„Zanikanie II”
Ucieczka.
Niektórym wydaje się być jedynym
rozwiązaniem, sposobem na spalenie mostów i rozpoczęcie całego tego chrzanionego
przedstawienia od początku. Ucieka się z własnej inicjatywy, potrzebny odcięcia
się od przeszłości. Są jednak ludzie, którzy pozostawiają wszystko za sobą,
zmuszeni przez niefortunność biegu wydarzeń. Jest to rozwiązanie z jakiego
korzystają dopiero, gdy sytuacja wymaga poświęcenia. Ostateczny, desperacki
czyn.
W życiu nigdy
wcześniej nie czuła się taka silna. Gra, która miała przynieść jej ogromny
zysk, o mało nie skończyła się tragicznie. Po raz kolejny. Wszystko działo się
zbyt szybko, a ona sama nie miała
wcześniej pojęcia, na jak wiele rzeczy nie ma wpływu.
„Pieprzony Trent.”
To on
zamieszał jej w głowie. To on był seksownym, pijackim prologiem tej całej
gierki. Gierki, która okazała się być zwykłą loterią. Albo wygrywa się sławę i
skarb, albo przegrywa wszystko, co się posiada. Co powinno być najważniejsze. W
tym wypadku zdrowie. Fizyczne i psychiczne. Albo od razu całe życie. Pamiętała
dobrze moment, w którym Kurtis pozostawił treść legendy na jej biurku, w sali
wykładowej uniwersytetu. Nie zrobił tego celowo, tym bardziej Nasia chciała
skorzystać z okazji. Rudowłosa była zbyt pewna siebie. Uprzykrzała pracę Larze,
Kurtisowi… sądziła, że nie trzeba mieć wielkiej siły, wystarczy tylko trochę
ruszyć głową, posiadać wiedzę do rozwiązywania zagadek… by móc wygrać.
Teraz
żałowała tej swojej pewności. Owszem. Miała wiedzę, której wielu ludzi mogło
jej tylko zazdrościć. Ale ta wiedza nie była wszystkim. Nasia nie spodziewała
się, że w walce o artefakty liczy się także wieloletnie doświadczenie,
posiadanie świadomości o ryzyku, którego wcześniej nie przewidywała. Przede
wszystkim nie miała pojęcia, że graczy jest więcej. Sądziła, że skoro Trent tak
szybko poleciał do Lary, musiała być ona wyjątkowa. Najlepsza. Nasia łatwo
jednak ją przechytrzyła wtedy, w Polsce. Skąd mogła wiedzieć, że nagle na
horyzoncie zjawi się ktoś o wiele lepszy, przy okazji gorszy…
„Pieprzony Major.”
Cudem
wyrwała się z jego rąk, cudem uniknęła gwałtu. Cudem przeżyła.
Cudów,
spowodowanych wciąż czyhającym niebezpieczeństwem, w jej życiu było w ostatnim
czasie zbyt wiele. Afelis postanowiła odpocząć od tego całego zgiełku. Zaczęła
tęsknić za spokojnym życiem nauczycielki. Za uniwersytetem. Za przyjaciółmi,
których tam pozostawiła.
„Zachciało ci się bogactwa…” – bełkotała w ciszy, wypowiadając słowa
szeptem, między szybkimi oddechami.
„Zachciało ci się rozrywki… bycia taką Croft…
pieprzona Croft.”
Biegnąc
przez ciemny las, byle przed siebie, byle jak najdalej od chaty pozostawionej
za sobą, nie bała się ciemności. Nie przerażały jej odgłosy wyjących w oddali
wilków, nie przerażały jej cienie drzew, na których widok niejedni uciekaliby z
wrzaskiem.
Najbardziej
przerażał ją fakt, że może się nie udać.
Że zostanie
znaleziona. Znów zostanie związana.
Znów z nim.
Kobieta otworzyła oczy, drżąc z niepokoju.
Spojrzała pytającym wzrokiem na pilota, który odwrócił twarz w jej stronę i
uśmiechnął się znikomo.
- Dokąd
teraz? – Zapytał, ale Lara nawet nie zwróciła uwagi na jego pytanie. Wydawała
się być wciąż nieobecna. Sen, który ją zmorzył, nie wiele różnił się od
pozostawionej w świecie rzeczywistości. Nawet tam Kurtisa już nie widziała. Znów
drgnęła, wzruszając ramionami. Było jej obojętne czy wyruszy od razu do Cejlonu
po kolejny artefakt, by jak najszybciej zakończyć tę żałosną zabawę z Majorem,
czy może najpierw zahaczy o Croft Manor.
Zabawę.
Larze nie
podobało się już to słowo. Zabawą było rozpoczynać tę przygodę z Kurtisem. Nie
spodziewała się, że rozgrywka zakończy się tak niefortunnie.
„Alister miał rację” – wspominała jego słowa, wciąż cofając się
wspomnieniami w przeszłość. Tak bardzo chciała teraz móc zobaczyć jego
spadające wciąż z oczu okulary. Nie miała pojęcia, że kiedyś aż tak będzie
tęsknić za żartobliwymi nie raz do przesady żartami Zipa. Dłońmi dotknęła
swoich ramion, jak gdyby przypominając sobie, że mimo obecności Dantego, jest
sama.
- Zajebiście! – Uśmiechnął się Zip. – Kolejna
przygoda!
