„Skrzynia”
- Musisz opowiedzieć mi wszystko
po kolei. – Powiedział cichym głosem. Tak cichym, że ledwo słyszalnym. Młoda,
rudowłosa kobieta patrzyła na niego wzrokiem zagubionym i wystraszonym. Po
ostatnich przygodach po prostu bała się Turcji i wszystkiego, co się z nią
wiązało. Chciała być już we własnym łóżku, choć nie miała gwarancji, że i tam
będzie bezpieczna, że samotne ognisko domowe obroni ją przed Majorem. Robert
przyglądał się jej dłuższą chwilę w milczeniu. Wiedział, że coś ukrywała. Musiał
się dowiedzieć, skąd znała Kurtisa. Czy ma coś wspólnego z całą tą aferą wokół
Croft?
…
Właśnie.
Croft! Levis przypomniał sobie zeznania kobiety w sądzie polskim. Mówiła o
rudej, która wrobiła ją w kradzież muzealnych artefaktów. Robert jeszcze raz rzucił
okiem w stronę Athanasii. Była ruda. Brudna, zmęczona, obolała. Ale wciąż ruda.
Uśmiechnął się bardziej do swoich myśli niż do niej.
- Dlaczego o
mało nie rozjechałem cię na drodze? – Zapytał głosem starszego, troskliwego
brata, gdy usłyszał dźwięk gwizdka. Afelis odwzajemniła uśmiech, kiedy mężczyzna
wstał i nalał do szklanki wrzątku z czajnika. Po chwili wrzucił do naczynia
saszetkę z herbatą. Zaparzył i podał dziewczynie szklaneczkę. Upiła szybki łyk,
jak gdyby w strachu, że ktoś zaraz tę herbatę jej odbierze.
- Uciekałam.
– Jej głos był jeszcze cichszy niż słowa Roberta. Mężczyzna musiał się mocno
skupić, aby zrozumieć jej szept. Nie chciał zadawać kolejnych pytań. Dziewczyna
musiała sama się otworzyć. Inaczej mogłaby pomyśleć, że jest do czegoś
zmuszana. Wyciąganie informacji z człowieka, który czuje, że traci kontrolę i
wolność, jest praktycznie niewykonalne. I tym razem doświadczanie zawodowe
inspektora sprawdziło się. Rudowłosa wzięła kolejny łyk napoju.
- Jesteś
policjantem?
- Pracuję
dla agencji SOCA.
- Mogę ci
ufać prywatnie? – Levis wiedział, że to podchwytliwe pytanie dla jego sumienia.
Jako przedstawiciel agencji zwiadowczej, owocniejszej nawet od stanowej
policji, był człowiekiem cholernie honorowym. Do tej pory prywatnie trzymał
stronę Lary. Dziwnie wierzył jej zeznaniom i przeczuciu, że w tym całym
zamieszaniu, jakie spowodowała, jest jakiś cel i jej niewinność.
prostolinijność. Jeżeli Robert powiedziałby o tym Afelis, nie usłyszałby od
niej już żadnego zeznania.
- Nie znasz
mnie na tyle dobrze, by ufać mi prywatnie. Dziwię się, że tego chcesz.
- Kurtis już
nie żyje, prawda? – Zapytała głosem, w którego nadzieja na lepsze już dawno
została zagłuszona przez uczucie strachu i beznadziejności. Levis przytaknął,
choć zdziwiła go szybka zmiana tematu. Dziwiły go także słowa kobiety… słowo „już”. – Był moim byłym.
- Rozumiem.
- A potem
związał się z tą…
- Larą.
- Ja
chciałam tylko zrobić im na złość i zarobić. Rozwiązać legendę. Zyskać
artefakty i trochę kasy… - Wyszeptała, usprawiedliwiając samą siebie.
- Legendę? –
Zapytał Robert. – Jaką legendę?
Nasia tylko
wzruszyła ramionami.
- Major ją
ma.
Levis po raz
drugi zaniemówił. Legenda? Major?
- TEN
MAJOR?! – Krzyknął, a Afelis wystraszona drgnęła. Mężczyzna spojrzał na nią,
karcąc w myśli samego siebie za narobienie szumu. – Spokojnie. Szukam go od
dawna. Zajmuję się jego sprawą. Wciąż jest tu, w Turcji?
- W lesie ma
swoją kanciapę. Trzyma w niej przyjaciół Lary.
Więcej nie
musiała mówić. Levis natychmiast przypomniał sobie sytuację pod zamkiem, kiedy
dojrzał Majora i ścigał jego furgonetkę. Oczami wyobraźni śledził przebieg
nieudanej akcji, potem znów spojrzał na rudą. Była tam. Wsiadała do samochodu
Levisa. Fakt, że widział ją wtedy tylko przez ułamek sekundy, a jednak… Robert wstał
i zabrał kluczyki samochodu, telefon. Uwielbiał to niezawodne kojarzenie
faktów. Cholernie się przydawało.
- Ty
zostajesz. Prześpij się, wykąp, zjedz coś. Czuj się jak u siebie. – Powiedział
tylko i wyszedł z mieszkania.
Szósty bada rozmiar drogi, nawigację prości
W podwodnym królestwie Cejlonu, Lakdiva.
Całości nie uniesiesz i strzeż się chytrości.
Monstrum nie tknie ascetów co się kłonią
bogom.
