Rozdział dwudziesty drugi

„Zanikanie II”

                Ucieczka.

                Niektórym wydaje się być jedynym rozwiązaniem, sposobem na spalenie mostów i rozpoczęcie całego tego chrzanionego przedstawienia od początku. Ucieka się z własnej inicjatywy, potrzebny odcięcia się od przeszłości. Są jednak ludzie, którzy pozostawiają wszystko za sobą, zmuszeni przez niefortunność biegu wydarzeń. Jest to rozwiązanie z jakiego korzystają dopiero, gdy sytuacja wymaga poświęcenia. Ostateczny, desperacki czyn.


W życiu nigdy wcześniej nie czuła się taka silna. Gra, która miała przynieść jej ogromny zysk, o mało nie skończyła się tragicznie. Po raz kolejny. Wszystko działo się zbyt szybko, a ona sama  nie miała wcześniej pojęcia, na jak wiele rzeczy nie ma wpływu.
„Pieprzony Trent.”
To on zamieszał jej w głowie. To on był seksownym, pijackim prologiem tej całej gierki. Gierki, która okazała się być zwykłą loterią. Albo wygrywa się sławę i skarb, albo przegrywa wszystko, co się posiada. Co powinno być najważniejsze. W tym wypadku zdrowie. Fizyczne i psychiczne. Albo od razu całe życie. Pamiętała dobrze moment, w którym Kurtis pozostawił treść legendy na jej biurku, w sali wykładowej uniwersytetu. Nie zrobił tego celowo, tym bardziej Nasia chciała skorzystać z okazji. Rudowłosa była zbyt pewna siebie. Uprzykrzała pracę Larze, Kurtisowi… sądziła, że nie trzeba mieć wielkiej siły, wystarczy tylko trochę ruszyć głową, posiadać wiedzę do rozwiązywania zagadek… by móc wygrać.
Teraz żałowała tej swojej pewności. Owszem. Miała wiedzę, której wielu ludzi mogło jej tylko zazdrościć. Ale ta wiedza nie była wszystkim. Nasia nie spodziewała się, że w walce o artefakty liczy się także wieloletnie doświadczenie, posiadanie świadomości o ryzyku, którego wcześniej nie przewidywała. Przede wszystkim nie miała pojęcia, że graczy jest więcej. Sądziła, że skoro Trent tak szybko poleciał do Lary, musiała być ona wyjątkowa. Najlepsza. Nasia łatwo jednak ją przechytrzyła wtedy, w Polsce. Skąd mogła wiedzieć, że nagle na horyzoncie zjawi się ktoś o wiele lepszy, przy okazji gorszy…
„Pieprzony Major.”
Cudem wyrwała się z jego rąk, cudem uniknęła gwałtu. Cudem przeżyła.
Cudów, spowodowanych wciąż czyhającym niebezpieczeństwem, w jej życiu było w ostatnim czasie zbyt wiele. Afelis postanowiła odpocząć od tego całego zgiełku. Zaczęła tęsknić za spokojnym życiem nauczycielki. Za uniwersytetem. Za przyjaciółmi, których tam pozostawiła.
„Zachciało ci się bogactwa…” – bełkotała w ciszy, wypowiadając słowa szeptem, między szybkimi oddechami.
„Zachciało ci się rozrywki… bycia taką Croft… pieprzona Croft.”
Biegnąc przez ciemny las, byle przed siebie, byle jak najdalej od chaty pozostawionej za sobą, nie bała się ciemności. Nie przerażały jej odgłosy wyjących w oddali wilków, nie przerażały jej cienie drzew, na których widok niejedni uciekaliby z wrzaskiem.
Najbardziej przerażał ją fakt, że może się nie udać.
Że zostanie znaleziona. Znów zostanie związana.
Znów z nim.