- Marna zachęta. – Odparł Alister, gasząc
zapał przyjaciela. – Dlatego trzeba ukryć tę kartkę. Jeżeli ktoś odważy się
rozpocząć poszukiwanie wymienionych ośmiu instrumentów, może przejąć kontrolę
nad światem i wykorzystać go przeciwko ludzkości. Prawda, Laro?
- Alister, ukryj różdżkę i legendę. Jutro
rano bliżej się temu przyjrzę…
- To się źle skończy. - Mruknął Fletcher i
popukał się po czole.
*** ***
***
- Będzie zadyma. – Odpowiedział ostrzegawczym
tonem, ziewając przeciągle. Lara spojrzała na niego pobłażliwie. Do pokoju wszedł
Zip. Kobieta od razu poskarżyła się czarnoskóremu.
- Ten ignorant nie chce powiedzieć, gdzie
wcisnął wczoraj legendę.
- Sama kazałaś mi ją schować.
- Owszem, ale zaznaczyłam, że będę chciała do
niej wrócić. Teraz.
- Będziesz tego żałowała. – Mruknął Alister,
wzdychając. - Friedrich Schiller "Don Carlos". – Warknął. Lara
roześmiała się i zniknęła w labiryncie regałów z książkami swojej biblioteki.
Po chwili wróciła z książką, otworzyła ją i przewertowała. Między kartkami trzeciego
i czwartego aktu znalazła legendę wyciągniętą z różdżki.
- Czemu akurat „Don Carlos”?
- Nie wiem. Lubię tragedie. - Odpowiedział
Alister.
- Sama tego
chciałaś… - Szepnęła, patrząc na Leydona, jakby zahipnotyzowana. W ogóle nie
zwracała na niego uwagi. Wciąż błądziła myślami, przypominając sobie
wcześniejsze wydarzenia. Jak gdyby dopiero teraz zrozumiała, że słowa Alistera
idealnie obrazowały poszukiwanie rozwiązania legendy.
Tragedia.
- Słucham? –
Zapytał nagle Dante, wybijając kobietę z zamyślenia.
- Nie… to
znaczy nic. Dante, jeżeli możesz… kierunek na Surrey.
- Jesteś
poszukiwana.
- Uwierz mi,
że teraz mam to w dupie. Chcę się przespać we własnym łóżku.
- Nie
zostawię cię samej sobie. Zostanę tam z tobą. – Powiedział ciepło. Lara
uśmiechnęła się do niego uśmiechem nieszczerym. Nie potrafiła teraz zwrócić
uwagi na to, że mężczyzna wspierał ją jak nigdy w życiu. Nie zadawał pytań, po
prostu był obok, wykonywał polecenia spokojnie, bez zbędnych uwag. Pozwalał jej
przez dłuższy czas lotu płakać, nie pocieszał jej, nie udzielał rad, wiedząc,
że i tak na nic by się teraz zdały. Rany serca były zbyt świeże. Żadne słowa
nie posklejałyby rozbitego wnętrza Lary. Croft pomyślała, że kiedyś mu za to
podziękuje. Spojrzała w jego oczy i zobaczyła w nich spokój, który wzrokiem
przelewał się także na nią.
- Dante…
- Tak, Laro?
- Odbiję
ich, prawda?
- Odbijesz.
- Będziesz
ze mną latał?
- Będę.
- Zabiję go.
– Powiedziała doniośle, przypominając sobie o Majorze. Po raz kolejny o Zipie,
Alisterze i Winstonie. Starym mężczyźnie, o którego teraz obawiała się
najbardziej na świecie. Nie był przyzwyczajony do podniesionego poziomu
adrenaliny, zawsze spokojny, uśmiechnięty… wolała sobie nie wyobrażać, jak
dziadek Smith wyglądał teraz.
- Zabijesz.
– Odpowiedział Leydon. Lara westchnęła głośno i oparła twarz o zimną szybę
śmigłowca. Pomyślała, że gdyby nie suchy fakt, iż opuściła ją najważniejsza
osoba w jej dotychczasowym życiu, pewnie słowa Dantego podniosłyby ją na duchu
wystarczająco. Teraz jednak wciąż przeżywała w sobie prywatną tragedię.
Pociągnęła nosem.
„Nie myśl o nim…” – rozkazała sobie, ale wiedziała, że takie
myśli jeszcze bardziej skłaniają ją do wspominania chwil spędzonych z Kurtisem.
Odetchnęła kilka razy głęboko, starając się powstrzymywać ulatujące z niej
emocje. Nie uporała się z nimi.
Ukryła twarz
w dłoniach, zanim kolejna łza spłynęła po jej policzku.
Levis docisnął pedał gazu. BMW
750 nadinspektora, który zdziwiony wydarzeniami na lotnisku, szybko pożyczył
Robertowi wózek, prowadziło się idealnie. Jadąc z włączonymi długimi światłami,
jakie rozświetlały ciemną ulicę Seydişehiru, inspektor próbował jak najszybciej
dostać się na główny port lotniczy w Konya. W radio Basement Jaxx krzyczał w
niebogłosy „Gdzie twoja głowa?!”. Piosenka
ta zawsze mobilizowała Roberta do działania, komplementując słuchaczowi i
wmawiając mu, że świat bez niego nigdy sobie nie poradzi.
- Nie możemy
rozwijać się bez ciebie… - Mruczał, rytmicznie kiwając głową. Nagle zwolnił.
Zobaczył przed sobą ciekawy widok.
