęgniarka, która wcześniej odprowadzała Larę
do radiowozu - niziutka,
o drobnej posturze ciała, spiętych, długich blond włosach, przy dwóch gorylach
po drugiej stronie blatu prezentowała się śmiesznie. Położyła ostrożnie na
biurku białą teczkę z papierami.
Policjant wziął ją do rąk i podał swojemu towarzyszowi.
- Trzymaj.
- Ty nie możesz?
Pierwszy spojrzał na drugiego wzrokiem zdenerwowanym, nie odpowiedział.
Natomiast znów odezwał się w stronę kobiety.
- Dziękujemy za papiery. Proszę nas zaprowadzić do lady Croft.
- Ale lady Croft tutaj nie ma…
- CO?! Jak to „nie ma”?!
Opel Insygnia kombi w zielono-srebrnych
barwach, będący samochodem służbowym pracowników agencji SOCA, na którego
drzwiach widniało spore logo tygrysa szablozębnego w okręgu, nad jakim wisiała
korona**, zatrzymał się przed wejściem do pięciogwiazdkowego Royal Garden Hotel.
- Jak wy sobie to wyobrażacie? – Mruknęła Lara, obserwując przez szybę
widok na ekskluzywny hotel, przed którego wejściem widać było ochronę. – Może
jeszcze nie zwróciliście na to uwagi, ale jestem poszukiwana… Ten goryl na
pewno ogląda telewizję. Nie przeciśniemy się.
Levis spojrzał w lusterko, widząc w nim odbicie kobiety, następnie zmierzył
i ochroniarza tępawym wzrokiem. Nerwowo obgryzając skórki paznokci, zastanawiał
się, jak wpuścić do swojego pokoju Larę. Potrzebna była dywersja. I to nie byle
jaka.
- Możemy wykorzystać samochód i odznaki… - Zaproponował Mulieres, siedząc
do tej pory spokojnie obok kierowcy. – Ona wygląda na poturbowaną, powiedzmy
im, że tutaj ma nastąpić spotkanie z jej adwokatem i jakimś tam lekarzem, a
jutro niby zabierzemy ją do pierdla…
- Odpada. – Warknął Levis niezadowolony. – Niebiescy już mogli wejść do
szpitala i zauważyć zniknięcie Croft. Jeżeli wyda się, że inni policjanci
przetrzymują ją w Royal Garden, będzie lipa. Mam lepszy pomysł. – Warknął
Levis. – Zaparkuj na tyłach hotelu, obok tego sklepu… mam dla ciebie ostatnie
zadanie. Potem będziesz mógł wrócić do swojej roboty.
Dach starej rudery
przeciekał. Nie można się było dziwić, klimat Turcji był dość uciążliwy –
latem panował tam nieznośny upał przeplatany z licznymi opadami. Dla starego,
miejscowego motelu, położonego tuż przy autostradzie, było to zdecydowanie zbyt
wiele. Stara furgonetka zatrzymała się na mrocznym parkingu, którego nie
rozświetlały żadne latarnie. Budynek prezentował się ohydnie, stare ściany obrastała
niezidentyfikowana pleśń, dodatkowo zapach odrażającej stęchlizny przenikał
wszystko, co znajdowało się dookoła. Zdawało się, że jedynymi gośćmi motelu
były gryzonie. Nikt inny nie odważyłby się przyjechać do takiego miejsca.
- Czekaj.
Dobrze ubrany mężczyzna wyszedł z samochodu, głośno trzaskając drzwiami
furgonetki. Stoucas przyglądał się Majorowi dłuższą chwilę. Widział, jak brunet
o podłużnej twarzy, włosami ściętymi na jeża wchodzi do motelu, wita się z
właścicielem – starym, brodatym i obleśnym starcem, który w dłoni trzymał
papierosa i petował popiołem na wszystkie możliwe strony. Podał mu dłoń, potem
klepnął po ramieniu, śmiejąc się.
Stoucas przegryzł wargi, zastanawiając się, skąd Major posiada kontakty na
całym globie ziemskim. Od niepamiętnych czasów, kiedy został jego wspólnikiem,
Major wciąż potrafił go zaskoczyć. Niekoniecznie pozytywnie. Podejrzliwie
przyglądał się, jak mężczyźni rozmawiają, jak śmieją się do siebie. Nagle Major
spoważniał i rzucił pewne siebie spojrzenie w stronę szyby. Dostrzegł Stoucasa,
który od dłuższej chwili przyglądał mu się spokojnie. Po sekundzie machnął na
niego ręką. Osiłek jak oparzony odpiął pasy, wyszedł z samochodu i wszedł do obskurnego
motelu.