                Kobieta otworzyła oczy, drżąc z niepokoju. Spojrzała pytającym wzrokiem na pilota, który odwrócił twarz w jej stronę i uśmiechnął się znikomo.
- Dokąd teraz? – Zapytał, ale Lara nawet nie zwróciła uwagi na jego pytanie. Wydawała się być wciąż nieobecna. Sen, który ją zmorzył, nie wiele różnił się od pozostawionej w świecie rzeczywistości. Nawet tam Kurtisa już nie widziała. Znów drgnęła, wzruszając ramionami. Było jej obojętne czy wyruszy od razu do Cejlonu po kolejny artefakt, by jak najszybciej zakończyć tę żałosną zabawę z Majorem, czy może najpierw zahaczy o Croft Manor.
Zabawę.
Larze nie podobało się już to słowo. Zabawą było rozpoczynać tę przygodę z Kurtisem. Nie spodziewała się, że rozgrywka zakończy się tak niefortunnie.
„Alister miał rację” – wspominała jego słowa, wciąż cofając się wspomnieniami w przeszłość. Tak bardzo chciała teraz móc zobaczyć jego spadające wciąż z oczu okulary. Nie miała pojęcia, że kiedyś aż tak będzie tęsknić za żartobliwymi nie raz do przesady żartami Zipa. Dłońmi dotknęła swoich ramion, jak gdyby przypominając sobie, że mimo obecności Dantego, jest sama.

- Zajebiście! – Uśmiechnął się Zip. – Kolejna przygoda!
- Marna zachęta. – Odparł Alister, gasząc zapał przyjaciela. – Dlatego trzeba ukryć tę kartkę. Jeżeli ktoś odważy się rozpocząć poszukiwanie wymienionych ośmiu instrumentów, może przejąć kontrolę nad światem i wykorzystać go przeciwko ludzkości. Prawda, Laro?
- Alister, ukryj różdżkę i legendę. Jutro rano bliżej się temu przyjrzę… 
- To się źle skończy. - Mruknął Fletcher i popukał się po czole.
***   ***   ***
- Będzie zadyma. – Odpowiedział ostrzegawczym tonem, ziewając przeciągle. Lara spojrzała na niego pobłażliwie. Do pokoju wszedł Zip. Kobieta od razu poskarżyła się czarnoskóremu.
- Ten ignorant nie chce powiedzieć, gdzie wcisnął wczoraj legendę.
- Sama kazałaś mi ją schować.
- Owszem, ale zaznaczyłam, że będę chciała do niej wrócić. Teraz.
- Będziesz tego żałowała. – Mruknął Alister, wzdychając. - Friedrich Schiller "Don Carlos". – Warknął. Lara roześmiała się i zniknęła w labiryncie regałów z książkami swojej biblioteki. Po chwili wróciła z książką, otworzyła ją i przewertowała. Między kartkami trzeciego i czwartego aktu znalazła legendę wyciągniętą z różdżki.
- Czemu akurat „Don Carlos”?
- Nie wiem. Lubię tragedie. - Odpowiedział Alister.