Lara ostatni raz przyjrzała się
treści kolejnej części legendy, po czym zwinęła kartkę i schowała ją do
kieszeni. Uśmiechnęła się do siebie nikle i wpisała czternastocyfrowy kod w
tablicę ukrytą za obrazem, nad jej łóżkiem. Gdy skończyła, ciąg cyfr potwierdziła
zielonym przyciskiem. Mały sejf za obrazem otworzył się, ukazując wszystkie
ukryte przez Alistera artefakty. Trafiła bezbłędnie, podejrzewała, że po jej
wyjeździe do Turcji, gdy przyjechała oddać mu złoty cyrkiel, to właśnie tu
schował cenne przedmioty. Do astrolabium, małej wagi i cyrkla dołączyła jeszcze
klepsydra. Trzy na cztery artefakty legendy. Zostały jeszcze trzy. I pierścień
Athanasii.
- Upewniłaś
się? – Zapytał Dante, zabierając jej bagaż i ładując go do samolotu. Lara
przytaknęła.
- Tak. Alister
schował wszystko. A co do legendy… to akurat jedna z prostszych zagadek. Cejlon
to stara wyspa Oceanu Indyjskiego, głównym jej państwem jest Sri Lanka. Sri
Lanka zwana bardzo rzadko jest „Lakdivą”,
gdzie „diva” oznacza wyspę, a „lak” to skrót od „Lanka.”.
- Zgubiłem
się.
- Poza tym
na Sri Lance znajduje się mnóstwo wraków statków.
- Skąd
będziesz wiedziała, na którym akurat jest artefakt?
- O tym
opowiada słowa „monstrum” i „chytrość”. – Powiedziała Lara i
wsiadła na pokład. Usadowiła się na miejscu dla drugiego pilota i poczekała na
Dantego. Gdy przyszedł i rozsiadł się wygodnie na swojej pozycji, kontynuowała.
– Jestem pewna, że skarb znajduje się na wraku statku „Coin Silver”, tu mam jego dokładne
położenie. Podlecisz tuż nad niego, a ja wyskoczę.
- To bezpieczne?
- Tak mówią. –
Mruknęła. Czuła na sobie karcący ją wzrok przyjaciela. Postanowiła udawać, że
nic ją to nie obchodzi. Kontynuowała. – Inna legenda głosi, że to najbogatszy z
odnalezionych w latach sześćdziesiątych wraków Sri Lanki. Jego chińscy
marynarze transportowali skradzioną miedź z Indii do Chin wraz z pierwszymi
srebrnymi monetami. Byli to złodzieje wywożący skarby Ameryki, bardzo łakomi,
więc jeszcze przed dojazdem do swojej ojczyzny zaczęli handlować skarbem w najbliższych
portach. Pewnej nocy jednemu z młodych marynarzy przyśnił się ogromny wąż Śesza
– indyjski bożek cywilizacji, atakujący statek. Młody Tanchi, którego imię
oznacza po chińsku „chciwy”, podobno wtedy zrozumiał, że chińscy marynarze
popełniają błąd, kradnąc skarby Hindusów. Postanowił zejść pod pokład, by
wyrzucić skrzynię pełną miedzi do oceanu, jednak gdy ją otworzył, urok bogactwa
tak go omamił, że zapomniał o swoim śnie. Postanowił zabrać skrzynię do szalupy
i podpłynąć do najbliższego portu handlowego. Gdy tylko spróbował wynieść skarb
ze statku, ocean pochłonął „Coin Silver”.*
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia.
Hindusi podejrzewali boga Śesza, że obudził groźnego węża Ahi Bundhnja, który
zaatakował statek.
- Jak Kraken w Piratach z Karaibów.
- No tak. Chińczycy
twierdzą, że pewnie Hindusi napadli na ich statek w nocy. Chińczykom nie podobało
się, że symbolem cywilizacyjnym Indii początkowo był wąż. Od początku te kraje
walczyły ze sobą.
- A co mówią
specjaliści?
- Twierdzą, że to
wiry morskie akurat wciągnęły statek, a Tanchi jest tylko wymysłem. Lećmy już.
Lara spojrzała w
okno. Gdy samolot ruszał, widziała oddalający, zmniejszający się coraz bardziej
Croft Manor. W oczy raziły ją wczesne promienie słońca. Zaczął się kolejny
dzień. Pierwszy bez Kurtisa.
Opowiadanie historii,
mitów, legend było wciągające, jednak Croft wciąż myślami powracała do wydarzeń
dnia wczorajszego. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła znów myśleć o Trencie.
Te wspomnienia rozrywały ją od środka, a ból nie pozwalał jej skupić się na
niczym innym. Musiała go przezwyciężyć, oddalić od siebie i w końcu zapomnieć. „Taka jest kolej rzeczy, Croft.” – tłumaczyła
sobie w myślach – „Ktoś się rodzi, ktoś
umiera. Suka z kosą codziennie zbiera swoje żniwa.”. Odwróciła twarz od
szyby i spojrzała na Dantego. Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Jak się czujesz w
ogóle? Tak szybko rano wstałaś…
- Dobrze. A jak mam
się czuć?
- Nie wiem, nie masz
przypadkiem kaca?
Lara zastanowiła się
nad jego słowami. Nie czuła się źle, nie odczuwała suchoty w ustach ani
rozstrojów żołądka. Dziękowała w myśli swojemu szczęściu, gdyby teraz chociażby
bolałaby ją głowa, jak to zwykle bywa po spożyciu alkoholu, musiałaby przełożyć
wylot. Nie mogłaby sobie pozwolić na pracę bez skupienia, to mogłoby spowodować
zbyt dużo wypadków. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Dobrze. W ogóle
muszę cię przeprosić.
- Mnie? Za co? –
Leydon spojrzał na nią z dziwnym zwątpieniem.
„Nie, Dante… ona nic nie pamięta...” – próbował uspokoić swoje myśli.
- Picie przed taką akcją jest nieprofesjonalne.
