Rozdział dwudziesty trzeci

„Skrzynia”

               
                - Musisz opowiedzieć mi wszystko po kolei. – Powiedział cichym głosem. Tak cichym, że ledwo słyszalnym. Młoda, rudowłosa kobieta patrzyła na niego wzrokiem zagubionym i wystraszonym. Po ostatnich przygodach po prostu bała się Turcji i wszystkiego, co się z nią wiązało. Chciała być już we własnym łóżku, choć nie miała gwarancji, że i tam będzie bezpieczna, że samotne ognisko domowe obroni ją przed Majorem. Robert przyglądał się jej dłuższą chwilę w milczeniu. Wiedział, że coś ukrywała. Musiał się dowiedzieć, skąd znała Kurtisa. Czy ma coś wspólnego z całą tą aferą wokół Croft?
Właśnie. Croft! Levis przypomniał sobie zeznania kobiety w sądzie polskim. Mówiła o rudej, która wrobiła ją w kradzież muzealnych artefaktów. Robert jeszcze raz rzucił okiem w stronę Athanasii. Była ruda. Brudna, zmęczona, obolała. Ale wciąż ruda. Uśmiechnął się bardziej do swoich myśli niż do niej.
- Dlaczego o mało nie rozjechałem cię na drodze? – Zapytał głosem starszego, troskliwego brata, gdy usłyszał dźwięk gwizdka. Afelis odwzajemniła uśmiech, kiedy mężczyzna wstał i nalał do szklanki wrzątku z czajnika. Po chwili wrzucił do naczynia saszetkę z herbatą. Zaparzył i podał dziewczynie szklaneczkę. Upiła szybki łyk, jak gdyby w strachu, że ktoś zaraz tę herbatę jej odbierze.
- Uciekałam. – Jej głos był jeszcze cichszy niż słowa Roberta. Mężczyzna musiał się mocno skupić, aby zrozumieć jej szept. Nie chciał zadawać kolejnych pytań. Dziewczyna musiała sama się otworzyć. Inaczej mogłaby pomyśleć, że jest do czegoś zmuszana. Wyciąganie informacji z człowieka, który czuje, że traci kontrolę i wolność, jest praktycznie niewykonalne. I tym razem doświadczanie zawodowe inspektora sprawdziło się. Rudowłosa wzięła kolejny łyk napoju.
- Jesteś policjantem?
- Pracuję dla agencji SOCA.
- Mogę ci ufać prywatnie? – Levis wiedział, że to podchwytliwe pytanie dla jego sumienia. Jako przedstawiciel agencji zwiadowczej, owocniejszej nawet od stanowej policji, był człowiekiem cholernie honorowym. Do tej pory prywatnie trzymał stronę Lary. Dziwnie wierzył jej zeznaniom i przeczuciu, że w tym całym zamieszaniu, jakie spowodowała, jest jakiś cel i jej niewinność. prostolinijność. Jeżeli Robert powiedziałby o tym Afelis, nie usłyszałby od niej już żadnego zeznania.
- Nie znasz mnie na tyle dobrze, by ufać mi prywatnie. Dziwię się, że tego chcesz.
- Kurtis już nie żyje, prawda? – Zapytała głosem, w którego nadzieja na lepsze już dawno została zagłuszona przez uczucie strachu i beznadziejności. Levis przytaknął, choć zdziwiła go szybka zmiana tematu. Dziwiły go także słowa kobiety… słowo „już”.  – Był moim byłym.
- Rozumiem.
- A potem związał się z tą…
- Larą.
- Ja chciałam tylko zrobić im na złość i zarobić. Rozwiązać legendę. Zyskać artefakty i trochę kasy… - Wyszeptała, usprawiedliwiając samą siebie.
- Legendę? – Zapytał Robert. – Jaką legendę?
Nasia tylko wzruszyła ramionami.
- Major ją ma.
Levis po raz drugi zaniemówił. Legenda? Major?
- TEN MAJOR?! – Krzyknął, a Afelis wystraszona drgnęła. Mężczyzna spojrzał na nią, karcąc w myśli samego siebie za narobienie szumu. – Spokojnie. Szukam go od dawna. Zajmuję się jego sprawą. Wciąż jest tu, w Turcji?
- W lesie ma swoją kanciapę. Trzyma w niej przyjaciół Lary.
Więcej nie musiała mówić. Levis natychmiast przypomniał sobie sytuację pod zamkiem, kiedy dojrzał Majora i ścigał jego furgonetkę. Oczami wyobraźni śledził przebieg nieudanej akcji, potem znów spojrzał na rudą. Była tam. Wsiadała do samochodu Levisa. Fakt, że widział ją wtedy tylko przez ułamek sekundy, a jednak… Robert wstał i zabrał kluczyki samochodu, telefon. Uwielbiał to niezawodne kojarzenie faktów. Cholernie się przydawało.
- Ty zostajesz. Prześpij się, wykąp, zjedz coś. Czuj się jak u siebie. – Powiedział tylko i wyszedł z mieszkania.



Szósty bada rozmiar drogi, nawigację prości
W podwodnym królestwie Cejlonu, Lakdiva.
Całości nie uniesiesz i strzeż się chytrości.
Monstrum nie tknie ascetów co się kłonią bogom.