- Marcus Kapitan Swynford. Wyszedł z pierdla długo przed nami. Pomoże nam
ukryć to gówno z samochodu za dwadzieścia procent z legendarnego zysku.
Stoucas nie miał więcej pytań, Major zawsze mówił tyle, ile musiał, nigdy
więcej. Można się było do tego przyzwyczaić. Kapitan był stopniem oficerskim
niższym od majora… goryl nie chciał gdybać, czy to kolejny członek słynnej
londyńskiej szajki Armia, której
twórcą był sam Major… choć, w porównaniu do Swynforda, Major był dużo młodszy. Stoucas
podał dłoń Kapitanowi, po czym wrócił do samochodu. Po kolei, wyjściowymi
drzwiami furgonetki wysiedli Zip, Winston i Alister. Wyglądali okropnie…
brudni, zakrwawieni i przybici. Wypruci z chęci do życia. Na ich widok Kapitan
uśmiechnął się prześmiewczo, dłonią wskazując schody.
- Przytułek niespokojnej starości zaprasza, panowie… daję im pokój na
górze. Trochę tam mokro, ale nie odważą się narzekać. A potem ukryj samochód za
budynkiem.
Stoucas, popychając Alistera, by nieco przyspieszył kroku, starał się nie
słyszeć słów nowego wspólnika. Kolejny, którego rozkazy musiał przyjmować do
wiadomości… i spełniać. Przerażał go. Czyżby był jeszcze bardziej
psychopatyczny od Majora? Wolał o tym nie myśleć.
- Ja panią skądś
kojarzę…
- Za to ja pana wcale. – Odfuknęła Croft, przyglądając się bezczelnie
ochroniarzowi stojącemu przed Royal Garden Hotel. Levis mocniej ścisnął jej dłoń
na znak, że ma się zamknąć, po czym szeroko uśmiechnął się do ochroniarza.
- Oczywiście! Jeszcze niedawno pokazywałem panu jej zdjęcia! Chwaliłem się,
że wyjdzie ze szpitala i co? Miałem rację, kochanie… pokonałaś te choróbsko…
Levis nie zdążył dokończyć zdania. Modlił się, by ochroniarz okazał się
bardzo zajętnym i zapracowanym człowiekiem. Liczył na to, iż nie będzie
pamiętał wszystkich swoich gości. Spojrzał mu prosto w oczy, uśmiechając się
wymuszonym i przesadnie sztucznym uśmiechem, kiedy dostrzegł, iż ochroniarz
nagle zaczął patrzeć w zupełnie innym kierunku, olewając obecność Lary i
Roberta zupełnie.
- Teraz. – Mruknął Levis do kobiety i szybko przekroczył drzwi hotelu. Był
on tak zapełniony, iż pozostali ochroniarze nawet nie zwrócili uwagi na
wchodzących. Poza tym ich uwagę, jak również uwagę recepcjonistek i gości
przykuło zupełnie coś innego.
Śmierdzący na kilometr
tanim alkoholem mężczyzna robił spore zamieszanie na parkingu. Otwierał
wszystkie samochody, krzycząc buntowniczym głosem, iż szuka swojego. Gdy
właśnie kłócił się z jednym z wielu gości hotelowych, podeszło do niego dwóch
ochroniarzy, jeden z nich przytrzymał go za ramię.
- Czy mógłby się pan uspokoić?
- Mógłbym, ale nie odczuwam takiej potrzeby.
- W takim razie jaką potrzebę pan aktualnie odczuwa?
- A dziękuję, od panów żadną. – Odfuknął Chester, szeroko uśmiechając się
do ochroniarza. Ten spojrzał na niego podejrzliwie. – Pomoże mi pan? Bo chyba zgubiłem
samochód…
- Samochód? Jaki samochód? – Zapytał ten drugi, młodszy ochroniarz.
- Cały samochód. Nie radio, nie lampy, nie zapasową taką oponę. Taki duży, czerwony
taki. Stał o, taki tutaj. – Mulieres starał się pokazać jedno z miejsc
parkingowych, bełkocąc najbardziej jak potrafił. Zachwiał się tylko, upadając
prosto w ramiona drugiego ochroniarza. Sytuacji przyglądali się wszyscy – od recepcjonistów
przez gości i pozostałą część ochrony. Ochroniarz, który złapał porucznika,
postawił go spokojnie i prosto na ziemi. Goryle mieli dobre humory, poza
tym ochraniali hotel typowo biznesowy. Nie chcieli nieprzyjemności, biznesmeni
potrafili pić i należało sytuację łagodzić, by być może zyskać większe
wynagrodzenie, za nieprzysparzanie gościom i hotelowi problemów.