- Na szczęście nic ci nie jest. – Odmruknął, po chwili wzdychając z ulgą.
Croft rzuciła w jego kierunku pełne zdziwienia spojrzenie. Już miała otworzyć
usta, jednak Leydon uciszył ją wzrokiem, który mówił „żadnych pytań”. Nie chciała wnikać.
Furgonetka bez
tablic rejestracyjnych stała zaparkowana przed niewielkim domem w samym centrum
lasu. Dwóch mężczyzn… zgarbionych, bladych, rannych, o własnych siłach
wchodzili do środka. Na samym końcu szedł niczym wielka, trzydrzwiowa szafa - Stoucas.
Prowadził pod rękę siwego starca, lekko szarpiąc nim to w prawo, to w lewo, od
tak, dla rozrywki. Prawie wrzucił go do furgonetki i, nie bacząc, że stary
mężczyzna nie ma nawet siły się podnieść, zamknął jej tylne drzwi. Na kłódkę.
- Gotowe! – Ryknął, po czym wyciągnął z kieszeni pogiętego papierosa.
Odpalił go od zapalniczki, próbując się zaciągnąć. Zrobił zdziwioną minę,
wyciągnął z ust fajkę. Przyjrzał jej się badawczo, po czym wściekły zrzucił ją
na ziemię. Zaczął deptać i kląć pod nosem, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń
innego mężczyzny.
- Ma być spokój. – Powiedział Major.
- Ale złamał się i dym uciekał…
- A to bezczelny. Bagaże są?
- Nie.
- Na co czekasz, debilu?! – Ryknął wściekły. Mocno pchnął swojego towarzysza
w stronę drzwi domku, sam siadł na miejscu obok kierowcy. Mocno trzasnął
drzwiami. Przejechał dłonią po swoich nieskazitelnie czarnych włosów. Nie były
już krótkie, obcięte na jeża. Major uśmiechnął się sam do siebie, przyglądając
się swojemu odbiciu w lusterku… ogolony, z lekko długimi włosami, ubrany był w
strój rodzaju business casual – biznesowy strój wizytowy, jak gdyby Major wcale
nie przebywał w lesie, ale na brytyjskiej konferencji prasowej. W końcu musiał
się pochwalić, nie wyglądał już jak przestępca, który uciekał z więzienia w
pasiaku, ogolony na jeża. Teraz, w jeansach i szarej koszuli w ledwo widoczne
paski wyglądał jak przedsiębiorca. Nie wzbudzał podejrzeń. Wiedział, że musi
się wpasować w tłum, szczególnie teraz, gdy nie był już bezpieczny w Turcji i
znał położenie kolejnego artefaktu. Athanasia uciekła… czy powiadomiła policję?
Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale nie mógł sobie pozwolić na pozostanie
na tym wygwizdówku. Już w nocy naszła go myśl, by wynosić się z lasu jak najszybciej,
marudzący Stoucas przekonał go jednak do pozostania w chacie aż do wschodu
słońca. Teraz nic już go tu nie zatrzymywało.
- Szefie, wszystko spakowane na tylne siedzenia.
- Jedź. – Mruknął tylko, rzucając rozkazujące spojrzenie w stronę swojego
przydupasa. Stoucas zamknął drzwi furgonetki od strony kierowcy i przekręcił
kluczyk w stacyjce.
BMW 750 pędziło
autostradą do najbliższego zjazdu, by jak najszybciej dostać się do miejsca, w
którym kierowca o mało nie potrącił rudowłosej. Inspektor Robert Levis właśnie
przekraczał kolejny z paragrafów prawnych, trzymając jedną ręką kierownicę,
drugą wybierając numer do swojego przełożonego.
- Z nadinspektorem Watsonem proszę. Dobrze wiem, że jest w swoim biurze,
nie ściemniaj mi, Elizabeth! Łącz mnie natychmiast. – Ryknął, ściszając wyjącą
w radio Whitney, która akurat teraz chciała zatańczyć z kimkolwiek. Levis aktualnie
nie miał dla niej czasu i w końcu w ogóle wyłączył odbiornik, przeklinając
szeptem sekretarkę swojego przełożonego.
- Nadinspektor Watson.
- Cześć, Carter. Mam gorące wieści.
- Słucham, Levis.
- Zbierz ludzi i przyjedź zjazdem trzecim z autostrady e
dziewięćdziesiąt. Droga przez Hacet Deresi, w pobliżu stadionu. Tam jest las.
Gdzieś w środku znajduje się chatka z Majorem. Ma zakładników. Trzech.
- Skąd masz takie informacje?
- Prosto ze źródła. Przypadkowo natrafiłem na czwartego zakładnika.
Uciekł.
- Dobra robota, Levis. Przyjadę z jednostką.
Zip spoglądał
zmęczonymi i przerażonymi oczami raz w stronę Alistera, raz Winstona. Obaj
panowie byli w ciężkim stanie, głodni i przestraszeni. Fletcher, brudny z krwi
rany postrzałowej, opierał twarz na ramieniu i spał raczej spokojnie,
oddychając powoli. Jego ubrania zabrudzone, śmierdzące potem strachu i czerwoną
cieczą, nie nadawały się już do żadnego prania. Winston wyglądał podobnie,
również skulony, z rękoma na kolanach, siedząc na podłodze, opierał głowę o
ramię i głośno chrapał. Zip nigdy nie widział go tak przygnębionego, tak
zmęczonego życiem. Czarnoskóry obawiał się o przyjaciół, po sobie wiedział, że
jest w stanie wytrzymać więcej. W końcu sam przebywał kilka lat w pudle, zanim
jeszcze poznał Larę. Poniekąd rozumiał Majora, w więzieniu nie było łatwo…
jednak cela nie jest żadnym powodem do bycia bezlitosnym sukinsynem. Mężczyzna
dotknął swojej twarzy, pod palcami czuł spory zarost. Nie chciałby w tym
momencie zobaczyć się w lustrze.