Rudowłosa uderzyła z hukiem o
asfalt, zdzierając sobie skórę z kolan i dłoni. Odetchnęła głęboko. Mając w
oczach łzy szczęścia, o mało co nie ucałowała ulicy. Sam fakt opuszczenia
ciemnego, niebezpiecznego lasu uspokajał ją i przyprawiał o szybsze bicie serca,
spowodowane przypływem nadziei. Była brudna i wyczerpana. Nie miała siły
podnieść się z ziemi, dopóki nie zmusił ją ryk silnika nadjeżdżającego
samochodu. Nie potrafiła aż tak szybko się wycofać. Klęcząc na ziemi, uniosła
rękę w stronę kierowcy, by zatrzymać go. Rażące światło lamp oślepiło ją, ręką
przysłoniła więc oczy, znów upadając na asfalt.
- Kurwa… - Przeklął Levis. Raz
już potrącił kobietę, ścigając Majora. Dlaczego zawsze musiał mieć takiego
pecha? Ściszył radio i wysiadł z samochodu, nawet nie wyłączając silnika.
Pomógł kobiecie wstać, po czym zdziwiony poklepał ją po plecach. Rudowłosa wtuliła
się w jego ramię, szepcąc do ucha nikłe podziękowania. Levis już miał zapytać,
co się stało, jednak nie musiał. Dziewczyna, czując się bezpiecznie przy boku
inspektora, po prostu odpłynęła.
- Hej… -
Poklepał jej ramię. Próbował odciągnąć ją od siebie, ale nie potrafił, gdyż
dziewczyna nie miała już sił nawet, by stać o własnych siłach, na własnych
nogach. Levis wziął ją na ręce i ułożył ostrożnie na tylnym siedzeniu. Postanowił
przesłuchać ją później, gdy tylko się ocknie. Nie miał zamiaru cofać się do
najbliższego szpitala, choć wiedział, że ryzykuje zdrowie kobiety. Nie
wyglądała na chorą, raczej na wyczerpaną. Okrył ją kocem, który wygrzebał z
bagażnika i usiadł z powrotem na miejscu kierowcy. Z piskiem opon ruszył w
stronę lotniska.
Lara przechodziła przez ogród ze
zobojętniałym, wręcz apatycznym wyrazem twarzy. Nie zrobiły na niej wrażenia
ani wyłamana brama główna rezydencji ni uchylone drzwi wejściowe ani nawet
burdel, który się za nimi krył. W całym Croft Manor nic nie zmieniło się od
ostatniej wizyty Levisa. Wszystkie elementy salonu i innych pokoi, łącznie z
meblami, były porozwalane po całym domu. Croft omijała walające się po ziemi
rzeczy, wciąż z beznamiętną miną. Przyglądała się potłuczonym ramkom ze
zdjęciami, które wcześniej stały nad kominkiem, obserwowała pasywnie bałagan w
gabinecie Zipa. W końcu pomaszerowała znudzona do swojego pokoju. Nie miała
siły na nic, nawet na samo myślenie. Dante szedł za nią krok w krok. Milczał.
Pozwolił Larze przetrawić ten ciężki do zniesienia widok. Wiedział, że jest
silna. Że wytrzyma napięcie. On sam, widząc cały ten bałagan, mając świadomość,
że gdzieś tam jej przyjaciele narażeni są na niewyobrażalne niebezpieczeństwo,
dodatkowo znosząc suchy fakt śmierci najbliższego towarzysza Lary, będąc na jej
miejscu, miałby ochotę po prostu popełnić samobójstwo. Teraz widział, jak
kobieta przekraczała próg swojego pokoju, następnie skierowała się w stronę
łazienki. Była silna.
„Da sobie radę…” – pomyślał Leydon, po czym usiadł na jej
łóżku. Lara spojrzała na niego, jak gdyby dziękując mu, za obecność, po czym
zniknęła za drzwiami toalety. Spojrzała w lustro. Nie przeraziła się, widząc
resztki rozmazanego makijażu, rozczochrane czerwone włosy z potwornymi,
brązowymi odrostami. W oczach dostrzegała niewyobrażalne zmęczenie spowodowane
ciągłym napływaniem łez lub brakiem dostatecznej ilości snu. Croft odkręciła
wodę w kranie i przemyła brudną twarz, umyła ręce, korzystając z mydła. Brązowa
z brudu woda spływała do umywalki. Lara nie wytarła dłoni, mokrymi palcami rozebrała
się i zasunęła za sobą kabinę prysznica. Odkręciła kurek ciepłej wody, która
natychmiast spłynęła na nią odświeżającym strumieniem. Dziewczyna oparła się o
kabinę, przytrzymując się drzwiczek. Rękę przyłożyła do czoła. Poczuła się
słaba, potrząsała głową, chcąc pozbyć się wrażenia lekko obracającej się
przestrzeni. Zakręciło jej się w głowie. Zastanawiała się, czy to przez głód,
pragnienie, zmęczenie czy może po prostu zbyt wysoką temperaturę panującą w
łazience. Nie musiała sobie odpowiadać. Wszystkie te czynniki spowodowały, że
czas kąpieli skróciła do minimum.
Leydon przytaszczył do jej
pokoju niewielki stolik, po czym ułożył na nim dwa talerze, dwa kufle i
sztućce. Do kufli nalał mocno schłodzonego piwa, które znalazł w lodówce.