- Poszukamy go potem, a pan chciał gdzieś jechać, że się tak zapytam? –
Zażartował ostatecznie drugi ochroniarz, choć ten pierwszy chciał już urwać
rozmowę i odprowadzić nieznanego gościa po cichu do pokoju.
- Na dyskotekę. – Odpowiedział szybko porucznik, kompletnie zapominając o
tym, że na cyferblacie jego zegarka, jak i wszystkich innych dobrze
nastawionych, widniała dopiero godzina trzecia popołudniu. Zbyt wcześnie, by
dorwać jakąś otwartą dyskotekę.
- Jest pan kompletnie pijany! Proszę wracać natychmiast do swojego pokoju! –
Warknął ten pierwszy, tracąc już cierpliwość i poczucie humoru. – Simon,
przestałbyś go zagadywać, wracaj do roboty, przed drzwi.
Drugi raz, sztucznie zataczającemu się Mulieresowi nie trzeba było
powtarzać. Dobrze, że żaden z ochroniarzy nie spostrzegł małej buteleczki wiśniówki,
schowanej pod pazuchą. Zanim ochroniarze i recepcjoniści wrócili do swoich
zadań, po ubranej w szpitalny szlafrok Larze i Levisie nie było już żadnego
śladu.
Lara
przekroczyła próg pokoju hotelowego i natychmiast wyrwała Levisowi swój plecak.
Była bezsilna i zmęczona. Marzyła o
kąpieli i śnie, ciepłym posiłku, następnie podróży w kolejne miejsca, które
byłyby rozwiązaniem dla kolejnych strof legendy. Miała dość zabawy w kotka i
myszę z Majorem, tym bardziej, że on od samego początku grał nie fair i
blefował. Już pomijając fakt, że był totalnym skurwielem.
- Zajmę
łazienkę. – Powiedziała szybko do Roberta, który natychmiast stanął na jej
drodze. Kobieta spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Mam twoje
leki. Nie znam dawkowania, ale powinnaś je chyba zażyć.
- To zwykłe
przeciwbólowe. Dam znać, gdy coś zacznie mnie szarpać.
Odpowiedź
kobiety nie była wystarczająca. Levis wciąż nie ustępował jej z drogi. Położył
ostrożnie palec na jej ustach, po czym uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Zabawa w
archeologa psuje ci pamięć, Croft. Mówiłem, że mam dla ciebie niespodziankę.
Czyżbyś o niej zapomniała?
W tym samym
czasie Lara dosłyszała ciche odgłosy rozmowy dochodzące z pokoju obok. Tak! W
pokoju miał być przecież Leydon! Nie mogła nie przywitać się z nim i nie
podziękować mu za ocalenie dupska. Po chwili skupienia i zrobieniu kilku kroków
w stronę pokoju, dotarło do niej, że poza głosem Dantego słyszała coś jeszcze…
kogoś jeszcze. Znała ten głos. Natychmiast otworzyła drzwi i, mimo upiornego
bólu jaki nadszedł wraz z wyczerpaniem i przemęczeniem, nawet nie spojrzała na
siedzącego na fotelu Leydona. Od razu rzuciła się z pięściami na wystraszoną
nagłym wejściem kobiety rudowłosą. Mocno pchnęła ją na ścianę i ścisnęła za jej
kark.
- Lara! –
Warknął Dante, naraz łapiąc dziewczynę za drugą rękę, starając się odciągnąć
kobietę od Nasii. – Ona jest z nami!
- Ty wredna,
mała kurwo! – Wydarła się Lara, kiedy Levis pomógł Dantemu i z całej siły
szarpną kobietę w tył. – Zabiję cię!
Zabiję cię, wcześniej rozpieprzając ci twój rudy, fałszywy łeb!
- Croft,
uspokój się!
Nawet Levis
miał trudność z przytrzymaniem Lary, by znów nie wyrwała się z jego uścisku.
- Puszczaj,
palancie! Pozwól mi ją dorwać!
Nasia
patrzyła prosto w oczy wściekłej kobiecie, która, pomimo bólu, jaki
rozszarpywał jej jeszcze świeże rany, nie przestawała się stawiać. Ból ten nie
sprawiał, że dziewczyna się poddawała i uspokajała, opadając z sił. Był
agresorem i mechanizmem napędzającym. Niezagojone rany po wydarzeniach na Sri
Lance sprawiały, iż Croft jeszcze bardziej, jeszcze pewniej wierzgała, wyrywając
się z mocnego uścisku. Była jak w amoku. Długimi palcami uderzyła w rękę
Levisa, pozostawiając na niej mocne zaczerwienienie i szramę paznokci.