- Dokąd teraz? – Usłyszał cichy szept. Alister ziewnął przeciągle i
otworzył oczy.
- Nie wiem.
- Jak myślisz, co się dzieje z Larą?
- Szuka nas. Co ma innego robić…
- Sądzisz, że wybrała przyjaciół, a nie kolejne artefakty? – Spytał,
głośno wzdychając. Zip spojrzał na niego nagannym wzrokiem.
- Jak możesz nawet tak myśleć… cicho… - Powiedział nagle, kładąc palec na
ustach. W bagażniku furgonetki zdało się słychać dość wyraźne głosy Majora i
Stoucasa.
- Chłopcy, pobawcie
się z panią Croft na Sri Lance, byle nie za ostro. Gdy zdobędzie kolejny
artefakt, odbierzcie jej go, po czym poinformujcie, że jej przyjaciele są na
skraju wyczerpania. Niech się pospieszy.
- Szefie, do kogo
dzwoniłeś?
- Do moich dawnych
przyjaciół z jednostki desantowej portu w Sri Lanka Ports Authority. Za pewną
sumę pieniędzy wezmą jakiś stateczek i pograją z Larą w kotki i myszkę.
Alister spojrzał na Zipa wzrokiem mówiącym „A nie mówiłem!”. Czarnoskóremu bardzo nie spodobało się to
spojrzenie.
- Zmusza ją do tego. Wszystkie artefakty targuje za nas. Lara musi je
znaleźć.
- Nie usprawiedliwiaj jej. Dobrze wiesz, jaka ona jest. Silna, ekstra,
zwinna i sprytna… wielka archeolog… już dawno by go zabiła, gdyby chciała.
Cacka się z nim, udając, że nas uwolni za artefakty, tymczasem zbiera je sobie,
potem odda do muzeum, dopiero na samym końcu pomyśli o nas.
- Fletcher, posłuchaj, co ty pieprzysz… - Warknął Zip. Alister już go nie
słuchał. Zdjął okulary i zaczął przecierać szkła o strzępy brudnej koszulki.
- On nas zabije. Zabije i zakopie, zanim Croft zdąży ruszyć swój
niebiański tyłeczek w naszą stronę! Zanim ona przestanie dupczyć się z Trentem,
już będziemy martwi! – Krzyczał. Zip spojrzał na niego wściekły, zatkał mu ręką
usta, ale było już za późno. Winston obudził się i popatrzył parszywie smutnym
wzrokiem na przyjaciół. Odetchnął głęboko, a w jego oczach widać było łzy
zrezygnowania.
- Panowie. Ja chyba nie chcę już dłużej... – Szepnął chropowatym głosem.
Dłonie starca, zmęczone od pracy, blade… zimne i pomarszczone… drżały.
Zip i Alister patrzyli na niego, trawiąc każde jego słowo.
- Ale… co ty mówisz… - Szepnął Fletcher. Winston patrzył martwo w jeden
punkt na podłodze furgonetki. Wziął głęboki oddech. Powolnym ruchem otarł z
policzka jedną łzę.
- Gdyby nie ja… mogliście w nocy uciekać beze mnie. Zostaliście.
Mogliście biec. Uwolnić się. Ja niedbałym rady, wy tak…
- Winstonie. – Zip usiadł bliżej niego i objął go ramieniem. Czuł się
przez chwile bezpiecznie, jak w Croft Manor, pod ramionami dziadka. Ogarnęło go
uczucie rodzinnego ciepła, ale i rozrywającego serce żalu. – Jesteśmy tu razem.
I w takim samym składzie wrócimy do domu.
- Lara… - Czarnoskóry nie dał mu dokończyć.
- Lara nas odbije, zobaczysz.
Alister potwierdził słowa Zipa, przytakując szybko i patrząc na Winstona.
Uśmiechał się sztucznie, by uspokoić starca, sam jednak drżał w sobie, bojąc
się przyszłości. Paraliżujące uczucie samotności dotknęło i jego, więc szybko
usiadł po drugiej stronie Winstona i także wtulił się w jego ramię. Poczuł
niewielką ulgę.
- Tak. – Powiedział już trochę pewniej. – Lara nas odbije.
Croft przyglądała
się widokom zza szyby. Przed sobą miała chmury, pod sobą niebieską taflę
oceanu, nad sobą równie czyste, błękitne niebo. Czuła się, jak rozdzielona
między dwoma zimnymi otchłaniami świata. Przez moment nie potrafiła się
zdecydować czy tak bardzo chce spadać w dół czy może wzlecieć wyżej. Co by ją
tam spotkało? Kolejne rozczarowanie?
- Nie ma nieba. – Mruknęła sama do siebie, choć po chwili zauważyła na
sobie zdziwiony wzrok Dantego. Nie odpowiedziała mu na jego spojrzenie, nie
wybiło jej to z toku rozmyśleń. „Nie ma
ciebie w niebie… na ziemi z resztą też nie ma...” – mówiła w myślach sama
do siebie. Nagle potrząsnęła głową, jakby odpychając od siebie wszystkie
niechciane wspomnienia i myśli. W tym samym czasie dostrzegła, jak kontrolka
sygnalizatora nawigacji zaczęła niespokojnie migać czerwonym blaskiem.
- Jesteśmy dokładnie pod podanymi mi namiarami. Kiedy mam po ciebie
wrócić?