Wyciągnął z pieca gorącą pizzę, jaką wcześniej odkopał w zakamarkach
zamrażalnika i zaniósł do sypialni dziewczyny. Gdy kroił ciasto na równe
kawałki, dziewczyna akurat wychodziła z łazienki. Była w samym ręczniku. Dante
spojrzał na nią i nóż wypadł mu z dłoni. Była piękna. Majestatycznym ruchem
odgarnęła z łóżka pościel, wygrzebując spod niej swoją aksamitną koszulkę
nocną. Nawet nie zwracając uwagi na Leydona, wróciła do łazienki, by po chwili,
już ubrana w piżamę, usiąść na łóżku i szczotką rozczesywać długie włosy. Dante
musiał chwilę zmuszać się do zachowywania się naturalnie. Zawsze wiedział, że
Lara była kobietą atrakcyjną, ale nigdy nie sądził, że nawet wypruta z
wszelkich emocji, wyglądająca jak zapłakana, blada śmierć, prezentowała się nad
wyraz seksownie. Musiał jej to przyznać. Robiła wrażenie. Mężczyzna skończył
kroić pizzę i usiadł na fotelu. Wziął do ręki kufel zimnego piwa.
- Wrzuć coś
na ząb. – Powiedział cicho, mając w tonie swojego głosu raczej prośbę niż
rozkaz. – Wiem, że nie powinienem, ale wyglądasz mizernie. – Zwrócił jej uwagę.
Lara przytaknęła i chwyciła za kawałek pizzy. Leydon przyglądał jej się
ukradkiem. Chciał wypaść naturalnie, nie miał zamiaru pokazywać Larze, że
interesuje się nią w takiej chwili. Był jednak mężczyzną. Trudno było opanować
mu wzrok, który wciąż zatrzymywał się na dekolcie kobiety. Tym bardziej, że nie
miała ona na sobie żadnego stanika.
Posiłek
minął w totalnej ciszy. Leydona męczyła ta grobowa atmosfera, choć nie dziwił
się Larze, że miała podły nastrój. Mężczyzna podszedł do radia i cicho nastawił
grającą stację. „Daj jej spokój. Ustaw jakąś
melodyjkę i wyjdź. Niech się prześpi z tym wszystkim…”. Z radia słychać
było cichy głos Hope Sandoval, która cichutko śpiewała, że dwójka ludzi obraca
się w pył. „Idealna piosenka, psiakrew”
– pomyślał mimowolnie mężczyzna. Gdy Leydon odwrócił się w stronę łóżka, by
pożegnać się z Larą i znaleźć sobie w innym pokoju miejsce na nocleg, zobaczył,
że kobiety wcale nie ma w sypialce. Nagle usłyszał huk tłuczonego szkła,
dochodzący z pokoju obok.
Pokoju
Kurtisa.
Leydon
szybko znalazł się w pomieszczeniu. Zobaczył, jak kobieta trzyma otwartą
butelkę czystej wódki. W oczach znów miała łzy. Dante stał jak wmurowany i
przyglądał się jej czynom. Widział rozbity na podłodze kufel piwa.
- Laro… -
Szepnął i zrobił krok w jej kierunku.
- Stój. –
Rozkazała. Przyłożyła otwartą butelkę do ust i zrobiła spory łyk.
„Uwielbiał pić…”
Skrzywiła się, po czym odrzuciła i tę butelkę
na ziemię. Kolejne szkło rozsypało się po panelach. Leydon przyglądał się jej
czynom jak zahipnotyzowany.
-
Pokaleczysz stopy… - Szepnął, patrząc to na świecące się w ciemności szkło, to
na zgrabne nogi kobiety. Zrobił kolejny krok w przód. Lara znów go zatrzymała.
- Stój! –
Pociągnęła głośno nosem i przetarła dłonią znów mokre od łez oczy. Z
otworzonego barku wyciągnęła kolejną butelkę. Rakija. Smakowało o wiele lepiej
niż czysta, był to trunek jednak dużo mocniejszy. Croft znów zrobiła łyk. Tym
razem na dłużej przyssała się do butelki. W tym czasie Leydon ruszył w jej
kierunku. Dziewczyna już miała i tę butelkę wyrzucić na podłogę, jednak w
ostatniej chwili Dante zabrał jej ją z rąk i włożył z powrotem do barku. Croft
spojrzała na niego smutnie. Zrobiła krok w przód, ale lekko zachwiała się i
straciła równowagę. Coś wybełkotała, ale Leydon nie zrozumiał jej słów.
Przytrzymał ją mocno, by nie przewróciła się na szkło.
- Chodź… -
Szepnął, po czym wziął ją na ręce. Dziewczyna przytuliła się do jego szyi.
Dante zaprowadził Larę znów do jej pokoju. Delikatnie położył ją na łóżku, ona
jednak nie puściła jego karku. Usiadł obok niej. Patrzył na twarz, po której
znów spływały łzy.
- Laro… -
Powiedział wyrozumiałym, basowym, bardzo poważnym głosem. Kobieta spojrzała na
niego, po czym dotknęła ciepłą dłonią jego policzka. Zanim mężczyzna zdążył
zareagować, Croft mocno wbiła się w jego usta, składając na nich serię gorących
pocałunków. Śmierdziała wódką. Leydon poczuł smak alkoholu, jednak nie przestał
odwzajemniać całusów. Czuł, że jego podniecenie wzrastało z każdym dotknięciem
się ich języków. Lara oderwała się od jego ust, całując jego szyję, wkładając
rękę pod jego koszulkę. Dante poczuł, jak robi mu się gorąco. Chciał przestać,
ale coś mówiło mu, że przecież to Lara zaczęła, więc radykalnie tego chce.
