Rozdział dwudziesty piąty



Uwaga, uprzedzam! Rozdział nudny, przegadany. 
Muzyka do rozdziału – KLIK

„Przytułek niespokojnej starości”

               
                Opel Insygnia kombi w niebiesko-żółtych barwach, będący radiowozem policji brytyjskiej* zatrzymał się na szpitalnym parkingu. Po chwili dwóch mężczyzn w mundurach, z odznakami policjantów przyczepionymi do marynarek wysiadło z samochodu i, nie wymieniając ze sobą ani jednego słowa, udali się w stronę drzwi wejściowych londyńskiego szpitala. Wyglądali jak sklonowani. Przechodnie mieli prawo podejrzewać, że masy ich ciał dodane do siebie mogłyby służyć za wagę ciężarówki nafaszerowanej ołowiem. Gdy stali obok siebie, bracia bliźniacy Harrison tworzyli mur o wysokości metr dziewięćdziesiąt, którego pokonanie mogłoby stwarzać niewątpliwy problem. Wyglądali raczej na ludzi, którym powinno się rozdawać przy wejściu plakietki ochroniarzy, a nie policjantów, nie zapominając o gratisowych rękawicach bokserskich.
Ludzie na szpitalnym korytarzu mijali ich szerokim łukiem. Gdyby nie minimalna różnica wzrostu, trudno byłoby ich rozróżnić. Nawet włosy mieli równo i jednorako przystrzyżone, jak gdyby dopiero co wyszli ze stanowego więzienia. Brakowało im tylko pasiaków.
- Szukamy Lary Croft. – Odburknął jeden z policjantów w stronę pielęgniarki, która siedziała za biurkiem rejestracji szpitalnej. Spojrzała na nich wzrokiem raczej zdziwionym, po chwili jednak zaśmiała się pod nosem i wyciągnęła z jednej z szuflad jakieś dokumenty.
- Pewnie tego panowie zapomnieli… oto cała dokumentacja przebiegu badania aresztowanej. – Odpowiedziała szybko ta sama pielęgniarka, która wcześniej odprowadzała Larę do radiowozu - niziutka, o drobnej posturze ciała, spiętych, długich blond włosach, przy dwóch gorylach po drugiej stronie blatu prezentowała się śmiesznie. Położyła ostrożnie na biurku białą teczkę z papierami.
Policjant wziął ją do rąk i podał swojemu towarzyszowi.
- Trzymaj.
- Ty nie możesz?
Pierwszy spojrzał na drugiego wzrokiem zdenerwowanym, nie odpowiedział. Natomiast znów odezwał się w stronę kobiety.
- Dziękujemy za papiery. Proszę nas zaprowadzić do lady Croft.
- Ale lady Croft tutaj nie ma…
- CO?! Jak to „nie ma”?!


                Opel Insygnia kombi w zielono-srebrnych barwach, będący samochodem służbowym pracowników agencji SOCA, na którego drzwiach widniało spore logo tygrysa szablozębnego w okręgu, nad jakim wisiała korona**, zatrzymał się przed wejściem do pięciogwiazdkowego Royal Garden Hotel.
- Jak wy sobie to wyobrażacie? – Mruknęła Lara, obserwując przez szybę widok na ekskluzywny hotel, przed którego wejściem widać było ochronę. – Może jeszcze nie zwróciliście na to uwagi, ale jestem poszukiwana… Ten goryl na pewno ogląda telewizję. Nie przeciśniemy się.
Levis spojrzał w lusterko, widząc w nim odbicie kobiety, następnie zmierzył i ochroniarza tępawym wzrokiem. Nerwowo obgryzając skórki paznokci, zastanawiał się, jak wpuścić do swojego pokoju Larę. Potrzebna była dywersja. I to nie byle jaka.
- Możemy wykorzystać samochód i odznaki… - Zaproponował Mulieres, siedząc do tej pory spokojnie obok kierowcy. – Ona wygląda na poturbowaną, powiedzmy im, że tutaj ma nastąpić spotkanie z jej adwokatem i jakimś tam lekarzem, a jutro niby zabierzemy ją do pierdla…
- Odpada. – Warknął Levis niezadowolony. – Niebiescy już mogli wejść do szpitala i zauważyć zniknięcie Croft. Jeżeli wyda się, że inni policjanci przetrzymują ją w Royal Garden, będzie lipa. Mam lepszy pomysł. – Warknął Levis. – Zaparkuj na tyłach hotelu, obok tego sklepu… mam dla ciebie ostatnie zadanie. Potem będziesz mógł wrócić do swojej roboty.