Mężczyzna nie wytrzymał, nie z całych sił, ale wystarczająco mocno odepchnął ją
na drugi koniec pokoju.
- ZAMKNIJ
SIĘ, CROFT! Bo zmienię zdanie i wpakuję cię do tego pierdla, zobaczysz.
Zagroził.
Kobieta poczuła ciarki na ciebie, przełknęła ślinę. Odetchnęła raz, drugi…
głęboko. Jeszcze głębiej. Bicie jej serca zwolniło. Lara westchnęła
ostatecznie, splotła ręce na piersiach i usiadła na fotelu.
- Spójrz na
nią, nie widzisz, że się ciebie boi?
Levis
podszedł do greczynki, która miała łzy w oczach. W głowie kłębiły jej się różne
myśli. Wiedziała, że Lara nie będzie zadowolona z jej obecności, nie dziwiła
jej się. Była dla niej paskudna. Ale teraz, gdy Kurtisa już nie było, a ona
przeżyła piekło pod obecnością Majora, nie było innego wyjścia, jak prosić o
przebaczenie i ofiarować swoją pomoc. Aby to zrobić, musiała wziąć się w garść.
Otarła oczy, pozbywając się efektu szklanek.
-
Przepraszam. – Powiedziała spokojnie, ale Lara tylko prychnęła na nią,
uśmiechając się sarkastycznie. – Byłam nie w porządku wobec ciebie.
- Nie w
porządku? Nie w porządku to byłaś wobec Kurtisa, wyrzucając go z mieszkania
tylko dlatego, że wypił o jednego drinka za dużo…
- Laro… - powstrzymał
jej słowotok Leydon, siadając bliżej dziewczyny. – Nie wyrzucaj jej tego teraz.
To nie jest dobre.
Croft
przytaknęła natychmiast. Wspomnienie o Kurtisie faktycznie nie było najmądrzejszym
jej pomysłem. Wciąż zbyt bolało.
Nie będę wypowiadać jego imienia w kłótni z tą
suką. Nie zasłużył na to.
- Uwierz mi,
chciałabym cofnąć czas. Nie dotknęłabym legendy, nie poznałabym ciebie… ani
Majora.
- Co ty
wiesz o Majorze! Gówno o nim wiesz! Porwał moich bliskich, torturuje ich od
tygodni, a ty mi mówisz, że chciałabyś cofnąć czas? Myśl zanim coś zrobisz,
głupia…
- Przykro mi
z powodu twoich przyjaciół. Jeszcze kilka dni temu mieli się całkiem nieźle.
Mnie również ten człowiek porwał. Chciał, bym rozwiązała dalszą część legendy.
Odmówiłam i uciekłam, otwierając drzwi ucieczki także twoim przyjaciołom.
Pewnie nie uciekli zbyt daleko, skoro jeszcze się do ciebie nie odezwali.
Lara
udawała, że nie słyszy jej słów. Marna była jej pomoc, skoro gówno dała. Poza
tym Lara wciąż oczami wyobraźni widziała w odbiciu lustra ogromnego sińca na
głowie po wizycie w Polsce. Uśmiechnęła się znów do siebie, pełna kpiny, którą
pluła niczym jadem prosto w twarz rudowłosej.
- Oddawaj
zero.
Nasia
przytaknęła i podeszła ostrożnie do Lary. Drżącą ręką podała jej pudełeczko,
które Croft natychmiast wyrwała jej z ręki i otworzyła. Złocisty okrąg mienił
się delikatnie, Lara przez chwilę uśmiechnęła się do siebie, myśląc o Kurtisie…
jak ta szmata mogła wmówić mu, że jest zaręczona… nie… Nasia w oczach Lary była
skreślona na amen. Nie ważne, jak bardzo odpokutowywała by swoje winy. Miała
czerwoną kartkę. Croft nie chciała jej widzieć już nigdy więcej.
- Spadaj
stąd.
- Ona dla
nas pracuje, Croft. – Odfuknął Levis, przypatrując się sytuacji. Był w
pogotowiu, opierając się o framugę drzwi.
Co? Co on powiedział?
Lara
poczuła, że gdyby nie fakt, iż siedziała na fotelu, w tej chwili straciłaby
pewny grunt pod stopami. Była w szoku. Zdziwiony wyraz jej twarzy mówił
wszystko, Leydon nie musiał czekać, aż zada ona kolejne pytanie.
