Rozdział piąty

Błąd

- Mogę spróbować.
- Laro, po południu będzie tu Trent. Miałaś z nim pogadać. Nie zdążysz wrócić do południa z tej wyspy. Nawet nie wiesz, gdzie dokładnie szukać tego nawigatora. Tej wagi, jak wydedukowałaś. – tłumaczył swoje racje Alister. Lara w ogóle go nie słuchała, szybko wrzucając najważniejsze rzeczy do swojego plecaka.
- Jest dopiero późny wieczór. Do jutrzejszego południa zdążę spokojnie.
- Mhm, ciekawe kto cię tam zawiezie…
- Jak to kto? – zapytała dziewczyna, wyciągając z kieszeni swój telefon. – Znam takiego jednego…


Dante Leydon był w trakcie spożywania posiłku ciepłego. Właśnie nakłuwał kolejny kawałek kurczaka widelcem, kiedy usłyszał ciche wibracje swojego telefonu, leżącego na półce obok. Niezainteresowany komórką nadal zapewniał usmażonemu przyjacielowi zabieg akupunktury, gdy jego telefon rozdzwonił się na dobre. Rozdrażniony mężczyzna odłożył sztućce i podszedł do komórki. Zdziwiony zauważył na wyświetlaczu nazwę osoby wykonującej połączenie przychodzące. Westchnął, jak gdyby przewidując najgorsze, i po dłuższym zastanowieniu odebrał telefon. W słuchawce usłyszał przyjazny świergot.
- Dodzwoniła się pani do agencji NigdzieNieLecęCompany. – oznajmił poważnie. Wiedział, że zaraz usłyszy majestatyczną przemowę o tym, jak bardzo jest jej potrzebny i jak bardzo może pomóc w ratowaniu świata. Gdy dopiero ją poznawał, wydawało mu się, że hiperbolizowała i wcale jej przeloty w te i we w te nie są priorytetem. Później okazało się, że nigdy nie kłamała.  Sytuacja musiała być więc poważna. Wiedział też, że jej urokowi nie potrafił się oprzeć.
Nikt nie potrafił.
- Niech więc będzie. Oczekuj mnie na lotnisku za czterdzieści minut. – stwierdził, po czym rozłączył się bez zbędnego, aczkolwiek kulturalnego elementu pożegnania. Wsadził komórkę do kieszeni, podszedł do stołu i spojrzał na swój talerz i leżącego na nim rozczłonkowanego kurczaka pożegnalnym wzrokiem.