                Dach starej rudery przeciekał. Nie można się było dziwić, klimat Turcji był dość uciążliwy – latem panował tam nieznośny upał przeplatany z licznymi opadami. Dla starego, miejscowego motelu, położonego tuż przy autostradzie, było to zdecydowanie zbyt wiele. Stara furgonetka zatrzymała się na mrocznym parkingu, którego nie rozświetlały żadne latarnie. Budynek prezentował się ohydnie, stare ściany obrastała niezidentyfikowana pleśń, dodatkowo zapach odrażającej stęchlizny przenikał wszystko, co znajdowało się dookoła. Zdawało się, że jedynymi gośćmi motelu były gryzonie. Nikt inny nie odważyłby się przyjechać do takiego miejsca.
- Czekaj.
Dobrze ubrany mężczyzna wyszedł z samochodu, głośno trzaskając drzwiami furgonetki. Stoucas przyglądał się Majorowi dłuższą chwilę. Widział, jak brunet o podłużnej twarzy, włosami ściętymi na jeża wchodzi do motelu, wita się z właścicielem – starym, brodatym i obleśnym starcem, który w dłoni trzymał papierosa i petował popiołem na wszystkie możliwe strony. Podał mu dłoń, potem klepnął po ramieniu,  śmiejąc się. Stoucas przegryzł wargi, zastanawiając się, skąd Major posiada kontakty na całym globie ziemskim. Od niepamiętnych czasów, kiedy został jego wspólnikiem, Major wciąż potrafił go zaskoczyć. Niekoniecznie pozytywnie. Podejrzliwie przyglądał się, jak mężczyźni rozmawiają, jak śmieją się do siebie. Nagle Major spoważniał i rzucił pewne siebie spojrzenie w stronę szyby. Dostrzegł Stoucasa, który od dłuższej chwili przyglądał mu się spokojnie. Po sekundzie machnął na niego ręką. Osiłek jak oparzony odpiął pasy, wyszedł z samochodu i wszedł do obskurnego motelu.
- Marcus Kapitan Swynford. Wyszedł z pierdla długo przed nami. Pomoże nam ukryć to gówno z samochodu za dwadzieścia procent z legendarnego zysku.
Stoucas nie miał więcej pytań, Major zawsze mówił tyle, ile musiał, nigdy więcej. Można się było do tego przyzwyczaić. Kapitan był stopniem oficerskim niższym od majora… goryl nie chciał gdybać, czy to kolejny członek słynnej londyńskiej szajki Armia, której twórcą był sam Major… choć, w porównaniu do Swynforda, Major był dużo młodszy. Stoucas podał dłoń Kapitanowi, po czym wrócił do samochodu. Po kolei, wyjściowymi drzwiami furgonetki wysiedli Zip, Winston i Alister. Wyglądali okropnie… brudni, zakrwawieni i przybici. Wypruci z chęci do życia. Na ich widok Kapitan uśmiechnął się prześmiewczo, dłonią wskazując schody.
- Przytułek niespokojnej starości zaprasza, panowie… daję im pokój na górze. Trochę tam mokro, ale nie odważą się narzekać. A potem ukryj samochód za budynkiem.
Stoucas, popychając Alistera, by nieco przyspieszył kroku, starał się nie słyszeć słów nowego wspólnika. Kolejny, którego rozkazy musiał przyjmować do wiadomości… i spełniać. Przerażał go. Czyżby był jeszcze bardziej psychopatyczny od Majora? Wolał o tym nie myśleć.


                - Ja panią skądś kojarzę…
- Za to ja pana wcale. – Odfuknęła Croft, przyglądając się bezczelnie ochroniarzowi stojącemu przed Royal Garden Hotel. Levis mocniej ścisnął jej dłoń na znak, że ma się zamknąć, po czym szeroko uśmiechnął się do ochroniarza.
- Oczywiście! Jeszcze niedawno pokazywałem panu jej zdjęcia! Chwaliłem się, że wyjdzie ze szpitala i co? Miałem rację, kochanie… pokonałaś te choróbsko…
Levis nie zdążył dokończyć zdania. Modlił się, by ochroniarz okazał się bardzo zajętnym i zapracowanym człowiekiem. Liczył na to, iż nie będzie pamiętał wszystkich swoich gości. Spojrzał mu prosto w oczy, uśmiechając się wymuszonym i przesadnie sztucznym uśmiechem, kiedy dostrzegł, iż ochroniarz nagle zaczął patrzeć w zupełnie innym kierunku, olewając obecność Lary i Roberta zupełnie.
- Teraz. – Mruknął Levis do kobiety i szybko przekroczył drzwi hotelu. Był on tak zapełniony, iż pozostali ochroniarze nawet nie zwrócili uwagi na wchodzących. Poza tym ich uwagę, jak również uwagę recepcjonistek i gości przykuło zupełnie coś innego.