- Za sto minut. Dzięki. Możesz krążyć przez chwilę nad celem? – Zapytała,
ale znała odpowiedź. Dla Leydona nie było rzeczy niemożliwych. Zaczął powoli
niezgrabną maszyną zataczać spore koła. Lara wstała z fotela drugiego pilota i
zabrała swój bagaż. Ponownie najpotrzebniejsze rzeczy włożyła do małej,
wodoodpornej torby, stworzonej ze specjalistycznego materiału. Croft wrzuciła na siebie
kombinezon nurka i niewielki aparat ze sprężonym powietrzem, pomagającym
oddychać pod wodą, który zamontowała do maski. Po chwili była już gotowa.
- Otwieraj klapę! – Ryknęła do Dantego, a on zdążył nacisnąć guzik,
wpisać szybko komendę na klawiaturze LCD i odwrócić się do tyłu. Po Larze nie
było już śladu na pokładzie.
Lot był krótki i nie
należał do najprzyjemniejszych. Kiedy Croft, lecąc głową w dół, przecięła
nienaruszoną taflę oceanu, nie próbowała nawet wypływać na powierzchnię, choć
ciśnienie mocno parło ją ku górze. Wzięła głęboki oddech, by upewnić się, czy
sprzęt oddechowy działał prawidłowo, po czym od razu zapaliła latarkę. Miała sto
minut. Tyle dała Leydonowi czasu na odpoczynek i tyle właśnie wytrzymają
baterie w jej źródle światła. Schodziła coraz niżej. Mijały ją liczne napoleony i strzępiele, jeden z
okoniokształtnych o intensywnej, pomarańczowej barwie próbował ją poderwać, co
chwilę płynąc blisko jej twarzy. Gdy tylko wyciągnęła rękę, by go dotknąć, uciekał,
jednak zaraz wracał. Po chwili zaczął irytować… „Spadaj, bo usmażę cię na patelni…”, pomyślała Croft, gdy przyjazna
rybka zasłaniała jej widoczność , przepływając tuż przed jej oczami. Groźba i
szybki ruch ręką pomogły i strzępiel najwyraźniej się obraziła. Lara nie miała
czasu na przyglądanie się kolorowym rafom koralowym. Dopływała do dna. Widziała
pokryte glonami i mchem, śliskie od śluzu, oklejone piaskiem deski wraku.
Światłem latarki starała się objąć jak najwięcej elementów rozkładającego się
od kilkuset lat drewna, z którego nie zostało już zbyt wiele. Widziała dziób,
do którego podpłynęła, ale bała się stanąć na deskach zatopionego pokładu, by
nie zapaść się w nim. Dostrzegała ster i jego płetwy, niżej znajdowała się
wbita w piasek, ciężka kotwica. Lara krążyła między zabytkami, oglądając
wszystko dokładnie. Morskie stworzenia przeszkadzały jej, ale też nadawały
podwodnemu światu ogromnego klimatu magii. Croft nie przepadała za nurkowaniem.
O wiele bardziej lubiła grobowce i kamieniołomy, szczególnie, że ostatnim
czasem zbyt często bywała przesadnie mokra. Chiński statek miał grawerowane
poręcze o wykończeniach, przypominającymi węże. Po jednej przejechała dłonią,
odgarniając lepki mech i glony. Zamknęła chwilowo oczy i spróbowała wyobrazić
sobie treść legendy.
„Szósty bada rozmiar drogi, nawigację
prości…”
Croft
wiedziała, co ułatwia nawigację i oblicza trasę, jednak była pewna, że GPS nie
wchodzi w grę. Legenda była zbyt stara. Przyjrzała się dalszej części statku, z
dziobu ruszyła w kierunku nadbudówki, na której można było dostrzec kilka
miedzianych rur. Postanowiła obejrzeć je z bliska. Uśmiechnęła się sama do
siebie, widząc na nadbudówce jeden z pierwszych dalmierzy, które nie służyły
jeszcze w tamtym czasie długości drogi, ale mogły spokojnie, niczym kompas,
wskazywać kierunek. Był to jeden z pierwszych dalmierzy, niewielki. Lara
dotknęła go i uniosła w górę. Ani drgnął. Był zbyt ciężki.
„Całości nie uniesiesz i strzeż się
chytrości…”
Już miała
zacząć szukać w pobliżu urządzenia czegoś podobnego, złotego, co mogłoby
spełniać funkcję opisywanego artefaktu, gdy usłyszała cichy szmer za sobą.
Odwróciła się i natychmiast odruchowo cofnęła o krok w tył. Dostrzegła cień
przesuwający się po drugiej stronie statku, gdzieś na jego rufie. Zamarła w
miejscu, czekając. Cień zbliżał się w jej stronę, wiedział o jej obecności. I
była pewna…
Cień ludzki.
Zmrużyła
oczy, by widzieć go lepiej i ustawiła latarkę na mniejszą intensywność
oświetlania. Nagle poraziło ją zupełnie inne źródło światła.
Reflektor
zapalony na rufie. Zgasł na krótko, by po chwili zapalić się. Znów na krótko.
Znów zgasł, znów zapalił się. Na dłużej. Zgasł. Zapalił się. Krótko. Zgasł. Zapalił
się. Na dłużej.
Lara
zrozumiała. Ktoś poinformował, że zaczyna nadawać wiadomość alfabetem morsa.
Poczekała chwilę, aż postać na rufie znowu da sygnał. Doczekała się po kilku
sekundach. Długie światło, krótkie, długie. Wezwanie do podejścia.