-
Rozszyfruje kolejną zagadkę w tempie szybszym, kiedy ty będziesz się mogła
ogarnąć po szpitalu i odpocząć. Jest w tym całkiem niezła…
- Nie
potrzebujemy jej pomocy, Dante. Nigdy nie potrzebowaliśmy niczyjej.
- Mylisz
się, Laro. – Leydon spojrzał na nią poważnym wzrokiem. – Zawsze potrzebujemy
czyjejś pomocy. Przynajmniej ty… bez Roberta i Chestera, siedziałabyś teraz w
pierdlu, wcześniej to samo robiłabyś gdyby nie Ivo. Dzięki Nasi masz teraz
wszystkie artefakty legendy i pewność, że Zipowi, Alisterowi i Winstonowi nic
nie jest. Dzięki nim dawałaś radę rozszyfrowywać zagadki przez tak długi okres…
dzięki mnie latasz. Dzięki Kurtisowi…
- … żyję. –
Odpowiedziała poważnie, urywając dialog przyjaciela. Być może jego argumenty
były racjonalne, ale współpraca z Athanasią ze strony Lary nie wchodziła
zupełnie w grę. Croft wstała i udała się w kierunku wyjścia z pokoju. Spojrzała
groźnie na Levisa, który, wyprostowany, wciąż opierał się o framugę.
- Róbcie, co
chcecie. Niech pomaga wam, wy będziecie pomagać mi. Niech robi co chce, niech
tylko nie kręci mi się pod nogami, bo zrobię jej krzywdę.
- Croft,
skończ pierdolić i robić sceny… - warknął Levis zdenerwowany. Lara udała, że
nie słyszy jego tonu. Wyminęła Roberta i po chwili wróciła do pokoju ze swoją
nieprzemakalną torbą, z którą jeszcze dwa dni temu nurkowała. Wyciągnęła z niej
zapakowane w folię dokumenty oraz niewielką, złotą część celownika dalmierza.
Przejrzała dokumenty i znalazła wśród nich numer telefonu. Żałowała, że nie ma
przy niej teraz Zipa, który mógłby spokojnie namierzyć, do kogo numer należał.
Dokumenty martwego mężczyzny wydawały się być w porządku… należały do członka
jednostki desantowej portu Sri Lanka Ports
Authority. Jednak sam numer
telefonu, zapisany na ostatniej stronie paszportu… nie wolno pisać po takich
dokumentach. Czy to oznaczało, że były trefne? Croft rzuciła dokument Levisowi.
- Możesz sprawdzić ten numer z końca? Ten facet do mnie strzelał…
- Nie pracuję już dla SOCA, nie mam dostępu…
- Ja mam. Ja mam dostęp do rejestru. – Odezwał się do tej pory siedzący
cicho porucznik Chester Mulieres, który nie wiadomo nawet kiedy wrócił do
pokoju po skończeniu idealnej dywersji na ochronie hotelu. – Dajcie ten numer,
zaraz pojadę do biura.
- Tylko zejdź tak, żeby cię ten ochroniarz nie drapnął.
- Spokojna twoja, Levis. Oddzwonię do was.
- Idę się
wykąpać, coś zjeść. Ogarnąć się. Będę w pokoju obok, jak już coś
wykombinujecie. W moim plecaku, w portfelu, znajdziesz treść legendy. Ufam
tobie… – powiedziała, patrząc Robertowi prosto w oczy. Następnie odwróciła się
do Dantego. - … i tobie. Nie spierdolcie tego.
Robert
kiwnął potakująco głową i przepuścił kobietę w drzwiach. Po chwili do jego uszu
doszedł odgłos trzaskających drzwi łazienki, zaraz potem szum wody nalewającej
się do wanny.
- Musisz ją
zrozumieć. – Szepnął Robert w stronę Nasi. – Ona jeszcze nie wie wszystkiego…
Dante
przyglądał się rozmowie w milczeniu, uśmiechając się sam do siebie. Znał Larę i
wiedział, że mogła zareagować dużo gorzej i brutalniej, gdyby nie fakt, że była
słaba po ostatnich, kłopotliwych wydarzeniach. Zastanawiał się, co Robert miał
na myśli, mówiąc, że nie wie wszystkiego. Nie mógł jednak zbyt długo myśleć nad
sensem jego słów, bo Levis po chwili wyciągnął z portfela pani archeolog treść
kolejnej strofy legendy.
To była już
siódma strofa. Siódma z ośmiu.
Siódmy
instrument wskazujący wady
Zbliża do
rozwiązania i ozdabia fizys.