                Śmierdzący na kilometr tanim alkoholem mężczyzna robił spore zamieszanie na parkingu. Otwierał wszystkie samochody, krzycząc buntowniczym głosem, iż szuka swojego. Gdy właśnie kłócił się z jednym z wielu gości hotelowych, podeszło do niego dwóch ochroniarzy, jeden z nich przytrzymał go za ramię.
- Czy mógłby się pan uspokoić?
- Mógłbym, ale nie odczuwam takiej potrzeby.
- W takim razie jaką potrzebę pan aktualnie odczuwa?
- A dziękuję, od panów żadną. – Odfuknął Chester, szeroko uśmiechając się do ochroniarza. Ten spojrzał na niego podejrzliwie. – Pomoże mi pan? Bo chyba zgubiłem samochód…
- Samochód? Jaki samochód? – Zapytał ten drugi, młodszy ochroniarz.
- Cały samochód. Nie radio, nie lampy, nie zapasową taką oponę. Taki duży, czerwony taki. Stał o, taki tutaj. – Mulieres starał się pokazać jedno z miejsc parkingowych, bełkocąc najbardziej jak potrafił. Zachwiał się tylko, upadając prosto w ramiona drugiego ochroniarza. Sytuacji przyglądali się wszyscy – od recepcjonistów przez gości i pozostałą część ochrony. Ochroniarz, który złapał porucznika, postawił go spokojnie i prosto na ziemi. Goryle mieli dobre humory, poza tym ochraniali hotel typowo biznesowy. Nie chcieli nieprzyjemności, biznesmeni potrafili pić i należało sytuację łagodzić, by być może zyskać większe wynagrodzenie, za nieprzysparzanie gościom i hotelowi problemów.
- Poszukamy go potem, a pan chciał gdzieś jechać, że się tak zapytam? – Zażartował ostatecznie drugi ochroniarz, choć ten pierwszy chciał już urwać rozmowę i odprowadzić nieznanego gościa po cichu do pokoju.
- Na dyskotekę. – Odpowiedział szybko porucznik, kompletnie zapominając o tym, że na cyferblacie jego zegarka, jak i wszystkich innych dobrze nastawionych, widniała dopiero godzina trzecia popołudniu. Zbyt wcześnie, by dorwać jakąś otwartą dyskotekę.
- Jest pan kompletnie pijany! Proszę wracać natychmiast do swojego pokoju! – Warknął ten pierwszy, tracąc już cierpliwość i poczucie humoru. – Simon, przestałbyś go zagadywać, wracaj do roboty, przed drzwi.
Drugi raz, sztucznie zataczającemu się Mulieresowi nie trzeba było powtarzać. Dobrze, że żaden z ochroniarzy nie spostrzegł małej buteleczki wiśniówki, schowanej pod pazuchą. Zanim ochroniarze i recepcjoniści wrócili do swoich zadań, po ubranej w szpitalny szlafrok Larze i Levisie nie było już żadnego śladu.