                Lara ostatni raz przyjrzała się treści kolejnej części legendy, po czym zwinęła kartkę i schowała ją do kieszeni. Uśmiechnęła się do siebie nikle i wpisała czternastocyfrowy kod w tablicę ukrytą za obrazem, nad jej łóżkiem. Gdy skończyła, ciąg cyfr potwierdziła zielonym przyciskiem. Mały sejf za obrazem otworzył się, ukazując wszystkie ukryte przez Alistera artefakty. Trafiła bezbłędnie, podejrzewała, że po jej wyjeździe do Turcji, gdy przyjechała oddać mu złoty cyrkiel, to właśnie tu schował cenne przedmioty. Do astrolabium, małej wagi i cyrkla dołączyła jeszcze klepsydra. Trzy na cztery artefakty legendy. Zostały jeszcze trzy. I pierścień Athanasii.
- Upewniłaś się? – Zapytał Dante, zabierając jej bagaż i ładując go do samolotu. Lara przytaknęła.
- Tak. Alister schował wszystko. A co do legendy… to akurat jedna z prostszych zagadek. Cejlon to stara wyspa Oceanu Indyjskiego, głównym jej państwem jest Sri Lanka. Sri Lanka zwana bardzo rzadko jest „Lakdivą”, gdzie „diva” oznacza wyspę, a „lak” to skrót od „Lanka.”.
- Zgubiłem się.
- Poza tym na Sri Lance znajduje się mnóstwo wraków statków.
- Skąd będziesz wiedziała, na którym akurat jest artefakt?
- O tym opowiada słowa „monstrum” i „chytrość”. – Powiedziała Lara i wsiadła na pokład. Usadowiła się na miejscu dla drugiego pilota i poczekała na Dantego. Gdy przyszedł i rozsiadł się wygodnie na swojej pozycji, kontynuowała. – Jestem pewna, że skarb znajduje się na wraku statku Coin Silver”, tu mam jego dokładne położenie. Podlecisz tuż nad niego, a ja wyskoczę.
- To bezpieczne?
- Tak mówią. – Mruknęła. Czuła na sobie karcący ją wzrok przyjaciela. Postanowiła udawać, że nic ją to nie obchodzi. Kontynuowała. – Inna legenda głosi, że to najbogatszy z odnalezionych w latach sześćdziesiątych wraków Sri Lanki. Jego chińscy marynarze transportowali skradzioną miedź z Indii do Chin wraz z pierwszymi srebrnymi monetami. Byli to złodzieje wywożący skarby Ameryki, bardzo łakomi, więc jeszcze przed dojazdem do swojej ojczyzny zaczęli handlować skarbem w najbliższych portach. Pewnej nocy jednemu z młodych marynarzy przyśnił się ogromny wąż Śesza – indyjski bożek cywilizacji, atakujący statek. Młody Tanchi, którego imię oznacza po chińsku „chciwy”,  podobno wtedy zrozumiał, że chińscy marynarze popełniają błąd, kradnąc skarby Hindusów. Postanowił zejść pod pokład, by wyrzucić skrzynię pełną miedzi do oceanu, jednak gdy ją otworzył, urok bogactwa tak go omamił, że zapomniał o swoim śnie. Postanowił zabrać skrzynię do szalupy i podpłynąć do najbliższego portu handlowego. Gdy tylko spróbował wynieść skarb ze statku, ocean pochłonął „Coin Silver”.*
- Dlaczego?
- Nie mam pojęcia. Hindusi podejrzewali boga Śesza, że obudził groźnego węża Ahi Bundhnja, który zaatakował statek.
- Jak Kraken w Piratach z Karaibów.
- No tak. Chińczycy twierdzą, że pewnie Hindusi napadli na  ich statek w nocy. Chińczykom nie podobało się, że symbolem cywilizacyjnym Indii początkowo był wąż. Od początku te kraje walczyły ze sobą.
- A co mówią specjaliści?
- Twierdzą, że to wiry morskie akurat wciągnęły statek, a Tanchi jest tylko wymysłem. Lećmy już.

Lara spojrzała w okno. Gdy samolot ruszał, widziała oddalający, zmniejszający się coraz bardziej Croft Manor. W oczy raziły ją wczesne promienie słońca. Zaczął się kolejny dzień. Pierwszy bez Kurtisa.
Opowiadanie historii, mitów, legend było wciągające, jednak Croft wciąż myślami powracała do wydarzeń dnia wczorajszego. Nie mogła sobie na to pozwolić. Nie mogła znów myśleć o Trencie. Te wspomnienia rozrywały ją od środka, a ból nie pozwalał jej skupić się na niczym innym. Musiała go przezwyciężyć, oddalić od siebie i w końcu zapomnieć. „Taka jest kolej rzeczy, Croft.” – tłumaczyła sobie w myślach – „Ktoś się rodzi, ktoś umiera. Suka z kosą codziennie zbiera swoje żniwa.”. Odwróciła twarz od szyby i spojrzała na Dantego. Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Jak się czujesz w ogóle? Tak szybko rano wstałaś…
- Dobrze. A jak mam się czuć?
- Nie wiem, nie masz przypadkiem kaca?
Lara zastanowiła się nad jego słowami. Nie czuła się źle, nie odczuwała suchoty w ustach ani rozstrojów żołądka. Dziękowała w myśli swojemu szczęściu, gdyby teraz chociażby bolałaby ją głowa, jak to zwykle bywa po spożyciu alkoholu, musiałaby przełożyć wylot. Nie mogłaby sobie pozwolić na pracę bez skupienia, to mogłoby spowodować zbyt dużo wypadków. Nic takiego jednak nie nastąpiło.
- Dobrze. W ogóle muszę cię przeprosić.
- Mnie? Za co? – Leydon spojrzał na nią z dziwnym zwątpieniem. „Nie, Dante… ona nic nie pamięta...” – próbował uspokoić swoje myśli.
- Picie przed taką akcją jest nieprofesjonalne.
- Na szczęście nic ci nie jest. – Odmruknął, po chwili wzdychając z ulgą. Croft rzuciła w jego kierunku pełne zdziwienia spojrzenie. Już miała otworzyć usta, jednak Leydon uciszył ją wzrokiem, który mówił „żadnych pytań”. Nie chciała wnikać.