Kto znajdzie
szczyt u dołu i dołem wzleci w górę?
Natura. Nie
odpowie, gdy Ptak i Bóg to jedno.
- Wskazujący wadę? – Zapytał
Levis, ziewając przeciągle. Nasia patrzyła w kartkę skupiona. – I co to jest
fizys?
- Fizys to
synonim twarzy. Coś, co wskazuje wadę i ozdabia twarz? – Odpowiedziała szybko,
zadając przy tym kolejne pytanie. Dante spojrzał na nią i pstryknął palcami.
- Okulary.
Niektórzy noszą, bo muszą, inni, bo dobrze w nich wyglądają.
- Może być.
– Przytaknęła rudowłosa. – Jak zwykle legenda dzieli się na część mówiącą o
przedmiocie i część wskazującą jego położenie. Wiemy już, co to może być…
pozostaje jedynie pytanie, gdzie tego szukać.
- Przeczytajcie
raz jeszcze. – Rozkazała Croft, wchodząc do pokoju. Ręcznikiem wycierała włosy,
z których wciąż kapały pojedyncze krople wody. Nasia spojrzała na nią
niepewnie, po chwili zająknęła się i wykonała polecenie.
- Szczyt u
dołu. Dołem do góry. Natura. Ptak. Bóg. Jedno. To nasze słowa klucze… - mruknęła.
– teraz prosta dedukcja, panowie.
Po jej
słowach Levis przewrócił oczami. Croft zachowywała się nieznośnie, udając, że
Nasi w ogóle nie ma w pobliżu. Nie podobało mu się jej działanie.
- Wulkan.
Lara
spojrzała na Nasię nienawistnym wzrokiem, sama przed chwilą wpadła na ten sam
pomysł.
- Tanzania.
– Dodała szybko, by nie być gorszą. To, że miała obok siebie kogoś, kto
dorównywał jej szybkością, mobilizowało ją do jeszcze szybszej dedukcji.
Musiała wpaść na to pierwsza. Przegryzła wargi, gdy Nasia zaczęła niepokojąco
obgryzać skórki paznokci.
- Nie
nadążam, dziewczyny… - zauważył Leydon, ale żadna z kobiet nie zwróciła uwagi
na jego słowa.
- Bóg w
wierzeniach Masajów… - odparła Nasia, by po chwili Lara ją dogoniła.
- Ptak w
polipsychidyzmie**…
Wzięła
głęboki oddech. Ten sam głęboki oddech wzięła Nasia. W tym samym czasie padły
takie same słowa.
- Ol Doinyo
Lengai!
Levis i
Leydon chwilę jeszcze patrzyli na dziewczyny. Lara rzuciła nienawistne
spojrzenie w stronę rudowłosej. Chciała pierwsza na to wpaść, ale musiała
przyznać Athanasii rację. Równocześnie podały rozwiązanie zagadki. Croft
postanowiła być choć krok do przodu. Zabrała się za tłumaczenie legendy męskiej
części zespołu.
- Słowa
takie jak dołem wzleci w górę natura
wskazują, że mamy do czynienia z wulkanem. Naturalna lawa, panowie… wzleci w
górę. Wulkan jest wysokim szczytem, przeważnie z wgłębieniem, niczym studnia.
Dlatego ma tak jakby „szczyt u dołu”.
Na świecie jest bardzo dużo wulkanów, ale słowa nie odpowie, gdy Ptak i Bóg to jedno wskazują nam konkretny
wulkan, w którym można szukać okularów, o których wspomnieliście. Wulkan nie odpowie gdy Ptak i Bóg to jedno
znaczy, że musi być to wulkan czynny, który nie uruchomi się, gdy… gdy Ptak i
Bóg są tym samym. W Afryce, dokładnie w Tanzanii, żyją dwa plemiona. Masajowie
wierzą w Boga, którego nazywają Enkai i konkurują o ziemię z plemieniem zwanym
Polipsychidystami. Polipsychidyści nie wierzą w Boga, natomiast wierzą w dusze
zaklęte w ptakach. Te dwa plemienia dzielą się ziemiami Tanzanii…
- Aby zdobyć
artefakt, należy więc odwiedzić Afrykę. – Dodała nieśmiało Nasia. Lara
niechętnie przytaknęła jej kiwnięciem głowy.
- Nie! –
Krzyknął natychmiast Dante, a wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. – Wybijcie
sobie to z głowy, nie będę latał do Afryki!
Lara
spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko…
Będziesz…
– pomyślała i odetchnęła spokojnie.