            Lara przekroczyła próg pokoju hotelowego i natychmiast wyrwała Levisowi swój plecak. Była bezsilna i zmęczona.  Marzyła o kąpieli i śnie, ciepłym posiłku, następnie podróży w kolejne miejsca, które byłyby rozwiązaniem dla kolejnych strof legendy. Miała dość zabawy w kotka i myszę z Majorem, tym bardziej, że on od samego początku grał nie fair i blefował. Już pomijając fakt, że był totalnym skurwielem.
- Zajmę łazienkę. – Powiedziała szybko do Roberta, który natychmiast stanął na jej drodze. Kobieta spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
- Mam twoje leki. Nie znam dawkowania, ale powinnaś je chyba zażyć.
- To zwykłe przeciwbólowe. Dam znać, gdy coś zacznie mnie szarpać.
Odpowiedź kobiety nie była wystarczająca. Levis wciąż nie ustępował jej z drogi. Położył ostrożnie palec na jej ustach, po czym uśmiechnął się do niej delikatnie.
- Zabawa w archeologa psuje ci pamięć, Croft. Mówiłem, że mam dla ciebie niespodziankę. Czyżbyś o niej zapomniała?
W tym samym czasie Lara dosłyszała ciche odgłosy rozmowy dochodzące z pokoju obok. Tak! W pokoju miał być przecież Leydon! Nie mogła nie przywitać się z nim i nie podziękować mu za ocalenie dupska. Po chwili skupienia i zrobieniu kilku kroków w stronę pokoju, dotarło do niej, że poza głosem Dantego słyszała coś jeszcze… kogoś jeszcze. Znała ten głos. Natychmiast otworzyła drzwi i, mimo upiornego bólu jaki nadszedł wraz z wyczerpaniem i przemęczeniem, nawet nie spojrzała na siedzącego na fotelu Leydona. Od razu rzuciła się z pięściami na wystraszoną nagłym wejściem kobiety rudowłosą. Mocno pchnęła ją na ścianę i ścisnęła za jej kark.
- Lara! – Warknął Dante, naraz łapiąc dziewczynę za drugą rękę, starając się odciągnąć kobietę od Nasii. – Ona jest z nami!
- Ty wredna, mała kurwo! – Wydarła się Lara, kiedy Levis pomógł Dantemu i z całej siły szarpną kobietę w tył.  – Zabiję cię! Zabiję cię, wcześniej rozpieprzając ci twój rudy, fałszywy łeb!
- Croft, uspokój się!
Nawet Levis miał trudność z przytrzymaniem Lary, by znów nie wyrwała się z jego uścisku.
- Puszczaj, palancie! Pozwól mi ją dorwać!
Nasia patrzyła prosto w oczy wściekłej kobiecie, która, pomimo bólu, jaki rozszarpywał jej jeszcze świeże rany, nie przestawała się stawiać. Ból ten nie sprawiał, że dziewczyna się poddawała i uspokajała, opadając z sił. Był agresorem i mechanizmem napędzającym. Niezagojone rany po wydarzeniach na Sri Lance sprawiały, iż Croft jeszcze bardziej, jeszcze pewniej wierzgała, wyrywając się z mocnego uścisku. Była jak w amoku. Długimi palcami uderzyła w rękę Levisa, pozostawiając na niej mocne zaczerwienienie i szramę paznokci. Mężczyzna nie wytrzymał, nie z całych sił, ale wystarczająco mocno odepchnął ją na drugi koniec pokoju.
- ZAMKNIJ SIĘ, CROFT! Bo zmienię zdanie i wpakuję cię do tego pierdla, zobaczysz.
Zagroził. Kobieta poczuła ciarki na ciebie, przełknęła ślinę. Odetchnęła raz, drugi… głęboko. Jeszcze głębiej. Bicie jej serca zwolniło. Lara westchnęła ostatecznie, splotła ręce na piersiach i usiadła na fotelu.
- Spójrz na nią, nie widzisz, że się ciebie boi?
Levis podszedł do greczynki, która miała łzy w oczach. W głowie kłębiły jej się różne myśli. Wiedziała, że Lara nie będzie zadowolona z jej obecności, nie dziwiła jej się. Była dla niej paskudna. Ale teraz, gdy Kurtisa już nie było, a ona przeżyła piekło pod obecnością Majora, nie było innego wyjścia, jak prosić o przebaczenie i ofiarować swoją pomoc. Aby to zrobić, musiała wziąć się w garść. Otarła oczy, pozbywając się efektu szklanek.
- Przepraszam. – Powiedziała spokojnie, ale Lara tylko prychnęła na nią, uśmiechając się sarkastycznie. – Byłam nie w porządku wobec ciebie.
- Nie w porządku? Nie w porządku to byłaś wobec Kurtisa, wyrzucając go z mieszkania tylko dlatego, że wypił o jednego drinka za dużo…
- Laro… - powstrzymał jej słowotok Leydon, siadając bliżej dziewczyny. – Nie wyrzucaj jej tego teraz. To nie jest dobre.
Croft przytaknęła natychmiast. Wspomnienie o Kurtisie faktycznie nie było najmądrzejszym jej pomysłem. Wciąż zbyt bolało.
Nie będę wypowiadać jego imienia w kłótni z tą suką. Nie zasłużył na to.
- Uwierz mi, chciałabym cofnąć czas. Nie dotknęłabym legendy, nie poznałabym ciebie… ani Majora.
- Co ty wiesz o Majorze! Gówno o nim wiesz! Porwał moich bliskich, torturuje ich od tygodni, a ty mi mówisz, że chciałabyś cofnąć czas? Myśl zanim coś zrobisz, głupia…
- Przykro mi z powodu twoich przyjaciół. Jeszcze kilka dni temu mieli się całkiem nieźle. Mnie również ten człowiek porwał. Chciał, bym rozwiązała dalszą część legendy. Odmówiłam i uciekłam, otwierając drzwi ucieczki także twoim przyjaciołom. Pewnie nie uciekli zbyt daleko, skoro jeszcze się do ciebie nie odezwali.