                Furgonetka bez tablic rejestracyjnych stała zaparkowana przed niewielkim domem w samym centrum lasu. Dwóch mężczyzn… zgarbionych, bladych, rannych, o własnych siłach wchodzili do środka. Na samym końcu szedł niczym wielka, trzydrzwiowa szafa - Stoucas. Prowadził pod rękę siwego starca, lekko szarpiąc nim to w prawo, to w lewo, od tak, dla rozrywki. Prawie wrzucił go do furgonetki i, nie bacząc, że stary mężczyzna nie ma nawet siły się podnieść, zamknął jej tylne drzwi. Na kłódkę.
- Gotowe! – Ryknął, po czym wyciągnął z kieszeni pogiętego papierosa. Odpalił go od zapalniczki, próbując się zaciągnąć. Zrobił zdziwioną minę, wyciągnął z ust fajkę. Przyjrzał jej się badawczo, po czym wściekły zrzucił ją na ziemię. Zaczął deptać i kląć pod nosem, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń innego mężczyzny.
- Ma być spokój. – Powiedział Major.
- Ale złamał się i dym uciekał…
- A to bezczelny. Bagaże są?
- Nie.
- Na co czekasz, debilu?! – Ryknął wściekły. Mocno pchnął swojego towarzysza w stronę drzwi domku, sam siadł na miejscu obok kierowcy. Mocno trzasnął drzwiami. Przejechał dłonią po swoich nieskazitelnie czarnych włosów. Nie były już krótkie, obcięte na jeża. Major uśmiechnął się sam do siebie, przyglądając się swojemu odbiciu w lusterku… ogolony, z lekko długimi włosami, ubrany był w strój rodzaju business casual – biznesowy strój wizytowy, jak gdyby Major wcale nie przebywał w lesie, ale na brytyjskiej konferencji prasowej. W końcu musiał się pochwalić, nie wyglądał już jak przestępca, który uciekał z więzienia w pasiaku, ogolony na jeża. Teraz, w jeansach i szarej koszuli w ledwo widoczne paski wyglądał jak przedsiębiorca. Nie wzbudzał podejrzeń. Wiedział, że musi się wpasować w tłum, szczególnie teraz, gdy nie był już bezpieczny w Turcji i znał położenie kolejnego artefaktu. Athanasia uciekła… czy powiadomiła policję? Nie chciał się nad tym zastanawiać, ale nie mógł sobie pozwolić na pozostanie na tym wygwizdówku. Już w nocy naszła go myśl, by wynosić się z lasu jak najszybciej, marudzący Stoucas przekonał go jednak do pozostania w chacie aż do wschodu słońca. Teraz nic już go tu nie zatrzymywało.
- Szefie, wszystko spakowane na tylne siedzenia.
- Jedź. – Mruknął tylko, rzucając rozkazujące spojrzenie w stronę swojego przydupasa. Stoucas zamknął drzwi furgonetki od strony kierowcy i przekręcił kluczyk w stacyjce.


                BMW 750 pędziło autostradą do najbliższego zjazdu, by jak najszybciej dostać się do miejsca, w którym kierowca o mało nie potrącił rudowłosej. Inspektor Robert Levis właśnie przekraczał kolejny z paragrafów prawnych, trzymając jedną ręką kierownicę, drugą wybierając numer do swojego przełożonego.
- Z nadinspektorem Watsonem proszę. Dobrze wiem, że jest w swoim biurze, nie ściemniaj mi, Elizabeth! Łącz mnie natychmiast. – Ryknął, ściszając wyjącą w radio Whitney, która akurat teraz chciała zatańczyć z kimkolwiek. Levis aktualnie nie miał dla niej czasu i w końcu w ogóle wyłączył odbiornik, przeklinając szeptem sekretarkę swojego przełożonego.
- Nadinspektor Watson.
- Cześć, Carter. Mam gorące wieści.
- Słucham, Levis.
- Zbierz ludzi i przyjedź zjazdem trzecim z autostrady e dziewięćdziesiąt. Droga przez Hacet Deresi, w pobliżu stadionu. Tam jest las. Gdzieś w środku znajduje się chatka z Majorem. Ma zakładników. Trzech.
- Skąd masz takie informacje?
- Prosto ze źródła. Przypadkowo natrafiłem na czwartego zakładnika. Uciekł.
- Dobra robota, Levis. Przyjadę z jednostką.