Podeszła do maszyny szybkim krokiem. Otworzyła sobie drzwi i uśmiechnęła się do przyjaciela serdecznie. Dante był podróżnikiem, z zawodu pilotem. Jeszcze kiedy von Croy żył, Dante zawsze transportował Larę i starca w najdalsze zakątki świata. Był wspaniałym lotnikiem i zaufanym człowiekiem. Lara pamiętała go jeszcze z Gordonstoun – szkockiej uczelni, do której wspólnie uczęszczali. Kiedy Croft była najlepsza z każdego sportowego zajęcia i zdobywała najlepsze noty, on zawsze był w tyle. Domyślała się presji ojca, jaką dusił w sobie młody chłopak, zmuszany do wyuczenia się wspinaczki czy kajakarstwa. Miał to wypisane na twarzy. Nienawidził tego z całego serca i równie mocno Lara współczuła mu, iż musiał wykonywać czyjeś polecenia, kiedy ona robiła to, co uwielbiała i nikt nigdy niczego na niej nie wyuszał, a wszyscy wręcz przeciwnie – mocno kibicowali, aż do śmierci jej rodziców w Himalajach. Zawsze uważała, że z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach, wspominając awanturę ciotki, gdy Lara prosto w twarz powiedziała jej o spadku ojca. Została wydziedziczona, bo nie chciała wyjść za Hrabiego Farrington'u. Po latach więc mogła przyznać, że rozumiała ból Dantego. Pamiętała go jako smutnego i wiecznie naburmuszonego chłopaczynę. Kiedy wszyscy nazywali go bananowym dzieciakiem, który nigdy nie jest zadowolony i wybrzydza, bo jest za bogaty i za dużo posiada, Lara doskonale wiedziała, jaki powód był tego jego gburstwa i niezadowolenia. Żałowała, gdy ich drogi po szkole się rozeszły, jednak nie musiała długo czekać, by spotkać go na swojej drodze, w Indiach, gdy zgubiła drogę do wioski. Była wtedy młoda i niedoświadczona, a on uratował jej skórę. Pamiętała jego uśmiech i zapał, gdy opowiadał o tym, że nie skończył szkockiej uczelni, a jedynie wykupiony za zarobione zaskórniaki kurs pilota. Widać było dopiero wtedy, jakim naprawdę był człowiekiem. Nie gburem i nieudacznikiem. Chłopakiem z pasją. Uśmiechnęła się na myśl swoich wspomnień.
- Masz nietęgą minę. – zauważyła. Mężczyzna podał jej dłoń.
- Dawno cię nie widziałem.
- I?
- Nie masz pojęcia jak było mi z tym dobrze. Ostatni raz dzwoniłaś do mnie dwa lata i to był koszmar, wracałem z Alcatraz na oparach. Dziwne, że nie zadzwonisz z życzeniami na święta czy nie zapytasz czasem: Co tam, Dane? Jak się masz? … zawsze dzwonisz, gdy masz biznes. Przynajmniej teraz mam gdzieś lecieć z tobą, nie z Trentem i jego zakrwawioną, wyglądającą jak po trzeciej wojnie, panną… – powiedział zgryźliwie. Dziewczyna zaśmiała się, choć na samą myśl o tamtym wydarzeniu, przeszły ją ciarki.
- Masz pozdrowienia od Zipa.
- Dzięki. Dobrze usłyszałem przez telefon? Paros tym razem?
- Brawo. Opanowałeś zmysł słuchu do perfekcji, przyjacielu.
- Po co?
- Odpowiem pytaniem. Wyobraź sobie, że masz do znalezienia wagę. W jakim miejscu jej szukasz?
- Nie wiem… sklep z warzywami? – odpowiedział pilot. Lara zastanowiła się nad jego słowami.
- Jesteś genialny!
- To sarkazm?
- Nie. Waga kojarzy ci się z ważeniem warzyw w sklepie? Okej. Dla mnie to atrybut sprawiedliwości.
- Nie kumam.
- Sąd. Na wyspie Paros, daleko za kamieniołomem, w samym środku lasu jest stary, opuszczony budynek instytucji, która była kiedyś najwyższym na wyspie sądem. Potem sąd przeniesiono do innej budowli. Dasz radę wylądować na jakiejś polanie w lesie, który ci wskażę?
- Się zobaczy. Będę musiał zrobić dwa przystanki, na dodatkowym paliwie to ma i tak zasięg do tysiąca kilometrów. A na Paros jest trzy…
- Rób jak uważasz. Szkoda byłoby takiej ładnej maszyny.
- Zapnij pasy, panno ZawszePrzynoszęKłopoty.
- A wiesz jak mam na trzecie imię? – zapytała. Dante nie wiedział. – ZarazCiPrzypieprzę. Teraz  startuj.