Zupełnie inny głos szeptał, by natychmiast zakończyć tę zabawę. Dante chwilę
wahał się, czując na sobie oddech ciemnowłosej. Już miał znów ją pocałować,
poczuł jej dłoń na swoim kroczu, kiedy nagle usłyszał jej cichy szept. Podgryzła
jego ucho.
- Kurtis…
Leydon
odskoczył jak oparzony. Chwycił kobietę za nadgarstki, ułożył na łóżku i okrył
kołdrą. Nie była w stanie się sprzeciwiać. Alkohol buzował jej w głowie. Zanim
się obejrzał, kobieta wtuliła się w poduszkę. Zamknęła oczy.
- Jestem głównym inspektorem
agencji SOCA. – Mówił Levis, przyglądając się uzbrojonym, tureckim strażnikom
lotniska. – Chciałbym wiedzieć, co tu się stało. Co się stało Trentowi, co
wiecie o pannie Croft…
- Dwójka
ludzi. Mężczyzna i kobieta chcieli odlecieć nieoznakowanym śmigłowcem bez
ukazania dokumentów. Musieliśmy ich zatrzymać.
- I to jest
powód, żeby wykorzystywać ku temu całą armię? – Przedstawiciel ochrony nie
odpowiedział. Levis westchnął, po czym zanotował zeznania w swoim notesie. „Ktoś za to z was beknie, i to zdrowo,
pieprzone brudasy…”. Nagle usłyszał dźwięki stukających butów. Odwrócił się
i zobaczył za sobą rudowłosą. W tym samym czasie podszedł do niej jeden ze
strażników i już miał ją zatrzymywać, gdy Robert spojrzał na niego groźnie.
- Ona jest
ze mną. Co tu robisz? Miałaś siedzieć w samochodzie. – Powiedział dyskretnie,
podchodząc do niej.
- Chciałam
rozprostować nogi… nie podziękowałam ci za ratunek.
- Jestem
zajęty. Później opowiesz mi, co się stało. – Po jego słowach Nasia przytaknęła.
Rzuciła wrogie spojrzenie na strażników, którzy bacznie otaczali teren
lotniska.
- Co tu
robimy? – Zapytała cicho. – Gdzie leci… - Nie dokończyła. Rozglądając się wokół,
dostrzegła leżące na ziemi ciało mężczyzny. Spojrzała na nie i natychmiast
rzuciła się w jego stronę. Uklęknęła przed człowiekiem i dotknęła jego dłoni.
Poczuła, jak łzy nieuchronnie napływają do jej oczu.
- Nie
zadzwoniliście po karetkę?!
- Raczej po
karawan. – Odfuknął strażnik. Levis spojrzał na niego złowrogo, po czym
podszedł do rudowłosej i odciągnął ją od leżącego człowieka.
- Chodź… wyjeżdżamy
już stąd. Skąd go znasz?
- Zadzwońcie
po karetkę! – Kobieta wciąż stawiała opór, chcąc wrócić do mężczyzny. Robert
był silniejszy. Nie musiał się mocno szarpać, Nasia była zbyt zmęczona, by
długo stawiać na swoim. W końcu uległa i pozwoliła zaprowadzić się w stronę
samochodu. Dopiero w świetle mocno świecących lamp samochodu Robert zobaczył w
jej oczach łzy.
- Opowiedz
mi wszystko, co wiesz. O nim. O sobie.
- Kurtis… Karetka…-
Szeptała w kółko. Levis postanowił potowarzyszyć jej tak długo, dopóki szok
minie i kobieta będzie w stanie wydusić z siebie więcej słów.
Przenikanie.
Mężczyzna stał lekko zgarbiony,
zupełnie niepewny siebie. Pierwszy raz widziała go aż tak potulnego, gotowego
do przeprosin i przyznania się do własnej głupoty. Dostrzegła na jego twarzy
rumieniec. Jak gdyby wstydził się siebie, tego, że ma za co przepraszać. Że
namieszał. Że był dupkiem. A ona jeszcze wtedy nie wiedziała, że łatwo mu
wybaczy.
- Laro… -
Próbował załagodzić nieprzyjemny wstęp. Na próżno. Słyszała jego głos. Zawsze
miała ciarki, gdy mówił do niej „Laro”.
Tak rzadko zwracali się do siebie po imieniu. On robił to zwykle w szczególnych
sytuacjach. Kochała ten głos.
- Daruj
sobie Trent i oddawaj artefakt. – Odpowiedziała wtedy dość oschle i, patrząc
prosto w jego niebieskie oczy, spokojnym ruchem przeładowała Desert Eagle. Teraz
bardzo żałowała tego ruchu.
Strzał. Zanikanie.
-
Przyjechałem tu dla ciebie. Owszem, chciałem też wrócić do Athanasii, a ona
odebrała mi wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Siebie. Pracę przy twoim
boku... W końcu nawet ciebie!
Miała ochotę
krzyczeć. Wtedy była wściekła na rudowłosą. Za to, że wtrąciła się w Legendę. W
jej życie. Jej Trenta. Teraz nie czuła żalu do kobiety. Nie zabrała Kurtisa.
Zrobiła to Turcja.
- Nic nie
mów. - Dziewczyna uklękła obok i położyła palec na ustach mężczyzny, po czym
zdjęła z pleców swój plecak i wyciągnęła z niego apteczkę. - Przepraszam cię.
- Tylko mnie
drasnęłaś. Nic mi nie jest.
- Tylko nie
pierdol, że mnie kochasz. – Mruknęła wtedy prześmiewczo. Teraz był to kolejny
ruch, którego żałowała. Gdyby mogła cofnąć czas, nigdy nie wypowiedziałaby tych
słów. Zbyt bolały.