Chester rzucił wzrokiem w stronę
monitora, w biurze agencji SOCA. Wyraz jego twarzy był poważny. Akta SOCA były
tak obszerne jak akta francuskiego Interpolu. Jeżeli miałeś tylko dostęp do
komputera i rejestru, mogłeś znaleźć każdego po numerze jego karty kredytowej,
polisy ubezpieczeniowej czy chociażby… numerze telefonu. I tym razem sposób ten
okazał się niezawodny. Chester wpisał odpowiednie dane, po czym myszką najechał
na przycisk szukaj. Po upływie minuty
na monitorze ukazały się wyniki poszukiwań właściciela numeru. Mulieres rzucił
wzrokiem raz jeszcze, przybliżył się do monitora, by stuprocentowo upewnić się,
iż wzrok go nie myli.
Nie mylił.
Natychmiast
sięgnął po telefon.
- Levis? Mam
ten numer. W rejestrze odnaleziono go, jako numer, który kiedyś wykorzystywał
Major. Ten, który próbowaliśmy już dawno temu namierzyć i zawsze coś było nie
tak… ten gość, którego załatwiła Lara pod wodą, dzwonił wcześniej do Majora.
Croft wspominała, że do niej strzelał… wiesz, co to znaczy, prawda?
- Tak. –
Usłyszał w odpowiedzi Chester. – To znaczy, że do Afryki nie poleci sama.
CDN
* Opel Insygnia kombi policji
brytyjskiej wygląda tak – KLIK
** Logo agencji SOCA, które widniało na drzwiach samochodu Chestera wygląda
tak – KLIK
*** Masajowie i ich
wierzenia w boga Enkai istnieją naprawdę na terenie Tanzanii. Wszystkie
artefakty, lokacje, które opisywałam do tej pory opowiadania są prawdziwe,
oparte faktami historycznymi, jednak… plemię, które w tym opowiadaniu dzieli
ziemię z Masajami – Polipsychidyści – są tylko i wyłącznie fikcją literacką,
wymyśloną przeze mnie. Wierzą oni, że dusze zmarłych po śmieci stają się
ptakami, dlatego w plemieniu tym za zabicie ptaka grozi śmierć. Religię tę
nazwałam polipsychidyzmem (nazwę wymyśliłam z języka greckiego, gdzie pouli
oznacza ptaka, a psychi to dusza). Polipsychidyzm to tylko i wyłącznie moja
wyobraźnia. Swoją drogą, chciałabym w to wierzyć. Przyjemna religia, nie ma co.
DZIĘKUJĘ PATRYCJI za ścieżkę dźwiękową tego rozdziału ;* jesteś kochana!
PS. Jak znajdziecie
jakieś błędy to piszcie, jest prawie piąta rano, nie chce mi się już tego
sprawdzać! Buziaki! I zapraszam do ciekawostek, kto jeszcze nie był... :)
Boże, ty piszesz tak, że mi wstyd za moje wypociny normalnie. Kiedy napiszę rozdział i uznam go za całkiem przyzwoity, to jak tylko przeczytam coś nowego u ciebie to mam ochotę schować się pod ziemię i w ogóle nie przyznawać, że coś tworzę xD (tym bardziej, że walę czasem takie głupie błędy, że aż mi siebie szkoda xD) Naprawdę, sposób, w jaki piszesz, twoje dialogi, wszystko jest zajebiste. Opisy świetne, szczegółowe, profesjonalne i wciągające. No i rozdziały są długie, ale tak przyjemnie się je czyta, że człowiek nawet nie zauważy, kiedy dojdzie do końca :)
OdpowiedzUsuńA, moje domysły się poniekąd sprawdziły - tak myślałam, że Lara dostanie ten pierścionek... ale myślałam, że oddadzą jej też cyrkiel (to był cyrkiel, prawda? I Nasia chyba go ma. Albo został w Polsce... popatrz, nie pamiętam już nawet xD Eh, pamięć mnie zawodzi.) Ale jak napisałaś o tym jeszcze jednym głosie, który Lara rozpoznała... czułam, że to podchwytliwe xD W pierwszym momencie pomyślałam, że to Kurtis, ale z drugiej strony to by było za proste ;) Swoją drogą, zmieniam zdanie - chcę, żeby Kurtis wrócił. Koniec, kropka. Może wrócić nawet jako zombie, mi to obojętne xD Ale ma być.
No tak, z jednej strony moje umiejętności literackie przy twoich wyglądają nędznie, ale z drugiej twa twórczość inspiruje mnie i napędza do pisania :D A co za tym idzie, może zacznę skrobać 8 rozdział.
Nie rozpisując się już dalej, komentarz zakończę oklepanym "czekam na nexta!"