Odpowiedziała szybko trzema krótkimi sygnałami świetlnymi, jednym długim i
ostatnim krótkim, że zrozumiała. Zawahała się, czy wykonać polecenie, jednak
ciekawość zwyciężyła. Udała się w stronę rufy. Młody mężczyzna miał na sobie przepaskę z logiem Sri Lankan Maritime Archaeology, badał statek jako działacz jednego
z archeologicznych zespołów. Już bez zastanowienia podała mu dłoń.
- Chyba cię pojebało, Levis! –
Krzyczał nadinspektor, wychodząc z opuszczonego domu w samym centrum lasu.
- Był tu. –
Warknął Robert, zaciskając mocno palce w pięść. Grono towarzyszy agencji SOCA,
młodszych i starszych, śmiało się dyskretnie z całej szopki na polanie. Nikt
nie wsiadł do samochodów, wszyscy bacznie obserwowali napiętą atmosferę,
uśmiechając się szeroko. Carter Watson spojrzał na Levisa z politowaniem.
- I co,
inspektorze? Teraz mnie pobijesz? Może i był, ale już go nie ma. Nie ma też
żadnych śladów, gdzie może być teraz. Spieprzyłeś.
- Był tu.
- Spierdoliłeś
po całości! Kazałeś mi wzywać cały oddział! Pięćdziesiąt chłopa przyjechało
walczyć z największym problemem Europy, jak nie świata! Ten człowiek zabił
ambasadora Francji? Zabił, kurwa! Ale on jest jeden, a ty, z tyloma ludźmi nie
potrafisz go dorwać!
- Nie
uciekł. Kiedy przyjechałem, już go nie było.
- W takim
razie ktoś dał mu cynk.
-
Niemożliwe.
-
Spierdalaj, Levis. – Warknął Watson. Nadinspektor słynął z ciętego języka, ale
nigdy nie używał go w kierunku Roberta. – Wyciągnąłem cię z pudła po raz
ostatni. Ścigasz tego skurwysyna od ponad roku, skończyła mi się cierpliwość.
Może ktoś inny, kto dostanie te zadanie, przyłoży się bardziej.
- Nie raz
już go…
- Nigdy go
nie miałeś. Oddajesz broń i dokumenty. W tej chwili.
- Posłuchaj…
- Niech pan
posłucha, Levis. Jeżeli musisz już coś powiedzieć, to pilnuj się, nie zwracasz
się do swojego starego.
Robert nie
wytrzymał napięcia. Z kieszeni wyciągnął dokument tożsamości, a z paska
przybroniowego swojego glocka. Obydwie rzeczy wyrzucił prosto w krzaki leśnej
polany. Broń nie była zabezpieczona, więc łatwo wystrzeliła, trafiając kulą w
jeden z pni drzew. Watson spojrzał na Levisa z przerażeniem. Mało brakowało,
pistolet upadłby pod innym kątem i ktoś oberwałby pociskiem w nogę. Najbliżej
stał właśnie Carter.
- Pojebało
cię? Pytam po raz kolejny! Czy cię nie pojebało przypadkiem?!
Levis nie
odpowiedział słownie. Odwrócił się na pięcie i, idąc w kierunku swojego
samochodu, wystawił jeszcze w stronę przełożonego środkowy palec. Trzasnął
drzwiami auta i zanim którykolwiek z agentów SOCA wraz ze zdziwionym Carterem
Watsonem na czele zdążył się ruszyć, po Robercie nie było już śladu na leśnej
polanie.
Gorąca kąpiel podziałała kojąco
nie tylko na jej zmęczone ciało, ale i zszargane nerwy. Dziewczyna nago
spacerowała po mieszkaniu, szukając w szafach nowego przyjaciela jakiejkolwiek
dłuższej koszulki, w której mogłaby pójść spać. Postanowiła już następnego dnia
ulotnić się z Turcji, by jak najszybciej znaleźć się we własnym domu, wrócić do
pracy na uniwersytecie i zacząć żyć tak, jakby nigdy nie było Kurtisa, Lary i
legendy. Majora. Zapomnienie o pierwszym i ostatnim było najtrudniejsze.
Różnica była jednak prosta: pierwszego żałowała. Drugiego sama chętnie
posłałaby do piachu.
Wyciągając z
jednej z szuflad poskładaną w równą kosteczkę szeroką, błękitną koszulkę z
logiem Chelsea Londyn, postanowiła jeszcze przed snem sprawdzić, o której musi
wstać, by zdążyć na wczesny lot. W końcu miała się czuć, jak u siebie… Podeszła
do biurka Roberta i włączyła komputer. Usiadła na krześle, rozmyślając coraz
bardziej o przeszłości, i sławie, wściekła o to, że straciła wszystko przez
bycie zawistną i zazdrosną, chętną majątku i przygody. Czuła, że w jej duszy
padał deszcz, zupełnie inaczej niż za oknem. Spuściła rolety, by światło
słoneczne nie przeszkadzało jej w planowanej drzemce. Ostatecznie zapaliła
tylko malutką lampkę przy biurku. Czekając, aż komputer włączy się do końca,
rzuciła okiem na stertę wysypujących się z przepełnionej teczki papierów. Bez
żadnego skrępowania sięgnęła po nią i otworzyła. Przed oczami miała zdjęcia,
podpisane dokumenty, kopie wyciągów bankowych, dane osobowe w tabeli świadków.
Wzięła do ręki jedną z wielu czarnobiałych fotografii i spojrzała na nią z
obrzydzeniem. Profil Majora prezentował się równie ohydnie na zdjęciu, co w
realnym życiu. Na dnie teczki miała nieoryginalną płytę dvd. Bez zastanowienia,
zapominając o sprawdzeniu najbliższych lotów do Czech, włożyła płytkę do stacji
dysków. Otworzyła.
Plik
pierwszy – nagranie dyktafonu. Podwójne kliknięcie.