Lara udawała, że nie słyszy jej słów. Marna była jej pomoc, skoro gówno dała. Poza tym Lara wciąż oczami wyobraźni widziała w odbiciu lustra ogromnego sińca na głowie po wizycie w Polsce. Uśmiechnęła się znów do siebie, pełna kpiny, którą pluła niczym jadem prosto w twarz rudowłosej.
- Oddawaj zero.
Nasia przytaknęła i podeszła ostrożnie do Lary. Drżącą ręką podała jej pudełeczko, które Croft natychmiast wyrwała jej z ręki i otworzyła. Złocisty okrąg mienił się delikatnie, Lara przez chwilę uśmiechnęła się do siebie, myśląc o Kurtisie… jak ta szmata mogła wmówić mu, że jest zaręczona… nie… Nasia w oczach Lary była skreślona na amen. Nie ważne, jak bardzo odpokutowywała by swoje winy. Miała czerwoną kartkę. Croft nie chciała jej widzieć już nigdy więcej.
- Spadaj stąd.
- Ona dla nas pracuje, Croft. – Odfuknął Levis, przypatrując się sytuacji. Był w pogotowiu, opierając się o framugę drzwi.
Co? Co on powiedział?
Lara poczuła, że gdyby nie fakt, iż siedziała na fotelu, w tej chwili straciłaby pewny grunt pod stopami. Była w szoku. Zdziwiony wyraz jej twarzy mówił wszystko, Leydon nie musiał czekać, aż zada ona kolejne pytanie.
- Rozszyfruje kolejną zagadkę w tempie szybszym, kiedy ty będziesz się mogła ogarnąć po szpitalu i odpocząć. Jest w tym całkiem niezła…
- Nie potrzebujemy jej pomocy, Dante. Nigdy nie potrzebowaliśmy niczyjej.
- Mylisz się, Laro. – Leydon spojrzał na nią poważnym wzrokiem. – Zawsze potrzebujemy czyjejś pomocy. Przynajmniej ty… bez Roberta i Chestera, siedziałabyś teraz w pierdlu, wcześniej to samo robiłabyś gdyby nie Ivo. Dzięki Nasi masz teraz wszystkie artefakty legendy i pewność, że Zipowi, Alisterowi i Winstonowi nic nie jest. Dzięki nim dawałaś radę rozszyfrowywać zagadki przez tak długi okres… dzięki mnie latasz. Dzięki Kurtisowi…
- … żyję. – Odpowiedziała poważnie, urywając dialog przyjaciela. Być może jego argumenty były racjonalne, ale współpraca z Athanasią ze strony Lary nie wchodziła zupełnie w grę. Croft wstała i udała się w kierunku wyjścia z pokoju. Spojrzała groźnie na Levisa, który, wyprostowany, wciąż opierał się o framugę.
- Róbcie, co chcecie. Niech pomaga wam, wy będziecie pomagać mi. Niech robi co chce, niech tylko nie kręci mi się pod nogami, bo zrobię jej krzywdę.
- Croft, skończ pierdolić i robić sceny… - warknął Levis zdenerwowany. Lara udała, że nie słyszy jego tonu. Wyminęła Roberta i po chwili wróciła do pokoju ze swoją nieprzemakalną torbą, z którą jeszcze dwa dni temu nurkowała. Wyciągnęła z niej zapakowane w folię dokumenty oraz niewielką, złotą część celownika dalmierza. Przejrzała dokumenty i znalazła wśród nich numer telefonu. Żałowała, że nie ma przy niej teraz Zipa, który mógłby spokojnie namierzyć, do kogo numer należał. Dokumenty martwego mężczyzny wydawały się być w porządku… należały do członka jednostki desantowej portu Sri Lanka Ports Authority. Jednak sam numer telefonu, zapisany na ostatniej stronie paszportu… nie wolno pisać po takich dokumentach. Czy to oznaczało, że były trefne? Croft rzuciła dokument Levisowi.
- Możesz sprawdzić ten numer z końca? Ten facet do mnie strzelał…
- Nie pracuję już dla SOCA, nie mam dostępu…
- Ja mam. Ja mam dostęp do rejestru. – Odezwał się do tej pory siedzący cicho porucznik Chester Mulieres, który nie wiadomo nawet kiedy wrócił do pokoju po skończeniu idealnej dywersji na ochronie hotelu. – Dajcie ten numer, zaraz pojadę do biura.
- Tylko zejdź tak, żeby cię ten ochroniarz nie drapnął.
- Spokojna twoja, Levis. Oddzwonię do was.
- Idę się wykąpać, coś zjeść. Ogarnąć się. Będę w pokoju obok, jak już coś wykombinujecie. W moim plecaku, w portfelu, znajdziesz treść legendy. Ufam tobie… – powiedziała, patrząc Robertowi prosto w oczy. Następnie odwróciła się do Dantego. - … i tobie. Nie spierdolcie tego.
Robert kiwnął potakująco głową i przepuścił kobietę w drzwiach. Po chwili do jego uszu doszedł odgłos trzaskających drzwi łazienki, zaraz potem szum wody nalewającej się do wanny.
- Musisz ją zrozumieć. – Szepnął Robert w stronę Nasi. – Ona jeszcze nie wie wszystkiego…
Dante przyglądał się rozmowie w milczeniu, uśmiechając się sam do siebie. Znał Larę i wiedział, że mogła zareagować dużo gorzej i brutalniej, gdyby nie fakt, że była słaba po ostatnich, kłopotliwych wydarzeniach. Zastanawiał się, co Robert miał na myśli, mówiąc, że nie wie wszystkiego. Nie mógł jednak zbyt długo myśleć nad sensem jego słów, bo Levis po chwili wyciągnął z portfela pani archeolog treść kolejnej strofy legendy.
To była już siódma strofa. Siódma z ośmiu.