- Nie żartuj. – Mruknął Dante ostrożnie, lądując Diamond’em DA20 C-1. Lara zaprzeczyła. – Nie będę się wracał! Ty myślisz, że co to jest? Taksówka?!
- Nie żartuję. Chcę tylko żebyś wiedział, iż potrzebuję szybkiego transportu powrotnego.
- Dlaczego zawsze ja? Nie masz innego służącego?
- Dante, wiesz, że proszę cię jako przyjaciela i wspólnika. Zauważ też, że nigdy też nie latasz za darmo.
- Wiem, Croft. Dlatego pożegnaj się ze mną i spadaj. Kiedy mam być z powrotem?
- Czekaj na telefon. – Lara zdjęła słuchawki, uśmiechnęła się i cmoknęła przyjaciela ustami w policzek. – Dzięki.
- Dobra, nie podlizuj się. – Leydon nie wyłączył silnika, a Lara otworzyła drzwi i wyskoczyła z maszyny. Nie odwracając się za siebie, ruszyła do przodu. Przed nią rozciągał się gęsty las, dookoła panowały ciemność i cisza. Ta druga była czasem zagłuszana przez nocne skowyty stadnych, spragnionych mięsa i krwi dzikich wilków. Za lasem dostrzec można było wysokie wzgórza, które obojętnie spoglądały na to, co działo się w zarośniętej drzewami przełęczy przed nimi. Lara zapaliła latarkę i usiadła na zwalonym pniu obok drewnianego mostka, jaki pojawił się na leśnej drodze. Wyciągnęła z plecaka PDA i przeszukała otchłań sieci internetowej w języku nowogreckim, aby znaleźć turystyczny opis wyspy.
- Oddam komuś Zipa w zamian za dokładniejszą mapę tego terenu… – mamrotała pod nosem. – Gratis Alister i jego arsenał wiedzy… o, mam cię, skubańcu. – szepnęła sama do siebie, przyglądając się mapce, która wczytywała się właśnie na ekranie palmtopa. Chwilę zajęło dziewczynie ustalenie swojego położenia, kolejną chwilą było rozpoznanie ścieżki, jaka miała doprowadzić ją do dawno zamkniętego, starego sądu. Wstała z pnia i ruszyła w stronę, którą wskazała jej mapka.
Nawet nie zauważyła, kiedy została zaatakowana. Zwierzę zwykle żyjące stadnie teraz samotnie ruszyło w jej stronę pełne nadziei na ciepły, darmowy obiad. Croft wyciągnęła broń i, oddając kilka celnych strzałów, poskromiła szakala. Schowała połyskującą w ciemności Berettę 9mm i dopiero teraz zauważyła, że jej PDA leżało wyłączone na brudnej ziemi. Podniosła je, ale ze sprzętu nie było już żadnego pożytku. Zachowała ciszę, chociaż miała ochotę kląć na cztery strony świata. Mając w wyobraźni obraz mapki, postanowiła iść dalej, całkowicie zawierzając własnej pamięci. Mijały godziny, ale las wydawał się być coraz bardziej upiorny i monstrualny. Cicha noc wcale nie była taka święta. Jeszcze przez kilkanaście sekund do uszu kobiety dobiegały tylko głosy coraz silniejszego wiatru i skrzypienie drzew. Wiatr był zimny, a powietrze wilgotne, Lara wydawała się jednak nie zwracać uwagi na taki drobiazg jak chłód nocy. Ubrana w ciemne bryczesy, bluzę i rozchodzone pionierki brnęła w coraz bardziej gęsty bór. Po chwili usłyszała nad sobą głośny szum, a w trzy sekundy później alarmowo zrzuciła z ramion plecak, by dostać się do ukrytej w nim peleryny. Deszcz złapał ja niepostrzeżenie. Prócz pędzących chmur nie zapowiadało go nic — żadnego wiosennego błysku, nagłego powiewu czy pojedynczych kropli. Tylko szum zagłuszający dźwięki żyjącego lasu. Czas mijał nieubłaganie. Postanowiła się więc pośpieszyć w poszukiwaniach, nie musiała jednak długo moknąć, w końcu dotarła na miejsce. Zobaczyła sporej wielkości budynek wybudowany z białych cegieł ręcznie lepionych z gliny i suszonych na słońcu. Obok stało kilka mniejszych zabudowań. Ot, kilka jednoizbowych chat, pojedyncze stodoły, niespotykane gdzie indziej kamienne ziemianki, będące od setek lat dawno nieaktualnymi spichlerzami. Bez zastanowienia Lara od razu weszła na teren dawnej, rządowej posesji i spróbowała otworzyć wielkie, dwuskrzydłowe drzwi. Kiedy jej pchnięcia nie przyniosły żadnego rezultatu, rozejrzała się. Otwory w ścianie, które kiedyś spełniały funkcję okien nie były zamontowane wysoko, a kobieta nie widziała większego problemu we wspinaczce. Używając liny, bez komplikacji dostała się na wysokość pierwszego piętra.  W środku panowała jeszcze większa ciemność. Niezawodny promień latarki rozświetlał każdy kąt pomieszczenia, utwierdzając Larę w przekonaniu, że pajęczyny, nieświeży zapach, kurz i nietoperze smacznie śpiące pod kopułą dachu wcale nie są jej miłością. Przeszukawszy pierwszy pokój stwierdziła, że był on całkowicie pusty i udała się schodami w dół. Zapomniała, że schody w starych budowlach zwykły nie należeć do najstabilniejszych. Po kilku pewnych krokach dziewczyna nawet nie zdążyła złapać się gzymsu. Stopnie najpierw zapadły się, potem cała wybudowana konstrukcja schodów spadła w dół, robiąc w podłodze na parterze dziurę, w jaką, chcąc nie chcąc, dziewczyna wpaść musiała. Nieostrożność dostała nauczkę.