                Zip spoglądał zmęczonymi i przerażonymi oczami raz w stronę Alistera, raz Winstona. Obaj panowie byli w ciężkim stanie, głodni i przestraszeni. Fletcher, brudny z krwi rany postrzałowej, opierał twarz na ramieniu i spał raczej spokojnie, oddychając powoli. Jego ubrania zabrudzone, śmierdzące potem strachu i czerwoną cieczą, nie nadawały się już do żadnego prania. Winston wyglądał podobnie, również skulony, z rękoma na kolanach, siedząc na podłodze, opierał głowę o ramię i głośno chrapał. Zip nigdy nie widział go tak przygnębionego, tak zmęczonego życiem. Czarnoskóry obawiał się o przyjaciół, po sobie wiedział, że jest w stanie wytrzymać więcej. W końcu sam przebywał kilka lat w pudle, zanim jeszcze poznał Larę. Poniekąd rozumiał Majora, w więzieniu nie było łatwo… jednak cela nie jest żadnym powodem do bycia bezlitosnym sukinsynem. Mężczyzna dotknął swojej twarzy, pod palcami czuł spory zarost. Nie chciałby w tym momencie zobaczyć się w lustrze.
- Dokąd teraz? – Usłyszał cichy szept. Alister ziewnął przeciągle i otworzył oczy.
- Nie wiem.
- Jak myślisz, co się dzieje z Larą?
- Szuka nas. Co ma innego robić…
- Sądzisz, że wybrała przyjaciół, a nie kolejne artefakty? – Spytał, głośno wzdychając. Zip spojrzał na niego nagannym wzrokiem.
- Jak możesz nawet tak myśleć… cicho… - Powiedział nagle, kładąc palec na ustach. W bagażniku furgonetki zdało się słychać dość wyraźne głosy Majora i Stoucasa.


- Chłopcy, pobawcie się z panią Croft na Sri Lance, byle nie za ostro. Gdy zdobędzie kolejny artefakt, odbierzcie jej go, po czym poinformujcie, że jej przyjaciele są na skraju wyczerpania. Niech się pospieszy.
- Szefie, do kogo dzwoniłeś?
- Do moich dawnych przyjaciół z jednostki desantowej portu w Sri Lanka Ports Authority. Za pewną sumę pieniędzy wezmą jakiś stateczek i pograją z Larą w kotki i myszkę.


Alister spojrzał na Zipa wzrokiem mówiącym „A nie mówiłem!”. Czarnoskóremu bardzo nie spodobało się to spojrzenie.
- Zmusza ją do tego. Wszystkie artefakty targuje za nas. Lara musi je znaleźć.
- Nie usprawiedliwiaj jej. Dobrze wiesz, jaka ona jest. Silna, ekstra, zwinna i sprytna… wielka archeolog… już dawno by go zabiła, gdyby chciała. Cacka się z nim, udając, że nas uwolni za artefakty, tymczasem zbiera je sobie, potem odda do muzeum, dopiero na samym końcu pomyśli o nas.
- Fletcher, posłuchaj, co ty pieprzysz… - Warknął Zip. Alister już go nie słuchał. Zdjął okulary i zaczął przecierać szkła o strzępy brudnej koszulki.
- On nas zabije. Zabije i zakopie, zanim Croft zdąży ruszyć swój niebiański tyłeczek w naszą stronę! Zanim ona przestanie dupczyć się z Trentem, już będziemy martwi! – Krzyczał. Zip spojrzał na niego wściekły, zatkał mu ręką usta, ale było już za późno. Winston obudził się i popatrzył parszywie smutnym wzrokiem na przyjaciół. Odetchnął głęboko, a w jego oczach widać było łzy zrezygnowania.
- Panowie. Ja chyba nie chcę już dłużej... – Szepnął chropowatym głosem.
Dłonie starca, zmęczone od pracy, blade… zimne i pomarszczone… drżały. Zip i Alister patrzyli na niego, trawiąc każde jego słowo.
- Ale… co ty mówisz… - Szepnął Fletcher. Winston patrzył martwo w jeden punkt na podłodze furgonetki. Wziął głęboki oddech. Powolnym ruchem otarł z policzka jedną łzę.
- Gdyby nie ja… mogliście w nocy uciekać beze mnie. Zostaliście. Mogliście biec. Uwolnić się. Ja niedbałym rady, wy tak…
- Winstonie. – Zip usiadł bliżej niego i objął go ramieniem. Czuł się przez chwile bezpiecznie, jak w Croft Manor, pod ramionami dziadka. Ogarnęło go uczucie rodzinnego ciepła, ale i rozrywającego serce żalu. – Jesteśmy tu razem. I w takim samym składzie wrócimy do domu.
- Lara… - Czarnoskóry nie dał mu dokończyć.
- Lara nas odbije, zobaczysz.
Alister potwierdził słowa Zipa, przytakując szybko i patrząc na Winstona. Uśmiechał się sztucznie, by uspokoić starca, sam jednak drżał w sobie, bojąc się przyszłości. Paraliżujące uczucie samotności dotknęło i jego, więc szybko usiadł po drugiej stronie Winstona i także wtulił się w jego ramię. Poczuł niewielką ulgę.
- Tak. – Powiedział już trochę pewniej. – Lara nas odbije.



                Croft przyglądała się widokom zza szyby. Przed sobą miała chmury, pod sobą niebieską taflę oceanu, nad sobą równie czyste, błękitne niebo. Czuła się, jak rozdzielona między dwoma zimnymi otchłaniami świata. Przez moment nie potrafiła się zdecydować czy tak bardzo chce spadać w dół czy może wzlecieć wyżej. Co by ją tam spotkało? Kolejne rozczarowanie?
- Nie ma nieba. – Mruknęła sama do siebie, choć po chwili zauważyła na sobie zdziwiony wzrok Dantego. Nie odpowiedziała mu na jego spojrzenie, nie wybiło jej to z toku rozmyśleń. „Nie ma ciebie w niebie… na ziemi z resztą też nie ma...” – mówiła w myślach sama do siebie. Nagle potrząsnęła głową, jakby odpychając od siebie wszystkie niechciane wspomnienia i myśli. W tym samym czasie dostrzegła, jak kontrolka sygnalizatora nawigacji zaczęła niespokojnie migać czerwonym blaskiem.
- Jesteśmy dokładnie pod podanymi mi namiarami. Kiedy mam po ciebie wrócić?
- Za sto minut. Dzięki. Możesz krążyć przez chwilę nad celem? – Zapytała, ale znała odpowiedź. Dla Leydona nie było rzeczy niemożliwych. Zaczął powoli niezgrabną maszyną zataczać spore koła. Lara wstała z fotela drugiego pilota i zabrała swój bagaż. Ponownie najpotrzebniejsze rzeczy włożyła do małej, wodoodpornej torby, stworzonej ze specjalistycznego materiału. Croft wrzuciła na siebie kombinezon nurka i niewielki aparat ze sprężonym powietrzem, pomagającym oddychać pod wodą, który zamontowała do maski. Po chwili była już gotowa.
- Otwieraj klapę! – Ryknęła do Dantego, a on zdążył nacisnąć guzik, wpisać szybko komendę na klawiaturze LCD i odwrócić się do tyłu. Po Larze nie było już śladu na pokładzie.