Siódmy instrument wskazujący wady
Zbliża do rozwiązania i ozdabia fizys.
Kto znajdzie szczyt u dołu i dołem wzleci w górę?
Natura. Nie odpowie, gdy Ptak i Bóg to jedno.


                - Wskazujący wadę? – Zapytał Levis, ziewając przeciągle. Nasia patrzyła w kartkę skupiona. – I co to jest fizys?
- Fizys to synonim twarzy. Coś, co wskazuje wadę i ozdabia twarz? – Odpowiedziała szybko, zadając przy tym kolejne pytanie. Dante spojrzał na nią i pstryknął palcami.
- Okulary. Niektórzy noszą, bo muszą, inni, bo dobrze w nich wyglądają.
- Może być. – Przytaknęła rudowłosa. – Jak zwykle legenda dzieli się na część mówiącą o przedmiocie i część wskazującą jego położenie. Wiemy już, co to może być… pozostaje jedynie pytanie, gdzie tego szukać.
- Przeczytajcie raz jeszcze. – Rozkazała Croft, wchodząc do pokoju. Ręcznikiem wycierała włosy, z których wciąż kapały pojedyncze krople wody. Nasia spojrzała na nią niepewnie, po chwili zająknęła się i wykonała polecenie.
- Szczyt u dołu. Dołem do góry. Natura. Ptak. Bóg. Jedno. To nasze słowa klucze… - mruknęła. – teraz prosta dedukcja, panowie.
Po jej słowach Levis przewrócił oczami. Croft zachowywała się nieznośnie, udając, że Nasi w ogóle nie ma w pobliżu. Nie podobało mu się jej działanie.
- Wulkan.
Lara spojrzała na Nasię nienawistnym wzrokiem, sama przed chwilą wpadła na ten sam pomysł.
- Tanzania. – Dodała szybko, by nie być gorszą. To, że miała obok siebie kogoś, kto dorównywał jej szybkością, mobilizowało ją do jeszcze szybszej dedukcji. Musiała wpaść na to pierwsza. Przegryzła wargi, gdy Nasia zaczęła niepokojąco obgryzać skórki paznokci.
- Nie nadążam, dziewczyny… - zauważył Leydon, ale żadna z kobiet nie zwróciła uwagi na jego słowa.
- Bóg w wierzeniach Masajów… - odparła Nasia, by po chwili Lara ją dogoniła.
- Ptak w polipsychidyzmie**…
Wzięła głęboki oddech. Ten sam głęboki oddech wzięła Nasia. W tym samym czasie padły takie same słowa.
- Ol Doinyo Lengai!
Levis i Leydon chwilę jeszcze patrzyli na dziewczyny. Lara rzuciła nienawistne spojrzenie w stronę rudowłosej. Chciała pierwsza na to wpaść, ale musiała przyznać Athanasii rację. Równocześnie podały rozwiązanie zagadki. Croft postanowiła być choć krok do przodu. Zabrała się za tłumaczenie legendy męskiej części zespołu.
- Słowa takie jak dołem wzleci w górę natura wskazują, że mamy do czynienia z wulkanem. Naturalna lawa, panowie… wzleci w górę. Wulkan jest wysokim szczytem, przeważnie z wgłębieniem, niczym studnia. Dlatego ma tak jakby „szczyt u dołu”. Na świecie jest bardzo dużo wulkanów, ale słowa nie odpowie, gdy Ptak i Bóg to jedno wskazują nam konkretny wulkan, w którym można szukać okularów, o których wspomnieliście. Wulkan nie odpowie gdy Ptak i Bóg to jedno znaczy, że musi być to wulkan czynny, który nie uruchomi się, gdy… gdy Ptak i Bóg są tym samym. W Afryce, dokładnie w Tanzanii, żyją dwa plemiona. Masajowie wierzą w Boga, którego nazywają Enkai i konkurują o ziemię z plemieniem zwanym Polipsychidystami. Polipsychidyści nie wierzą w Boga, natomiast wierzą w dusze zaklęte w ptakach. Te dwa plemienia dzielą się ziemiami Tanzanii…
- Aby zdobyć artefakt, należy więc odwiedzić Afrykę. – Dodała nieśmiało Nasia. Lara niechętnie przytaknęła jej kiwnięciem głowy.
- Nie! – Krzyknął natychmiast Dante, a wszyscy spojrzeli na niego zdziwieni. – Wybijcie sobie to z głowy, nie będę latał do Afryki!
Lara spojrzała na niego i uśmiechnęła się szeroko…
Będziesz… – pomyślała i odetchnęła spokojnie.