Seria przesuwających się szybko obrazów.
-
Przepraszam. – Usłyszała z jego ust po raz kolejny. – Ty wiesz, że nigdy bym
cię tam nie zostawił. Wiesz, prawda? Ryzykowałem więcej niż własne życie, a to
już zbyt duża ofiara. – Mówił, wspominając wydarzenia w jaskini. Croft musiała
mu przyznać, był niezawodnym towarzyszem. Wykonywał bezbłędnie jej polecenia,
nawet, jeżeli były absurdalne. Lubił też mieć swoje zdanie. Często bezbłędne.
- Też
powinnaś coś zdjąć. Dostaniesz zapalenia płuc. – Powiedział cicho. Lara
spojrzała na niego i znów pociągnęła nosem. Przytaknęła. „Skubany, ma rację.” – pomyślała wtedy. Zanim się obejrzała,
przystojny jak nigdy, zdjął z siebie bluzę, następnie koszulkę. Musiała
przyznać, że posiadał boskie ciało. Jego wyrzeźbiony tors sprawiał, że miała
ochotę zrzucić z siebie wszystko i wpaść mu w objęcia. Uwielbiała go całego.
- Fajnie, że
jesteś. – Przyznała się w końcu, choć teraz żałowała, że wtedy powiedziała tak
mało. Miała nauczkę. Wiedziała, by wyrażać swoje uczucia jaśniej, zanim będzie
za późno. Wciąż zastanawiała się, jak wielką przyjemność zrobiłaby mu,
wypowiadając ciche „kocham cię”. Jak
łatwo przyznać się do tego teraz, gdy słowa te odbijać się będą tylko echem i
nigdy nie dotrą do właściwego mężczyzny? Innego takiego, który byłby wart ich
usłyszenia, była pewna, że nie będzie. Kurt objął ją wtedy delikatnie, a ona
lekko oparła głowę o jego ramię. Leżeli tak chwilę w milczeniu, w ich oczach
odbijał się blask płomieni. To uczucie minęło. I nigdy nie powróci.
Ułamał wtedy
kostkę czekolady i włożył ją sobie do ust, uśmiechając się przy tym swoim
zawadiackim uśmiechem. Jak bardzo tego uśmiechu jej brakowało? Kiedy kłóciła
się z nim, mogła bez tego uśmiechu wytrzymać tygodnie… miesiące… w niezgodzie
wytrzymałaby nawet rok, uparta nie przeprosiłaby za swoje winy lub, udając stanowczą,
nie wybaczyłaby jego błędów. Jednak jego śmierć powodowała, że bez tego
uśmiechu piekielnie trudno przychodziło przeżywanie kolejnych minut. To nie
tak, że nie było go przy niej. Już nie było go wcale. Nigdzie.
Zanim mężczyzna zdążył wykonać jakikolwiek
ruch, zbliżyła do niego swoje usta. Delikatnie nadgryzła kostkę i zlizała z
jego warg resztki czekolady. Pocałunek ten był najsłodszym pocałunkiem w jej
życiu. Owych pocałunków było zbyt mało.
Znów szybko mijające obrazy. Jak
przyspieszone sceny filmu, podczas jego przewijania.
- Idź! –
Krzyknął do niej, choć ryk silnika śmigłowca zagłuszał jego słowa. Croft
trzymała się kurczowo jego szyi, a on obejmował ją w pasie. Miał mocny uścisk,
który dla niej był w stanie przenosić góry. Chciałaby poczuć go raz jeszcze.
Mocno. Długo. Było to niemożliwością najgorszą z możliwych.
- Idź dalej,
jestem tuż za tobą! – Zapewniał. Słyszała, jak mężczyzna wrzeszczał z bólu,
swoją wspinaczką kobieta robiła mu piekielną krzywdę. Gdyby go nie postrzeliła,
nie miałby niesprawnej ręki. Dopiero zagojona rana w jego ramieniu, znów się
otwierała, rozrywając skórę i zaschnięty na niej strup krwi. Wiedziała, jak
musiało to boleć. Chciałaby przenieść na siebie choć część jego cierpienia. Na
próżno.
Zbyt późno.
- Schowaj
się! – Krzyknął nagle, po czym osłonił dziewczynę własnym ciałem. I wtedy
właśnie padł strzał. Słyszała go jeszcze długo, odbijał się echem, mieszając
się z imieniem mężczyzny, którego wołała, ale nie pojawiał się już nawet w
snach. Opadł w nicość.
Zniknął.
Strzał. Krzyk.
- Kurtis!
Kobieta
obudziła się, drżąc z zimna. Otworzyła usta i poczuła nieprzyjemny zapach
alkoholu. Skronie pulsowały niemiłosiernie, ból głowy był nie do zniesienia.
Dziewczyna już miała podnieść się z łóżka, gdy do pokoju wszedł Leydon. Jego
wyraz twarzy świadczył o tym, że krzyk kobiety zbudził go z bardzo silnego snu.
- Coś się
stało?
- Wody. –
Powiedziała tylko, po czym znów przykryła się kołdrą. Przerażała ją świadomość,
że takie sny mogą się powtarzać. Nie chciała w nich mieć świadomości, że
mężczyzna jej życia pozostawał jedynie wspomnieniem. Musiała o nim zapomnieć.