Croft zaliczyła stłuczkę. Czuła się jak naćpana, otrząsnęła się więc jak najszybciej z szoku i dłonią zbadała, czy grunt pod nogami należy do pewnych. Pod palcami wyczuła wilgotną ziemię. Nim wstała, sprawdziła jeszcze, czy przypadkowo nie zrobiła sobie większej krzywdy, dotykając żeber i przemierzając dłonią wzdłuż kości kończyn. Gdy upewniła się, że nie jest połamanym kalectwem, podnosząc się z ziemi ostrożnie, poczuła ostry, przeszywający ból w plecach, który po chwili zmalał. Alister zwykle sądził, iż Lara musiała mieć jakąś polisę ubezpieczeniową wykupioną w Niebie, bo jej jedyną kontuzją i tym razem okazał się być zaledwie zdarty z łokcia naskórek. Dziewczyna zmrużyła oczy. Dookoła panowały przerażające ciemności, jednak wzrok kobiety powoli przyzwyczajał się do mrocznej atmosfery otoczenia, wyłapując kontury blisko położonych przedmiotów i wyostrzając zmysły. Lara dostrzegła na ziemi latarkę, która musiała wypaść jej z rąk podczas spadania. Żarówka w środku była rozbita, więc lampka nie nadawała się już do użytku, ewentualnie można by  przywalić jakiemuś łotrowi okruchami szkła i plastiku. W myśli nazwała siebie ofermą. Po raz drugi upuściła ważny przedmiot mogący uratować jej tyłek. Lara westchnęła ciężko i, zapalając jedną z kilku flar, zdmuchnęła z twarzy pasemko włosów, które przysłoniło jej widok. Dziewczyna rzuciła racę przed siebie, starożytne pomieszczenie rozświetlił jasny blask flary. Croft rozejrzała się. Była pełna zachwytu. Konstrukcja umieszczona na środku wielkiej, kamiennej komnaty wymagała od patrzącego zwinności i strategii. A przede wszystkim – czterech nóg. Wyglądem przypominała wielką, ciężką wagę. Posiadała dwie monumentalne szale, na które można było wejść wspinając się z jednej lub z przeciwnej strony ścian. Nie było to możliwe bez użycia liny. Dziewczyna spojrzała w górę. Na obu szalach były dwa, małej wielkości pakunki. Dziewczyna wzruszyła ramionami, przekonując samą siebie, że zdobycie obu paczuszek naraz jest pestką. Podeszła do wagi i dotknęła jej. Budowla niebezpiecznie drgnęła. Waga była ogromna, a jednak jej konstrukcja była na tyle delikatna, że wejście na jedną szalę, po jednej stronie natychmiast ją przechylało.
- Urok wag. – szepnęła do siebie, rozglądając się, a po chwili jej flara zgasła. Dziewczyna zaklęła, chociaż nie lubiła tego robić. Zapaliła kolejną i spojrzała na stertę pozostałości po zawalonych schodach. Zaraz…  wyjście! Jak stąd wyjść? Przecież otwór, którym tu wpadła był zbyt wysoko. A wokół siebie Croft, mimo wcześniejszych oględzin, nie znalazła innych drzwi, przejść czy czegokolwiek. Lara jeszcze raz przemyślała sytuację. Waga była wysoka, po zdobyciu paczuszek można by jeszcze zdążyć się z niej wspiąć do dziury, którą kobieta tu wpadła. Ale do tego potrzeba było dodatkowego czasu. I czegoś, co uchroniłoby jedną z szal przed przechyleniem się i zawaleniem nietrwałej konstrukcji. Archeolożka znów westchnęła i, z nerwów, a może z niezręczności, jaką poczuła, kopnęła kawałek plastiku po obudowie stłuczonej latarki. Nagle wpadł jej do głowy inny pomysł. Podniosła z ziemi podłużną, niewielką i przede wszystkim cienką część obudowy i podeszła do wagi, która znów lekko zadrżała. Dziewczyna stała pod wagą i zastanawiała się, gdzie wbić kawałek plastiku, by unieruchomić konstrukcję. To musiało jakoś się udać. Lara nie była doktorem fizyki, a jednak wiedziała, że wystarczy mały element, aby sparaliżować wielką całość. Trzeba było tylko dobrze go umiejscowić. Jedną ręką kobieta trzymała flarę, drugą obliczała w myśli czas, jakiego potrzebowała, by wejść na jedną szalę, zabrać paczkę, przeskoczyć jakoś na drugą szalę, zabrać drugi pakunek, następnie z wysokiej wagi dostać się do jedynego wyjścia. Minuta? Nie. To musiało być dużo szybsze. Lara nie miała zbyt wiele czasu, pomyślała o tym, że w rezydencji będzie już oczekiwał jej Trent. Nie mogła się spóźnić, nie chciała przegapić okazji, by z nim pogadać. I go przegadać – to  przy okazji. Już miała wcisnąć ten kawałek plastiku gdziekolwiek, gdy waga znów zadrżała, przechylając się lekko w prawo. Croft nie czekała. Wepchnęła plastik w niewielką szparę w konstrukcji, co powinno spowodować chwilową równowagę, ale waga nie zatrzymała się, jeszcze bardziej przechylając się ostro w prawo. Plastik pękł. Lara przestała myśleć, zaczęła działać. Jednym susem dostała się pod ścianę i po kilkusekundowej wspinaczce w mgnieniu oka doskoczyła do prawej szali. Machinalnie sięgnęła po paczkę i już miała skakać na lewą szalę, kiedy poczuła, że traci grunt pod nogami, a waga już zapada się, odbierając ostatnie wyjście z podziemnej komnaty sądu. Larze pozostawała tylko nadzieja, że dobrze wybrała. Bez zastanowienia postanowiła porzucić lewą szalę i z pomocą linki magnetycznej dosięgła wyjścia. W tym samym czasie konstrukcja wielkiej wagi zawaliła się ostatecznie, powodując ogromny huk. Dziewczyna podciągnęła się na krawędzi dziury, w którą spadła wraz z niestabilnymi schodami. Stała pod drzwiami frontowymi sądu. Spojrzała do dziury, ale komnatę znów ogarnęła ciemność, ostatnia rzucona flara zgasła. Lara niepewnie spojrzała na paczuszkę, którą ściskała w jednej ręce. Otworzyła ją, a z jej wnętrza wysypała się garstka piasku. Dziewczyna nie mogła w to uwierzyć.
Nie trafiła.
Dobra paczuszka z artefaktem nadal leżała kilkanaście metrów pod nią, pewnie uszkodzona, przygnieciona gruzami zniszczonej wagi. Croft wściekła wrzuciła resztkę rozerwanej paczki do dziury i rozjuszona przestrzeliła zamek w drzwiach, które nie chciały się wcześniej otworzyć od zewnątrz. Nie mogła słuchać swoich myśli, które intensywnie wbijały jej do głowy, że pierwszy raz popełniła taki niewybaczalny, głupi błąd.