                Chester rzucił wzrokiem w stronę monitora, w biurze agencji SOCA. Wyraz jego twarzy był poważny. Akta SOCA były tak obszerne jak akta francuskiego Interpolu. Jeżeli miałeś tylko dostęp do komputera i rejestru, mogłeś znaleźć każdego po numerze jego karty kredytowej, polisy ubezpieczeniowej czy chociażby… numerze telefonu. I tym razem sposób ten okazał się niezawodny. Chester wpisał odpowiednie dane, po czym myszką najechał na przycisk szukaj. Po upływie minuty na monitorze ukazały się wyniki poszukiwań właściciela numeru. Mulieres rzucił wzrokiem raz jeszcze, przybliżył się do monitora, by stuprocentowo upewnić się, iż wzrok go nie myli.
Nie mylił.
Natychmiast sięgnął po telefon.
- Levis? Mam ten numer. W rejestrze odnaleziono go, jako numer, który kiedyś wykorzystywał Major. Ten, który próbowaliśmy już dawno temu namierzyć i zawsze coś było nie tak… ten gość, którego załatwiła Lara pod wodą, dzwonił wcześniej do Majora. Croft wspominała, że do niej strzelał… wiesz, co to znaczy, prawda?

- Tak. – Usłyszał w odpowiedzi Chester. – To znaczy, że do Afryki nie poleci sama.


CDN



* Opel Insygnia kombi policji brytyjskiej wygląda tak – KLIK
** Logo agencji SOCA, które widniało na drzwiach samochodu Chestera wygląda tak – KLIK
*** Masajowie i ich wierzenia w boga Enkai istnieją naprawdę na terenie Tanzanii. Wszystkie artefakty, lokacje, które opisywałam do tej pory opowiadania są prawdziwe, oparte faktami historycznymi, jednak… plemię, które w tym opowiadaniu dzieli ziemię z Masajami – Polipsychidyści – są tylko i wyłącznie fikcją literacką, wymyśloną przeze mnie. Wierzą oni, że dusze zmarłych po śmieci stają się ptakami, dlatego w plemieniu tym za zabicie ptaka grozi śmierć. Religię tę nazwałam polipsychidyzmem (nazwę wymyśliłam z języka greckiego, gdzie pouli oznacza ptaka, a psychi to dusza). Polipsychidyzm to tylko i wyłącznie moja wyobraźnia. Swoją drogą, chciałabym w to wierzyć. Przyjemna religia, nie ma co.
 DZIĘKUJĘ PATRYCJI za ścieżkę dźwiękową tego rozdziału ;* jesteś kochana!

PS. Jak znajdziecie jakieś błędy to piszcie, jest prawie piąta rano, nie chce mi się już tego sprawdzać! Buziaki! I zapraszam do ciekawostek, kto jeszcze nie był... :)

4 komentarze:

  1. Boże, ty piszesz tak, że mi wstyd za moje wypociny normalnie. Kiedy napiszę rozdział i uznam go za całkiem przyzwoity, to jak tylko przeczytam coś nowego u ciebie to mam ochotę schować się pod ziemię i w ogóle nie przyznawać, że coś tworzę xD (tym bardziej, że walę czasem takie głupie błędy, że aż mi siebie szkoda xD) Naprawdę, sposób, w jaki piszesz, twoje dialogi, wszystko jest zajebiste. Opisy świetne, szczegółowe, profesjonalne i wciągające. No i rozdziały są długie, ale tak przyjemnie się je czyta, że człowiek nawet nie zauważy, kiedy dojdzie do końca :)

    A, moje domysły się poniekąd sprawdziły - tak myślałam, że Lara dostanie ten pierścionek... ale myślałam, że oddadzą jej też cyrkiel (to był cyrkiel, prawda? I Nasia chyba go ma. Albo został w Polsce... popatrz, nie pamiętam już nawet xD Eh, pamięć mnie zawodzi.) Ale jak napisałaś o tym jeszcze jednym głosie, który Lara rozpoznała... czułam, że to podchwytliwe xD W pierwszym momencie pomyślałam, że to Kurtis, ale z drugiej strony to by było za proste ;) Swoją drogą, zmieniam zdanie - chcę, żeby Kurtis wrócił. Koniec, kropka. Może wrócić nawet jako zombie, mi to obojętne xD Ale ma być.