Natychmiast. Kiedy Dante przyniósł jej szklankę mineralnej, wypiła zawartość
jednym haustem i przetarła znów mokre oczy. Odetchnęła głęboko. Spojrzała na
towarzysza, najwyraźniej nie pamiętając nawet ostatnich godzin. „Bądź silna.” – pomyślała, zmuszając się
do uśmiechu.
- Dziękuję,
Dante. – Wyszeptała, po czym jej twarz natychmiast przybrała poważny wyraz
twarzy. – Jutro wyruszamy na Sri Lankę. Łapiemy kolejne artefakty, następnie
obiję Majorowi mordę.
- Dobry
plan.
- Wiem.
Tymczasem dobranoc. Wyruszamy o świcie. – Powiedziała pełna zapału, co
ucieszyło wracającego do spania Dantego. Choć w głębi duszy czuła, że sama
siebie oszukuje tą udawaną, nagłą zmianą humoru, musiała przyznać, że
postawienie jasnych planów i udawanie twardej pomaga jej przeżyć ból
wewnętrzny. Postanowiła już nie spać. Wolała nie spotykać Kurtisa we śnie. Jego
oczu, uśmiechu, charakterystycznej grzywki, którą kochała odgarniać w trakcie
pocałunków. Spojrzała w okno i uchyliła je, by wpuścić trochę świeżego
powietrza.
„Musisz pogodzić się ze stratą. Teraz celem
jest Major.” – wmówiła sobie. Postanowiła
obmyślić plan działania, dopóki Dante nie odeśpi kolejnych godzin.
CDN.
Chciałabym
podziękować Patrycji. Za to, że się
mną interesuje. Że pisze. Za ciepłe słowa i to, że gdy nie mam czasem ochoty na
rozmowę, po prostu jest wyrozumiała. Dziękuję :* Tobie także dedykuję ten rozdział, jego tytuł.
Wiem, że uwielbiasz rozdział jedenasty, więc Tobie poświęcam jego kontynuację.
Mustelce
dziękuję za współpracę. Owocną.
Dziękuję też
Pati-Ann za to, że jest. Tak po
prostu. Bo gdyby Cię nie było, nie wiem, jak bym to wszystko zniosła. Chciałam
podziękować za esemesy i przeprosić za to, że czasem mogłam być w nich zbyt
ciekawska.
Dziękuję
wszystkim, którzy nie tylko czytają, ale jakoś pomagają mi z opowiadaniem i
interesują się moją twórczością „po godzinach” :D
Chuj w dupę
wszystkim, którzy się odwrócili.
łoł ale długi , na ale jak zawsze świetny :D , się larze powtórzyło , piepszony trent, major, lara ... o błędach nic nie wspomnę bo albo ich nie ma albo mój cudowny mózg ich nie wykrył ;p . co do obrazka namalowanego przez mustelkę ... czuję się zazdrosna !! kurtis mnie zdradza! :DD , o nie tak nie może być ! :D
OdpowiedzUsuńwww.storytombraider.boog.pl
komentarz opublikowany na HL Onet - 2011-10-24 14:46
,,Kurtis..."
OdpowiedzUsuńRozdział przejął mnie do żywego. Jest wyjątkowo emocjonalny, na pewno inny. Bo gdzieżby Lara okazywała uczucia? Czy musiało dojść do JEGO śmierci, aby te łzy w końcu pokazały, jak bardzo jej na nim zależało? Tytuł oczywiście jest strzałem w dziesiątkę, jako że klimat jest wprost nieziemski, każde pojedyncze słowo jest samo w sobie refleksją. Po prostu... Time.
Płacząca Lara. Lara- kobieta. Nie uwierzyłabym w taką Croft nigdzie indziej, jak tylko w twoim opowiadaniu.
Oj, Alu, kocham cię za twoje mistrzostwo! :*
Dobrana do rozdziału piosenka jest cudowna. Usłyszałam kilka sekund, i już uśmiechnęłam się na samą myśl tego, że to do niej przyjdzie mi czytać. Wiedz, dlaczego.
I choć łez miałam w oczach mało, to mentalnie spływały na potęgę.
Dedykacja. Pięknie, najpiękniej jak umiem dziękuję. Za wszystkie rozmowy, a przede wszystkim za inspirację, za to, co ,,wynoszę" z twoich prac do własnych rozdziałów. Jestem na prawdę dumna i głęboko wzruszona tą dedykacją, ponieważ w jakiś sposób czuję, że rozdział jest szczególnie ,,szyty" na moją wrażliwość. Bo czytając cicho łkałam. I mogę nawet rzucić stwierdzeniem, że Time II moją ukochaną jedenastkę bije na głowę. Geniusz. Co tu dużo mówisz, co więcej, jak tylko: ,,geniusz".
Masz niezwykły dar, który sprawia, że ludzie przeżywają uczucia razem z bohaterami. Obyś tylko nie zatraciła tego talentu i nadal z taką pasją oddawała się pisaniu, bo ono zmieniło moje życie w jakiś sposób, i myślę, że nie tylko moje. I czuję, że jest mi lżej, gdy zatapiam się w twoich opowiadaniach. Po prostu je kocham.
I z niecierpliwością wyczekuję na ciąg dalszy.