Pozdrawiam! :*
Właśnie! Nasia ma cyrkiel! Dobrze, że mi przypomniałaś! Zaraz to dopiszę! xD jeju, znasz treść lepiej ode mnie x)Na śmierć Kurta sama się zgodziłaś, rysując nagłówek. Jak ożyje, będzie potrzebny nowy. Chcesz tego? Chce ci się, jesteś tego pewna? :P
OdpowiedzUsuńZaraz przeczytam jeszcze raz twój rozdział z Zipem, potem przeczytam go jeszcze raz i jeszcze i skomentuję, bo ocieka zajebistością, szczególnie sam Zip :D <3 No i Kurt też ^^
Ja się nie wypowiem, kto tu pisze bardziej profesjonalnie, sprawa jest prosta... Aśka, proszę cię, nie mydl mi oczu, po twoich rozdziałach chce się pisać swoje! Są niesamowite, koniec kropka. Ale najpierw jadę na kebaba x)
;-*
Zacznę od tego, że po kliknięciu w link muzyczki do rozdziału bardzo miło mi się zrobiło :). Odpaliłam i czytałam. i tak czytałam, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozdział się skończył. Wciągnął mnie okropnie!
OdpowiedzUsuńPoczątek z gorylami jest genialny. Już sobie wyobrażam miny tych ludzi, którzy ich spotkali ;p. Scena niczym z filmu. Tym co piszesz tworzysz obrazy, które są tak rzeczywiste, że czytając twoje opowiadania mam wrażenie, że znajduję się gdzieś na uboczu miejsc, w których rozgrywa się ich akcja.
I muszę się przyznać, że dałam się nabrać :C. Przy fragmencie w którym Lara słyszy rozmowę dwóch osób z sąsiedniego pokoju. Już myślałam, że to Kurtis. Jednak to, że to jednak nie był on, zrekompensowałaś świetnym dialogiem między Croft a Nasią :D. Tą kłótnię określiłabym mianem epickiej zadymy :]!
I jeszcze muszę dodać, że to co tworzysz jest godne wydania, ba, godne przejścia do historii! Jesteś profesjonalna, rzetelna w opisywaniu wszystkich szczegółów, i do tego jeszcze tak cholernie ciekawie tworzysz opisy miejsc, ludzi, pojazdów. No i dialogi- wisienka na torcie.
A ogólnie, Ala, z tobą jak z winem- im starsza, tym lepiej pisze.
Co ja będę więcej pisała? Ja chcę następny rozdział <3!
To ja się na samym wstępie przyznam, bez bicia: nie zgadłam.;) Moje domysły były nietrafione, myślałam, że ową niespodzianką będzie Kurtis. Żywy. Nie martwy. ;)
OdpowiedzUsuńAle bardzo się cieszę, że Lara spotkała się z Anthanasią, powiem szczerze jak bardzo tej wrednej, podstępnej suki nie lubiłam, tak w tym rozdziale mnie rozmiękczyła, jakoś taka bezbronna, przestraszona sprawiła, że chwilami było mi jej troszkę szkoda. ;)
No i... Dante coś podejrzanie za miły jest dla niej... cały czas jej bronił, stawiał się okoniem do Lary, gdy ta ją atakowała... uuu... czyżby mu rudowłosa panna wpadła w oko? ;)
Fajny był moment, gdy Chester szukał swojego autka na parkingu, śmiałam się. ;) Jejku, jakich ta Croft ma dobrych i wiernych przyjaciół, wszystkich ich powinna po rączkach całować, tyle dla niej zrobili... ale nie, dalej harda, trzyma fason jak się daje. ;)
Nie liczę, że się pogodzą, ona z Nasią, ale denerwuje mnie ich zachowanie, gdy tak konkurują ze sobą jak w przypadku rozwiązywania tej Legendy. Niech ruda lepiej się nie wtrąca, tylko Larze to zostawi, da sobie radę. ;)
A słuchaj Lilko... a Kurtisa dalej nie ma.;( Lara już sobie całkiem zlała sprawę, co niezbyt mi się podoba, zupełnie tak, jakby nie było zajścia... ja wiem, że ma inne sprawy na głowie, poszukiwana jest, przyjaciele są porwani, ale powinna jakoś się zainteresować co z ciałem Trenta (o ile rzeczywiście nie żyje) i w ogóle... a nie tak o, trochę jak psa go potraktowała, a przecież on jej zad uratował...;(
No nic, poczekamy do następnego rozdziału to więcej się dowiemy, trzymaj się tam mocno, pozdrawiam, pa! ;*