- My name is Bond. James Bond… - odrzekł przystojny mężczyzna w ekranie telewizora. Zip i Alister wpatrywali się w niego i, siedząc wygodnie na kanapie, obżerali się ciastkami. Nagle w rezydencji rozbrzmiał dźwięk dzwonka do głównej bramy.
- To pewnie Lara.  – mruknął Alister. Nie wyglądał na takiego, który miał zamiar ruszyć się sprzed telewizora, by otworzyć przyjaciółce bramę. Na szczęście nie musiał, gdyż zrobił to za niego Winston.
- Cześć. Jest Lara?
- Pan Trent, jak mniemam. Wejdź, młody człowieku. Lady Croft niebawem wróci.

- Kłócisz się sama ze sobą. Wyluzuj. Spójrz na te widoki…
- Ale żeś radę wymyślił… nie stać cię na nic lepszego? – oOdgryzła się, a jednak spojrzała przez szybę. Jasne niebo, zupełnie inne niż jego zachmurzona, nocna wersja prezentowało się o wiele lepiej. Lara wzrokiem śledziła wszelkiego rodzaju ptactwo unoszące się wysoko w chmurach. Odetchnęła kilka razy i faktycznie zrobiła się spokojniejsza. Rada przyjaciela nie była więc taka zła.
- Chciałbym cię pocieszyć, ale nie opowiedziałaś mi, co się stało.
- Popełniłam błąd. – przyznała zażenowana. – Ale naprawię go, o ile dasz się jeszcze raz wykorzystać… - odrzekła, a Dante przytaknął, wyczuwając ciężar jej serca i powagę sytuacji. Ona sama była już pewna, że będzie musiała wrócić do tej komnaty. Wiedziała też, że nie może wrócić tam sama. Będzie potrzebowała pomocy.