PS na temat obrazka od Mustelki, to chciałam powiedzieć, że jest fenomenalny! Aż szeroko się uśmiechnęłam na jego widok.
komentarz wystawiony na HL Onet - 2011-10-24 16:13
Smutno mi :< Łzawy rozdział, wszystko takie emocjonalne, aż cud że się nie popłakałam. W chwilach takich jak te mam ochotę na dobre wrócić do pisania :)
OdpowiedzUsuńA co do obrazka... głupia jesteś xD Kto ci pozwolił wrzucać, hmm? xD Trzeba było wrzucić ten pierwszy, Trenta z papierosem :D
Enyłejs, danke za dedykację ^^
Pzdr :*
A, no i rzecz jasna - Kurtis ma przeżyć!
komentarz wystawiony na Onet HL - 2011-10-24 17:23
Kurcze... jeszcze rozdział wstecz mimo wszystko nie opuszczał mnie optymizm, jakoś na siłę starałam się uwierzyć, że Kurtis jednak będzie żył, usiłowałam wymyślać jakieś inne możliwe rozwiązania tego zajścia... A dzisiaj się jednak zdołowałam. :( Bardzo współczułam Larze utraty tak bliskiej osoby... to naprawdę straszne. Jeszcze pisane to wszystko takim świetnym językiem! Te wszystkie wspomnienia, opisy... nie no, zaraz się poryczę. Naprawdę ja się łatwo wzruszam, zawsze wszystko przeżywam, wierz mi, że siłą hamowałam łzy. Udało się je co prawda powstrzymać, bo wprost dalej nie zostało napisane: "K. Trent nie żyje", chociaż tekst ochroniarza doradzającego dzwonić raczej po karawan niż po karetkę, mnie dobił. Tak czy siak jakoś się podle czuję po przeczytaniu tego rozdziału... I wszystko bym chciała zmienić w końcówce dwudziestego pierwszego. Żeby oni wsiedli do tego choler**nego samolotu i odlecieli z tego lotniska!!!
OdpowiedzUsuńDopiero zdałam sobie sprawę z tego, że to już 22 rozdział tego opowiadania... i jeszcze bardziej się załamałam. Boże, tak szybko to zleciało! Jezu, mam nadzieję, że uśmiercenie Kurtisa nie było pretekstem do zakończenia? Że pocieszymy się jeszcze długo nowymi rozdziałami? Ja chyba umrę bez tego opowiadania!
Co by tu jeszcze... aha, zazdroszczę Larze tego podejścia do sprawy... mimo wszystko się nie poddaje, jej głównym celem jest pomszczenie na wrogu przyjaciela. I bardzo dobrze! Świetnie! Jej postawa jakoś sprawiła, że i ja się trzymam. Jakby cały czas rozpaczała i nie była zdolna do jakiegokolwiek myślenia, jak nic bym się poryczała przed monitorem. Chyba z bezradności... Rozczulił mnie i to bardzo moment, w którym Lara zaczęła całować Dantego... Biedna, ona w rozpaczy już szukała pocieszenia w jego ramionach, jeszcze tęsknie nazwała go "Kurtisem". Naprawdę świetny moment... ukazałaś całą kobiecą tęsknotę Lary i desperację jednocześnie.... Nic, tylko gratulować tego, jakie emocje w nas czytelnikach wzbudzasz. To jest niesamowite!
Jak bardzo nienawidziłam tej podłej Nasii, tak w tym rozdziale nawet i jej zrobiło mi się szkoda. Kiedy zaczęła płakać przy ciele Trenta i go wołać, myślałam, że już totalnie się pogrążę w załamce. Biedna... ona też mimo wszystko była z nim, kochała go... Może teraz zacznie żałować, że podkładała jemu i Larze świnie przez dłuższy czas? Ja na jej miejscu chyba bym się zabiła. Takiej presji bym na pewno nie zniosła. ;-( To tyle co miałam do napisania do tego rozdziału. Ogromnie mnie poruszyłaś... jakoś mi tak smutno przez to wszystko, przeżywam tę tragedię Lary, jakby to działo się naprawdę. Straszne, po prostu straszne. Jakby tak Kurtis jednak żył, byłabym chyba najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem! ;-) A więc wybacz mi ten chaotyczny komentarz, pisałam pod wpływem emocji i do tego niedawno wróciłam z imprezy. Całe szczęście, że przez cały czas czytania miałam przy sobie psa, bardzo mi pomógł, cały czas się do niego przytulałam, bo pod wpływem tego opowiadania jakoś wzięło mnie na sentymenty. ;) Nic dziwnego, rozdział łzawy, to się człowiek rozkleja. ;)
Jeszcze słówkiem do notki pod rozdziałem. Aż wstyd się przyznać, ale pierwsze słyszę o jakiejkolwiek działalności pani pod pseudonimem Alex. ;) Ani z nią nigdy nie miałam styczności ani z jej opowiadaniem. Otworzyłam wskazany przez Ciebie link, ale wyświetlona strona nic mi nie podpowiedziała, czyli zapewne nigdy na blogu Alex nie gościłam. Trzeba to jak najszybciej zmienić, skoro ma być kontynuacja. ;)
Ja także Ci dziękuję, że jesteś, Alu. Dzięki Tobie mogę na chwilę zapomnieć o rzeczywistości i zatopić się w cudownym świecie Tomb Raider, a odzwierciedlasz go bardzo realnie. Z rozdziału na rozdział jestem w coraz większym podziwie dla Twojej twórczości. ;* Tamtymi esemesami się nie przejmuj, świadczyły o tym, że martwiłaś się o mnie i za to też Ci dziękuję. ;-*
Pozdrawiam serdecznie, bardzo niecierpliwie czekam na rozdział 23, nie karz czekać mi zbyt długo. ;-*** Buziaki;-***
komentarz wystawiony na Onet HL - 2011-10-29 01:02