                Lot był krótki i nie należał do najprzyjemniejszych. Kiedy Croft, lecąc głową w dół, przecięła nienaruszoną taflę oceanu, nie próbowała nawet wypływać na powierzchnię, choć ciśnienie mocno parło ją ku górze. Wzięła głęboki oddech, by upewnić się, czy sprzęt oddechowy działał prawidłowo, po czym od razu zapaliła latarkę. Miała sto minut. Tyle dała Leydonowi czasu na odpoczynek i tyle właśnie wytrzymają baterie w jej źródle światła. Schodziła coraz niżej. Mijały ją liczne napoleony i strzępiele, jeden z okoniokształtnych o intensywnej, pomarańczowej barwie próbował ją poderwać, co chwilę płynąc blisko jej twarzy. Gdy tylko wyciągnęła rękę, by go dotknąć, uciekał, jednak zaraz wracał. Po chwili zaczął irytować… „Spadaj, bo usmażę cię na patelni…”, pomyślała Croft, gdy przyjazna rybka zasłaniała jej widoczność , przepływając tuż przed jej oczami. Groźba i szybki ruch ręką pomogły i strzępiel najwyraźniej się obraziła. Lara nie miała czasu na przyglądanie się kolorowym rafom koralowym. Dopływała do dna. Widziała pokryte glonami i mchem, śliskie od śluzu, oklejone piaskiem deski wraku. Światłem latarki starała się objąć jak najwięcej elementów rozkładającego się od kilkuset lat drewna, z którego nie zostało już zbyt wiele. Widziała dziób, do którego podpłynęła, ale bała się stanąć na deskach zatopionego pokładu, by nie zapaść się w nim. Dostrzegała ster i jego płetwy, niżej znajdowała się wbita w piasek, ciężka kotwica. Lara krążyła między zabytkami, oglądając wszystko dokładnie. Morskie stworzenia przeszkadzały jej, ale też nadawały podwodnemu światu ogromnego klimatu magii. Croft nie przepadała za nurkowaniem. O wiele bardziej lubiła grobowce i kamieniołomy, szczególnie, że ostatnim czasem zbyt często bywała przesadnie mokra. Chiński statek miał grawerowane poręcze o wykończeniach, przypominającymi węże. Po jednej przejechała dłonią, odgarniając lepki mech i glony. Zamknęła chwilowo oczy i spróbowała wyobrazić sobie treść legendy.

„Szósty bada rozmiar drogi, nawigację prości…”

Croft wiedziała, co ułatwia nawigację i oblicza trasę, jednak była pewna, że GPS nie wchodzi w grę. Legenda była zbyt stara. Przyjrzała się dalszej części statku, z dziobu ruszyła w kierunku nadbudówki, na której można było dostrzec kilka miedzianych rur. Postanowiła obejrzeć je z bliska. Uśmiechnęła się sama do siebie, widząc na nadbudówce jeden z pierwszych dalmierzy, które nie służyły jeszcze w tamtym czasie długości drogi, ale mogły spokojnie, niczym kompas, wskazywać kierunek. Był to jeden z pierwszych dalmierzy, niewielki. Lara dotknęła go i uniosła w górę. Ani drgnął. Był zbyt ciężki.

„Całości nie uniesiesz i strzeż się chytrości…”

Już miała zacząć szukać w pobliżu urządzenia czegoś podobnego, złotego, co mogłoby spełniać funkcję opisywanego artefaktu, gdy usłyszała cichy szmer za sobą. Odwróciła się i natychmiast odruchowo cofnęła o krok w tył. Dostrzegła cień przesuwający się po drugiej stronie statku, gdzieś na jego rufie. Zamarła w miejscu, czekając. Cień zbliżał się w jej stronę, wiedział o jej obecności. I była pewna…
Cień ludzki.
Zmrużyła oczy, by widzieć go lepiej i ustawiła latarkę na mniejszą intensywność oświetlania. Nagle poraziło ją zupełnie inne źródło światła.
Reflektor zapalony na rufie. Zgasł na krótko, by po chwili zapalić się. Znów na krótko. Znów zgasł, znów zapalił się. Na dłużej. Zgasł. Zapalił się. Krótko. Zgasł. Zapalił się. Na dłużej.
Lara zrozumiała. Ktoś poinformował, że zaczyna nadawać wiadomość alfabetem morsa. Poczekała chwilę, aż postać na rufie znowu da sygnał. Doczekała się po kilku sekundach. Długie światło, krótkie, długie. Wezwanie do podejścia. Odpowiedziała szybko trzema krótkimi sygnałami świetlnymi, jednym długim i ostatnim krótkim, że zrozumiała. Zawahała się, czy wykonać polecenie, jednak ciekawość zwyciężyła. Udała się w stronę rufy. Młody mężczyzna miał na sobie  przepaskę z logiem Sri Lankan Maritime Archaeology, badał statek jako działacz jednego z archeologicznych zespołów. Już bez zastanowienia podała mu dłoń.