CDN

4 komentarze:

  1. 1.Do chaty Lary to pewnie Kurtis wbił zgadza się? xD
    2.A co do biednego pilota Lary - on naprawdę ma z nią za przeproszeniem przeje***e:P
    3.Nie muszę się rozpisywać bo znasz moje zdanie - wszystko idealnie:)))
    4. Pozdro:)

    komentarz napisany na Onet HL - 2010-07-10 23:37

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział, genialny. Fabuła jest super, i ciesze się, że teraz odkryłam (chyba) tą ciekawostkę ;D W każdym razie akcja bardzo mi się podoba, zwłaszcza jak Larze nie udało się tego zdobyć, normalnie super ;]
    Do Lary wpadł Kurtis, nie mogę się doczekać ich dialogów ^^
    Jak zwykle, zniecierpliwiona czekam na next ;D
    Pozdro!

    komentarz opublikowany na Onet HL - 2010-07-29 12:12

    OdpowiedzUsuń
  3. Oo.. Lara popełniła błąd?! xD A to niespodzianka ;D
    A opowiadanie jak zwykle cudne...chociaż czasami się gubię,ale to z własnej winy xD
    heh..

    komentarz opublikowany na HL Onet - 2011-03-16 21:49

    OdpowiedzUsuń
  4. Siema siema, jejku tak się cieszę, że napisałaś do mnie! ;-D Naprawdę Ci dziękuję, że zaproponowałaś mi swoją pomoc w związku z blogiem i w ogóle, bo naprawdę wczoraj miałam niezłe problemy. Ty wiesz co wczoraj już przepisywałam do bloga teksty. Więc piszę sobie piszę i publikuję. Podpatrzyłam u Ciebie moja droga Liliano11 że miałaś na blogu tak super poustawiane rozdziałami opowiadania. Chciałam i by u mnie było tak wygodnie. Nie wiedziałam , że to trzeba samemu ustawić, że to te c h ol e r n e kategorie! I piszę se piszę a potem patrze a tu lipa! Blog opublikował tylko ostatni post a tamte wcięło! Wierz mi, pisałam bez przerwy od godziny 2 po południu do 6 i nic głupia nie kopiowałam. No i nic mi nie zapisało, tyle roboty na marne! No myślałam, że mnie s* z *l *a *g trafi. Ale nie poddałam się, przepisałam wczoraj od nowa 4 rozdziały i już są do odczytania;-* Świetnie pisać o tym co się naprawdę lubi, co?;-) Ale mam pytanko, kochana. U mnie w tej szerokiej liście rozdziały są porozrzucane na chybił trafił, nie podoba mi się to. U Ciebie jest super od 1 rozdziału leci w górę i ludzie sobie łatwo odnajdują. Czy można to jakoś zmienić? Ustawić dobrą kolejność? I jeszcze jedno pytanko. Czy nazwę rozdziałów też mogę zmienić i jak? Bo zaczęłam numerować po rzymsku, ale to marny pomysł był potem jak będę miała np. rozdział 26 to po rzymsku nie chce mi się tego pisać;-* Jeszcze raz dziękuję że się odezwałaś, uważam Cię chyba za swojego idola, bo naprawdę Twoja działalność mi imponuje i myślę, że nie mi jednej. ;-) Czekam na Twoją odpowiedź z niecierpliwością;-* Pati-Ann z blogu New Tomb Raider Opowiadania. A zauważyłaś, że rozwinęłam trochę inną tematykę? Bo u Ciebie jest gitnie, Lara i Kurtis super ale ja nie chcę niczego małpować. Oczywiście wplącze też Kurtisa, już nawet wiem do jakiego rozdziału, ale głównie "moja " Lara będzie pracowała z Maykelem, o którym już zapewne czytałaś w tych 4 rozdziałach które umieściłam. Myslisz, że ludziom spodoba się taka lekka nowość? ;-D Warto ryzykować? ;-D Proszę odezwij się szybko, bo polegnę bez Twojej fachowej pomocy;-* Pozdrawiam Pati-Ann;-)

    komentarz opublikowany na Onet HL - 2010-07-21 19:39

    OdpowiedzUsuń