- Czego chcesz?!
- Co tu robisz, skarbie? Zgubiłaś się? Czy
twoje miejsce nie jest aby na uniwersytecie?
Usłyszała
głos Kurtisa. Poczuła dreszcze na plecach na samą myśl o nim. Przypomniała
sobie tę scenę w Betlejem… Tylko skąd Levis…
- Idiotka! Nie mogłaś mi powiedzieć, że
chcesz się zabrać za tą robotę? Zrobilibyśmy to razem! Wspólnie! Przecież
chciałem do Ciebie wrócić!
- Kiedy ja nie chcę z tobą pracować!
„Głupia byłam…” – pomyślała teraz, słysząc swój głos. Gdyby
mogła, cofnęłaby każde z tych słów. Teraz oddałaby wszystko, by go zobaczyć.
Było już zbyt późno. Nie chciała z nim być, ale myśl, że mężczyzna stracił
życie, przyprawiała ją o ból. Nieprzyjemne kłucie w sercu. I żal.
- Co znalazłaś w tej grocie?
- Zero!
- A to co?
- Nie dotykaj tego! Draniu! Nie masz prawa…
to… pierścionek zaręczynowy!
Pamiętała,
jak Trent odskoczył od niej, widząc złoty artefakt. Skłamała. Teraz najchętniej
oddałaby mu ten pierścień, który nawet nim nie był. Po prostu zero. Złote zero…
spojrzała na swój palec. Niewielka obrączka dalej spoczywała na swoim miejscu.
Przeklęta.
- Ruda… Przepraszam. Odpuść sobie tę legendę,
co?
- Słucham?
- Nie chcę… Nie chcę robić ci krzywdy. Nie
chcę traktować cię, jak konkurencję. Mógłbym…
- Nie odpuszczę. Możesz mnie zabić tu i
teraz. Albo puścić i czekać, aż rozwiążę kolejną część łamigłówki i znów
wyprzedzę ciebie i twoją lalkę o kilka sekund…
Nagranie
jeszcze nie skończyło się, ale Nasia nie miała już siły. Nie chciała dalej
słuchać tego głosu. Nagranie było wyjątkowe, jak zostawiona ostatnia wiadomość
na sekretarce zmarłego, odsłuchiwana z tęsknotą, że zaraz ta osoba oddzwoni.
Ruda nie miała zamiaru dłużej mydlić sobie oczu. Odetchnęła głęboko i
otworzyła…
Plik drugi –
nagranie z rozprawy. Podwójne kliknięcie.
- Dalej podtrzymuje pani swoją bajkę o tym,
że jakaś rudowłosa kobieta wsadziła pani do plecaka cyrkiel Kopernika?
- Sprzeciw! Pan prokurator nie może używać
określenia „bajka”. Zeznania mojej klientki może podważyć tylko Wysoki Sąd.
- Mój kolega ma rację, to drobiazg. Idźmy
dalej.
Afelis
drgnęła. Levis wiedział… Levis wiedział, że Nasia była winna… teraz dopiero
uświadomiła sobie, że przecież wsadziła Larę za kratki. Robert trzymał w teczce
zdjęcia Croft, pojedyncze klatki filmowe kamery przed zamkiem tureckim, w końcu
taśmy z lotniska, gdzie Kurtis… nie chciała tego nawet włączać. Postanowiła
uciekać. Wiedziała, że Levis mógł ją zamknąć. Pomógł jej i przekonał, że jest
miły, sympatyczny… „A potem cię
przymknie, głupia…” – mówiła sama do siebie półszeptem. Natychmiast otworzyła
jego szafę i wygrzebała z niej mniejszy plecak. Włożyła tam trochę jedzenia,
które zabrała z kuchni i kilka innych koszulek Roberta. Już miała przebierać
się z powrotem w swoje ubrania, gdy usłyszała, jak zamek w drzwiach się
przekręca, następnie ktoś ciągnie klamkę. Zamarła. W drzwiach kilka sekund
potem zobaczyła Roberta. Rzucił wzrokiem najpierw na rudowłosą, potem na swoją
koszulkę i plecak, na samym końcu na włączony komputer i rozwaloną na biurku
stertę dokumentów z otwartej teczki. Nie zadawał pytań. Podszedł do dziewczyny
tak blisko, że odsunęła się kilka kroków w tył. W końcu stanęła pod ścianą.
Mężczyzna wyprostowany, pewny siebie patrzył jej się prosto w oczy.
- Robert,
ja… chciałam uciec. Jesteś z policji i wiesz, co zrobiłam. Możesz mnie zamknąć.
- Lubiłem tę
koszulkę.
-
Przepraszam.
- Nie zamknę
cię. Nie jestem z policji tylko z SOCA. I właśnie straciłem tę posadę. Nie
jestem już inspektorem, raczej twoim przyjacielem i nieoficjalnie zajmę się
ściganiem Majora. Mówiłaś, że goni za jakąś legendą. Opiszesz mi ją? Poza tym,
mam dobre wieści… – Powiedział słowotokiem. Athanasia nie wiedziała, co odpowiedzieć.
Patrzyła mu prosto w oczy, pełna zdziwienia i skruchy. W końcu przytaknęła i
delikatnie się uśmiechnęła. Robert przytulił ją mocno, odgarniając jej rude,
pachnące świeżością, jeszcze mokre od kąpieli włosy. Szepnął jej coś do ucha, a
ona spojrzała na niego, niedowierzając. Położyła dłoń na ustach, ale Robert
powoli opuścił jej tę dłoń. Popatrzył na nią i uśmiechnął się szeroko. Widział
w jej oczach ogromną radość.