               
                - Chyba cię pojebało, Levis! – Krzyczał nadinspektor, wychodząc z opuszczonego domu w samym centrum lasu.
- Był tu. – Warknął Robert, zaciskając mocno palce w pięść. Grono towarzyszy agencji SOCA, młodszych i starszych, śmiało się dyskretnie z całej szopki na polanie. Nikt nie wsiadł do samochodów, wszyscy bacznie obserwowali napiętą atmosferę, uśmiechając się szeroko. Carter Watson spojrzał na Levisa z politowaniem.
- I co, inspektorze? Teraz mnie pobijesz? Może i był, ale już go nie ma. Nie ma też żadnych śladów, gdzie może być teraz. Spieprzyłeś.
- Był tu.
- Spierdoliłeś po całości! Kazałeś mi wzywać cały oddział! Pięćdziesiąt chłopa przyjechało walczyć z największym problemem Europy, jak nie świata! Ten człowiek zabił ambasadora Francji? Zabił, kurwa! Ale on jest jeden, a ty, z tyloma ludźmi nie potrafisz go dorwać!
- Nie uciekł. Kiedy przyjechałem, już go nie było.
- W takim razie ktoś dał mu cynk.
- Niemożliwe.
- Spierdalaj, Levis. – Warknął Watson. Nadinspektor słynął z ciętego języka, ale nigdy nie używał go w kierunku Roberta. – Wyciągnąłem cię z pudła po raz ostatni. Ścigasz tego skurwysyna od ponad roku, skończyła mi się cierpliwość. Może ktoś inny, kto dostanie te zadanie, przyłoży się bardziej.
- Nie raz już go…
- Nigdy go nie miałeś. Oddajesz broń i dokumenty. W tej chwili.
- Posłuchaj…
- Niech pan posłucha, Levis. Jeżeli musisz już coś powiedzieć, to pilnuj się, nie zwracasz się do swojego starego.
Robert nie wytrzymał napięcia. Z kieszeni wyciągnął dokument tożsamości, a z paska przybroniowego swojego glocka. Obydwie rzeczy wyrzucił prosto w krzaki leśnej polany. Broń nie była zabezpieczona, więc łatwo wystrzeliła, trafiając kulą w jeden z pni drzew. Watson spojrzał na Levisa z przerażeniem. Mało brakowało, pistolet upadłby pod innym kątem i ktoś oberwałby pociskiem w nogę. Najbliżej stał właśnie Carter.
- Pojebało cię? Pytam po raz kolejny! Czy cię nie pojebało przypadkiem?!
Levis nie odpowiedział słownie. Odwrócił się na pięcie i, idąc w kierunku swojego samochodu, wystawił jeszcze w stronę przełożonego środkowy palec. Trzasnął drzwiami auta i zanim którykolwiek z agentów SOCA wraz ze zdziwionym Carterem Watsonem na czele zdążył się ruszyć, po Robercie nie było już śladu na leśnej polanie.



                Gorąca kąpiel podziałała kojąco nie tylko na jej zmęczone ciało, ale i zszargane nerwy. Dziewczyna nago spacerowała po mieszkaniu, szukając w szafach nowego przyjaciela jakiejkolwiek dłuższej koszulki, w której mogłaby pójść spać. Postanowiła już następnego dnia ulotnić się z Turcji, by jak najszybciej znaleźć się we własnym domu, wrócić do pracy na uniwersytecie i zacząć żyć tak, jakby nigdy nie było Kurtisa, Lary i legendy. Majora. Zapomnienie o pierwszym i ostatnim było najtrudniejsze. Różnica była jednak prosta: pierwszego żałowała. Drugiego sama chętnie posłałaby do piachu.
Wyciągając z jednej z szuflad poskładaną w równą kosteczkę szeroką, błękitną koszulkę z logiem Chelsea Londyn, postanowiła jeszcze przed snem sprawdzić, o której musi wstać, by zdążyć na wczesny lot. W końcu miała się czuć, jak u siebie… Podeszła do biurka Roberta i włączyła komputer. Usiadła na krześle, rozmyślając coraz bardziej o przeszłości, i sławie, wściekła o to, że straciła wszystko przez bycie zawistną i zazdrosną, chętną majątku i przygody. Czuła, że w jej duszy padał deszcz, zupełnie inaczej niż za oknem. Spuściła rolety, by światło słoneczne nie przeszkadzało jej w planowanej drzemce. Ostatecznie zapaliła tylko malutką lampkę przy biurku. Czekając, aż komputer włączy się do końca, rzuciła okiem na stertę wysypujących się z przepełnionej teczki papierów. Bez żadnego skrępowania sięgnęła po nią i otworzyła. Przed oczami miała zdjęcia, podpisane dokumenty, kopie wyciągów bankowych, dane osobowe w tabeli świadków. Wzięła do ręki jedną z wielu czarnobiałych fotografii i spojrzała na nią z obrzydzeniem. Profil Majora prezentował się równie ohydnie na zdjęciu, co w realnym życiu. Na dnie teczki miała nieoryginalną płytę dvd. Bez zastanowienia, zapominając o sprawdzeniu najbliższych lotów do Czech, włożyła płytkę do stacji dysków. Otworzyła.
Plik pierwszy – nagranie dyktafonu. Podwójne kliknięcie.