    No tak, z jednej strony moje umiejętności literackie przy twoich wyglądają nędznie, ale z drugiej twa twórczość inspiruje mnie i napędza do pisania :D A co za tym idzie, może zacznę skrobać 8 rozdział.
    Nie rozpisując się już dalej, komentarz zakończę oklepanym "czekam na nexta!"
    Pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Właśnie! Nasia ma cyrkiel! Dobrze, że mi przypomniałaś! Zaraz to dopiszę! xD jeju, znasz treść lepiej ode mnie x)Na śmierć Kurta sama się zgodziłaś, rysując nagłówek. Jak ożyje, będzie potrzebny nowy. Chcesz tego? Chce ci się, jesteś tego pewna? :P
    Zaraz przeczytam jeszcze raz twój rozdział z Zipem, potem przeczytam go jeszcze raz i jeszcze i skomentuję, bo ocieka zajebistością, szczególnie sam Zip :D <3 No i Kurt też ^^
    Ja się nie wypowiem, kto tu pisze bardziej profesjonalnie, sprawa jest prosta... Aśka, proszę cię, nie mydl mi oczu, po twoich rozdziałach chce się pisać swoje! Są niesamowite, koniec kropka. Ale najpierw jadę na kebaba x)
    ;-*

    OdpowiedzUsuń
  3. Zacznę od tego, że po kliknięciu w link muzyczki do rozdziału bardzo miło mi się zrobiło :). Odpaliłam i czytałam. i tak czytałam, że nawet nie zauważyłam, kiedy rozdział się skończył. Wciągnął mnie okropnie!
    Początek z gorylami jest genialny. Już sobie wyobrażam miny tych ludzi, którzy ich spotkali ;p. Scena niczym z filmu. Tym co piszesz tworzysz obrazy, które są tak rzeczywiste, że czytając twoje opowiadania mam wrażenie, że znajduję się gdzieś na uboczu miejsc, w których rozgrywa się ich akcja.
    I muszę się przyznać, że dałam się nabrać :C. Przy fragmencie w którym Lara słyszy rozmowę dwóch osób z sąsiedniego pokoju. Już myślałam, że to Kurtis. Jednak to, że to jednak nie był on, zrekompensowałaś świetnym dialogiem między Croft a Nasią :D. Tą kłótnię określiłabym mianem epickiej zadymy :]!
    I jeszcze muszę dodać, że to co tworzysz jest godne wydania, ba, godne przejścia do historii! Jesteś profesjonalna, rzetelna w opisywaniu wszystkich szczegółów, i do tego jeszcze tak cholernie ciekawie tworzysz opisy miejsc, ludzi, pojazdów. No i dialogi- wisienka na torcie.

    A ogólnie, Ala, z tobą jak z winem- im starsza, tym lepiej pisze.
    Co ja będę więcej pisała? Ja chcę następny rozdział <3!

    OdpowiedzUsuń
  4. To ja się na samym wstępie przyznam, bez bicia: nie zgadłam.;) Moje domysły były nietrafione, myślałam, że ową niespodzianką będzie Kurtis. Żywy. Nie martwy. ;)
    Ale bardzo się cieszę, że Lara spotkała się z Anthanasią, powiem szczerze jak bardzo tej wrednej, podstępnej suki nie lubiłam, tak w tym rozdziale mnie rozmiękczyła, jakoś taka bezbronna, przestraszona sprawiła, że chwilami było mi jej troszkę szkoda. ;)
    No i... Dante coś podejrzanie za miły jest dla niej... cały czas jej bronił, stawiał się okoniem do Lary, gdy ta ją atakowała... uuu... czyżby mu rudowłosa panna wpadła w oko? ;)
    Fajny był moment, gdy Chester szukał swojego autka na parkingu, śmiałam się. ;) Jejku, jakich ta Croft ma dobrych i wiernych przyjaciół, wszystkich ich powinna po rączkach całować, tyle dla niej zrobili... ale nie, dalej harda, trzyma fason jak się daje. ;)
    Nie liczę, że się pogodzą, ona z Nasią, ale denerwuje mnie ich zachowanie, gdy tak konkurują ze sobą jak w przypadku rozwiązywania tej Legendy. Niech ruda lepiej się nie wtrąca, tylko Larze to zostawi, da sobie radę. ;)
    A słuchaj Lilko... a Kurtisa dalej nie ma.;( Lara już sobie całkiem zlała sprawę, co niezbyt mi się podoba, zupełnie tak, jakby nie było zajścia... ja wiem, że ma inne sprawy na głowie, poszukiwana jest, przyjaciele są porwani, ale powinna jakoś się zainteresować co z ciałem Trenta (o ile rzeczywiście nie żyje) i w ogóle... a nie tak o, trochę jak psa go potraktowała, a przecież on jej zad uratował...;(
    No nic, poczekamy do następnego rozdziału to więcej się dowiemy, trzymaj się tam mocno, pozdrawiam, pa! ;*

    OdpowiedzUsuń