- Dorwę tego
gnoja. Musisz mi tylko pomóc.
- Robercie,
ja nie wierzę...
- Słyszałem,
jak o tym mówili.
A ona mocno,
nagle wpiła się w jego usta, dziękując mu za wszystko, co dla niej zrobił.
Postanowiła najbliższy lot sprawdzić dopiero następnego dnia. Turcja już wcale
nie wydawała jej się taka zła.
Widziała, jak młody archeolog
schodzi pod pokład. Nie wiedziała, czy to bezpieczne, statek był dość stary i
niezbyt wytrzymały. Dziwiła się, że mężczyzna przeszukuje go, jakby widział go
po raz pierwszy w życiu. Niezbyt wierzyła już w jego archeologiczne bajki, ale
korzystała z jego dostępu do światła i towarzystwa. Podała mu informację, że
rusza w prawą stronę podpokładu, on natomiast odpowiedział, że przeszuka lewo.
Nie wiedziała, czego on szukał, ale wiedziała, czego szukała ona. To jej
wystarczyło.
Szósty bada rozmiar drogi, nawigację prości
W podwodnym królestwie Cejlonu, Lakdiva.
Całości nie uniesiesz i strzeż się chytrości.
Monstrum nie tknie ascetów co się kłonią
bogom.
Widząc
stare, obrośnięte glonami i piaskiem narzędzia, szklane butelki i gliniane
garnki, także gliniane sztućce, wzięła do ręki jedno z brązowych naczyń. Nagle
poczuła, jak ziemia zaczyna drżeć. Niebezpiecznie. W jednej chwili garnek
wypadł jej z rąk i lekko opadł na dno, rozbijając się w drobny pył. Lara
zapaliła latarkę i przytrzymała się kolumny, by nie upaść, była ona jednak
nietrwała i Croft poślizgnęła się na piaszczystym dnie podpokładu. Fale zaczęły
być coraz mocniejsze, coraz groźniejsze. Wiry oceaniczne coraz mniej pokorne. Do
uszu Lary dochodziły dziwne dźwięki. Podniosła się i zaczęła powoli i ostrożnie
płynąć w stronę archeologa. Widziała migające reflektory.
Trzy
krótkie. Trzy długie. Trzy krótkie.
SOS.
Międzynarodowy
Sygnał Alarmowy.
Musiała się
pospieszyć.
To, co
zobaczyła po drugiej stronie podpokładu, nie przeraziło jej. Przerażające było
dopiero to, czego spodziewała się poza wrakiem. Statek przechylał się na dnie
raz w prawą stronę, raz lewą, woda robiła z nim co chciała. Ciśnienie niszczyło
jego ściany, dach podpokładu zawalał się, rozwalając cały kadłub wraku.
Młody
mężczyzna trzymał w dłoni dwa przedmioty. W jednej reflektor. W drugiej
migający w półmroku przedmiot.
Monetę.
Srebrną.
Z dawna
zapomniana, legendarna skrzynia okrętu „Coin Silver” została otwarta.
CDN
O nie... a ja myślałam, że żartujesz z publikacją! A tu wchodzę, i mój mop wali po oczach! :D Zobaczymy, co ,,Rada" na to powie ;>. Ale dobra, dobra, koniec o naszych wybrykach, teraz poważne (trudne) sprawy.
OdpowiedzUsuńWiedziałam! Rozdział jest C-U-D-O-W-N-Y. Dosłownie go połknęłam w całości, wytrawny jak zawsze.
Co ja będę mówiła, że w pewnych momentach łza mi stawała w oku [*]. Kurt żyje nadal w naszych sercach! ( i w mopa też). Lara szybko się pozbierała. I dobrze. Śp. Kurt chciałby tego.
Levis i Afelis?! Tego nie spodziewałabym się w życiu! o.O Ruda ,,filtruje" na ostro, nie powiem. Scena z wywaleniem Levisa z SOCA jest mistrzowska! Jak w naj.zajebistrzym filmie kryminalnym! (ale jeszcze takiego nie nakręcili, co by podskoczył HL :D).
Jak zwykle perfekcja. Podanie modeli aut, którymi jeżdżą bohaterowie jak zwykle mnie oczarowało <33.
A !! I bym zapomniała, no coż za d.ureń! xDD
Opis wraku. Jest genialny! Miałam przed oczami jak żywą całą podwodną przygodę, tak cudownie to opisałaś ;**. Legenda piracka prezentuje się 10/10 :)). Miałam wrażenie, jakby była wyjęta z jakiegoś zaginionego zbioru legend, za co totalny podziw dla twojej wyobraźni.
Plus ta mini retrospekcja w postaci nagrań rozmów Kurcika i Nasi. Epickie. Wzruszające. Pięknie, no!
Winszuję. Winszuję geniuszowi i oczywiście czekam na więcej :).
komentarz wystawiony na HL Onet - 2011-12-06 19:50
Co tu taka cisza w komentarzach...? :)
OdpowiedzUsuńAnyway, wiem, że w ostatnich miesiącach strasznie zaniedbałam czytanie, dlatego teraz nadrabiam. I powiem Ci, że jesteś genialna, ale to przecież wiesz, prawda? :)
Ostatnio mam strasznego fioła na punkcie marynistyki, dlatego bardzo mi się ten rozdział podobał - ten opis wraku, poezja!
No i Nasia, toś mnie teraz zaskoczyła. Nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy. :)
Co się zaś tyczy Lary - twarda z niej laska, i teraz to widać. Miała chwilę załamania po śmierci Kurta (swoją drogą - śmierci opisanej po mistrzowsku, serce mi pęka <3
komentarz opublikowany na HL Onet - 2012-01-16 18:17