- Czego chcesz?!
- Co tu robisz, skarbie? Zgubiłaś się? Czy twoje miejsce nie jest aby na uniwersytecie?

Usłyszała głos Kurtisa. Poczuła dreszcze na plecach na samą myśl o nim. Przypomniała sobie tę scenę w Betlejem… Tylko skąd Levis…

- Idiotka! Nie mogłaś mi powiedzieć, że chcesz się zabrać za tą robotę? Zrobilibyśmy to razem! Wspólnie! Przecież chciałem do Ciebie wrócić!
- Kiedy ja nie chcę z tobą pracować!

„Głupia byłam…” – pomyślała teraz, słysząc swój głos. Gdyby mogła, cofnęłaby każde z tych słów. Teraz oddałaby wszystko, by go zobaczyć. Było już zbyt późno. Nie chciała z nim być, ale myśl, że mężczyzna stracił życie, przyprawiała ją o ból. Nieprzyjemne kłucie w sercu. I żal.

- Co znalazłaś w tej grocie?
- Zero!
- A to co?
- Nie dotykaj tego! Draniu! Nie masz prawa… to… pierścionek zaręczynowy!

Pamiętała, jak Trent odskoczył od niej, widząc złoty artefakt. Skłamała. Teraz najchętniej oddałaby mu ten pierścień, który nawet nim nie był. Po prostu zero. Złote zero… spojrzała na swój palec. Niewielka obrączka dalej spoczywała na swoim miejscu. Przeklęta.

- Ruda… Przepraszam. Odpuść sobie tę legendę, co?
- Słucham?
- Nie chcę… Nie chcę robić ci krzywdy. Nie chcę traktować cię, jak konkurencję. Mógłbym…
- Nie odpuszczę. Możesz mnie zabić tu i teraz. Albo puścić i czekać, aż rozwiążę kolejną część łamigłówki i znów wyprzedzę ciebie i twoją lalkę o kilka sekund…

Nagranie jeszcze nie skończyło się, ale Nasia nie miała już siły. Nie chciała dalej słuchać tego głosu. Nagranie było  wyjątkowe, jak zostawiona ostatnia wiadomość na sekretarce zmarłego, odsłuchiwana z tęsknotą, że zaraz ta osoba oddzwoni. Ruda nie miała zamiaru dłużej mydlić sobie oczu. Odetchnęła głęboko i otworzyła…


Plik drugi – nagranie z rozprawy. Podwójne kliknięcie.

- Dalej podtrzymuje pani swoją bajkę o tym, że jakaś rudowłosa kobieta wsadziła pani do plecaka cyrkiel Kopernika?
- Sprzeciw! Pan prokurator nie może używać określenia „bajka”. Zeznania mojej klientki może podważyć tylko Wysoki Sąd.
- Mój kolega ma rację, to drobiazg. Idźmy dalej.


Afelis drgnęła. Levis wiedział… Levis wiedział, że Nasia była winna… teraz dopiero uświadomiła sobie, że przecież wsadziła Larę za kratki. Robert trzymał w teczce zdjęcia Croft, pojedyncze klatki filmowe kamery przed zamkiem tureckim, w końcu taśmy z lotniska, gdzie Kurtis… nie chciała tego nawet włączać. Postanowiła uciekać. Wiedziała, że Levis mógł ją zamknąć. Pomógł jej i przekonał, że jest miły, sympatyczny… „A potem cię przymknie, głupia…” – mówiła sama do siebie półszeptem. Natychmiast otworzyła jego szafę i wygrzebała z niej mniejszy plecak. Włożyła tam trochę jedzenia, które zabrała z kuchni i kilka innych koszulek Roberta. Już miała przebierać się z powrotem w swoje ubrania, gdy usłyszała, jak zamek w drzwiach się przekręca, następnie ktoś ciągnie klamkę. Zamarła. W drzwiach kilka sekund potem zobaczyła Roberta. Rzucił wzrokiem najpierw na rudowłosą, potem na swoją koszulkę i plecak, na samym końcu na włączony komputer i rozwaloną na biurku stertę dokumentów z otwartej teczki. Nie zadawał pytań. Podszedł do dziewczyny tak blisko, że odsunęła się kilka kroków w tył. W końcu stanęła pod ścianą. Mężczyzna wyprostowany, pewny siebie patrzył jej się prosto w oczy.
- Robert, ja… chciałam uciec. Jesteś z policji i wiesz, co zrobiłam. Możesz mnie zamknąć.
- Lubiłem tę koszulkę.
- Przepraszam.
- Nie zamknę cię. Nie jestem z policji tylko z SOCA. I właśnie straciłem tę posadę. Nie jestem już inspektorem, raczej twoim przyjacielem i nieoficjalnie zajmę się ściganiem Majora. Mówiłaś, że goni za jakąś legendą. Opiszesz mi ją? Poza tym, mam dobre wieści… – Powiedział słowotokiem. Athanasia nie wiedziała, co odpowiedzieć. Patrzyła mu prosto w oczy, pełna zdziwienia i skruchy. W końcu przytaknęła i delikatnie się uśmiechnęła. Robert przytulił ją mocno, odgarniając jej rude, pachnące świeżością, jeszcze mokre od kąpieli włosy. Szepnął jej coś do ucha, a ona spojrzała na niego, niedowierzając. Położyła dłoń na ustach, ale Robert powoli opuścił jej tę dłoń. Popatrzył na nią i uśmiechnął się szeroko. Widział w jej oczach ogromną radość.
- Dorwę tego gnoja. Musisz mi tylko pomóc.
- Robercie, ja nie wierzę...
- Słyszałem, jak o tym mówili.
A ona mocno, nagle wpiła się w jego usta, dziękując mu za wszystko, co dla niej zrobił. Postanowiła najbliższy lot sprawdzić dopiero następnego dnia. Turcja już wcale nie wydawała jej się taka zła.



                Widziała, jak młody archeolog schodzi pod pokład. Nie wiedziała, czy to bezpieczne, statek był dość stary i niezbyt wytrzymały. Dziwiła się, że mężczyzna przeszukuje go, jakby widział go po raz pierwszy w życiu. Niezbyt wierzyła już w jego archeologiczne bajki, ale korzystała z jego dostępu do światła i towarzystwa. Podała mu informację, że rusza w prawą stronę podpokładu, on natomiast odpowiedział, że przeszuka lewo. Nie wiedziała, czego on szukał, ale wiedziała, czego szukała ona. To jej wystarczyło.

Szósty bada rozmiar drogi, nawigację prości
W podwodnym królestwie Cejlonu, Lakdiva.
Całości nie uniesiesz i strzeż się chytrości.
Monstrum nie tknie ascetów co się kłonią bogom.

Widząc stare, obrośnięte glonami i piaskiem narzędzia, szklane butelki i gliniane garnki, także gliniane sztućce, wzięła do ręki jedno z brązowych naczyń. Nagle poczuła, jak ziemia zaczyna drżeć. Niebezpiecznie. W jednej chwili garnek wypadł jej z rąk i lekko opadł na dno, rozbijając się w drobny pył. Lara zapaliła latarkę i przytrzymała się kolumny, by nie upaść, była ona jednak nietrwała i Croft poślizgnęła się na piaszczystym dnie podpokładu. Fale zaczęły być coraz mocniejsze, coraz groźniejsze. Wiry oceaniczne coraz mniej pokorne. Do uszu Lary dochodziły dziwne dźwięki. Podniosła się i zaczęła powoli i ostrożnie płynąć w stronę archeologa. Widziała migające reflektory.
Trzy krótkie. Trzy długie. Trzy krótkie.
SOS.
Międzynarodowy Sygnał Alarmowy.

Musiała się pospieszyć.
To, co zobaczyła po drugiej stronie podpokładu, nie przeraziło jej. Przerażające było dopiero to, czego spodziewała się poza wrakiem. Statek przechylał się na dnie raz w prawą stronę, raz lewą, woda robiła z nim co chciała. Ciśnienie niszczyło jego ściany, dach podpokładu zawalał się, rozwalając cały kadłub wraku.


Młody mężczyzna trzymał w dłoni dwa przedmioty. W jednej reflektor. W drugiej migający w półmroku przedmiot.
Monetę.
Srebrną.

Z dawna zapomniana, legendarna skrzynia okrętu Coin Silver” została otwarta.

CDN


2 komentarze:

  1. O nie... a ja myślałam, że żartujesz z publikacją! A tu wchodzę, i mój mop wali po oczach! :D Zobaczymy, co ,,Rada" na to powie ;>. Ale dobra, dobra, koniec o naszych wybrykach, teraz poważne (trudne) sprawy.
    Wiedziałam! Rozdział jest C-U-D-O-W-N-Y. Dosłownie go połknęłam w całości, wytrawny jak zawsze.

    Co ja będę mówiła, że w pewnych momentach łza mi stawała w oku [*]. Kurt żyje nadal w naszych sercach! ( i w mopa też). Lara szybko się pozbierała. I dobrze. Śp. Kurt chciałby tego.
    Levis i Afelis?! Tego nie spodziewałabym się w życiu! o.O Ruda ,,filtruje" na ostro, nie powiem. Scena z wywaleniem Levisa z SOCA jest mistrzowska! Jak w naj.zajebistrzym filmie kryminalnym! (ale jeszcze takiego nie nakręcili, co by podskoczył HL :D).
    Jak zwykle perfekcja. Podanie modeli aut, którymi jeżdżą bohaterowie jak zwykle mnie oczarowało <33.
    A !! I bym zapomniała, no coż za d.ureń! xDD

    Opis wraku. Jest genialny! Miałam przed oczami jak żywą całą podwodną przygodę, tak cudownie to opisałaś ;**. Legenda piracka prezentuje się 10/10 :)). Miałam wrażenie, jakby była wyjęta z jakiegoś zaginionego zbioru legend, za co totalny podziw dla twojej wyobraźni.
    Plus ta mini retrospekcja w postaci nagrań rozmów Kurcika i Nasi. Epickie. Wzruszające. Pięknie, no!
    Winszuję. Winszuję geniuszowi i oczywiście czekam na więcej :).

    komentarz wystawiony na HL Onet - 2011-12-06 19:50

    OdpowiedzUsuń
  2. Co tu taka cisza w komentarzach...? :)
    Anyway, wiem, że w ostatnich miesiącach strasznie zaniedbałam czytanie, dlatego teraz nadrabiam. I powiem Ci, że jesteś genialna, ale to przecież wiesz, prawda? :)
    Ostatnio mam strasznego fioła na punkcie marynistyki, dlatego bardzo mi się ten rozdział podobał - ten opis wraku, poezja!
    No i Nasia, toś mnie teraz zaskoczyła. Nie spodziewałabym się takiego obrotu sprawy. :)
    Co się zaś tyczy Lary - twarda z niej laska, i teraz to widać. Miała chwilę załamania po śmierci Kurta (swoją drogą - śmierci opisanej po mistrzowsku, serce mi pęka <3

    komentarz opublikowany na HL Onet - 2012-01-16 18:17

    OdpowiedzUsuń