- Sama tego chciałaś… - Szepnęła, patrząc na Leydona, jakby zahipnotyzowana. W ogóle nie zwracała na niego uwagi. Wciąż błądziła myślami, przypominając sobie wcześniejsze wydarzenia. Jak gdyby dopiero teraz zrozumiała, że słowa Alistera idealnie obrazowały poszukiwanie rozwiązania legendy.
Tragedia.
- Słucham? – Zapytał nagle Dante, wybijając kobietę z zamyślenia.
- Nie… to znaczy nic. Dante, jeżeli możesz… kierunek na Surrey.
- Jesteś poszukiwana.
- Uwierz mi, że teraz mam to w dupie. Chcę się przespać we własnym łóżku.
- Nie zostawię cię samej sobie. Zostanę tam z tobą. – Powiedział ciepło. Lara uśmiechnęła się do niego uśmiechem nieszczerym. Nie potrafiła teraz zwrócić uwagi na to, że mężczyzna wspierał ją jak nigdy w życiu. Nie zadawał pytań, po prostu był obok, wykonywał polecenia spokojnie, bez zbędnych uwag. Pozwalał jej przez dłuższy czas lotu płakać, nie pocieszał jej, nie udzielał rad, wiedząc, że i tak na nic by się teraz zdały. Rany serca były zbyt świeże. Żadne słowa nie posklejałyby rozbitego wnętrza Lary. Croft pomyślała, że kiedyś mu za to podziękuje. Spojrzała w jego oczy i zobaczyła w nich spokój, który wzrokiem przelewał się także na nią.
- Dante…
- Tak, Laro?
- Odbiję ich, prawda?
- Odbijesz.
- Będziesz ze mną latał?
- Będę.
- Zabiję go. – Powiedziała doniośle, przypominając sobie o Majorze. Po raz kolejny o Zipie, Alisterze i Winstonie. Starym mężczyźnie, o którego teraz obawiała się najbardziej na świecie. Nie był przyzwyczajony do podniesionego poziomu adrenaliny, zawsze spokojny, uśmiechnięty… wolała sobie nie wyobrażać, jak dziadek Smith wyglądał teraz.
- Zabijesz. – Odpowiedział Leydon. Lara westchnęła głośno i oparła twarz o zimną szybę śmigłowca. Pomyślała, że gdyby nie suchy fakt, iż opuściła ją najważniejsza osoba w jej dotychczasowym życiu, pewnie słowa Dantego podniosłyby ją na duchu wystarczająco. Teraz jednak wciąż przeżywała w sobie prywatną tragedię. Pociągnęła nosem.
„Nie myśl o nim…” – rozkazała sobie, ale wiedziała, że takie myśli jeszcze bardziej skłaniają ją do wspominania chwil spędzonych z Kurtisem. Odetchnęła kilka razy głęboko, starając się powstrzymywać ulatujące z niej emocje. Nie uporała się z nimi.
Ukryła twarz w dłoniach, zanim kolejna łza spłynęła po jej policzku.




                Levis docisnął pedał gazu. BMW 750 nadinspektora, który zdziwiony wydarzeniami na lotnisku, szybko pożyczył Robertowi wózek, prowadziło się idealnie. Jadąc z włączonymi długimi światłami, jakie rozświetlały ciemną ulicę Seydişehiru, inspektor próbował jak najszybciej dostać się na główny port lotniczy w Konya. W radio Basement Jaxx krzyczał w niebogłosy „Gdzie twoja głowa?!”. Piosenka ta zawsze mobilizowała Roberta do działania, komplementując słuchaczowi i wmawiając mu, że świat bez niego nigdy sobie nie poradzi.
- Nie możemy rozwijać się bez ciebie… - Mruczał, rytmicznie kiwając głową. Nagle zwolnił. Zobaczył przed sobą ciekawy widok.

                Rudowłosa uderzyła z hukiem o asfalt, zdzierając sobie skórę z kolan i dłoni. Odetchnęła głęboko. Mając w oczach łzy szczęścia, o mało co nie ucałowała ulicy. Sam fakt opuszczenia ciemnego, niebezpiecznego lasu uspokajał ją i przyprawiał o szybsze bicie serca, spowodowane przypływem nadziei. Była brudna i wyczerpana. Nie miała siły podnieść się z ziemi, dopóki nie zmusił ją ryk silnika nadjeżdżającego samochodu. Nie potrafiła aż tak szybko się wycofać. Klęcząc na ziemi, uniosła rękę w stronę kierowcy, by zatrzymać go. Rażące światło lamp oślepiło ją, ręką przysłoniła więc oczy, znów upadając na asfalt.

                - Kurwa… - Przeklął Levis. Raz już potrącił kobietę, ścigając Majora. Dlaczego zawsze musiał mieć takiego pecha? Ściszył radio i wysiadł z samochodu, nawet nie wyłączając silnika. Pomógł kobiecie wstać, po czym zdziwiony poklepał ją po plecach. Rudowłosa wtuliła się w jego ramię, szepcąc do ucha nikłe podziękowania. Levis już miał zapytać, co się stało, jednak nie musiał. Dziewczyna, czując się bezpiecznie przy boku inspektora, po prostu odpłynęła.
- Hej… - Poklepał jej ramię. Próbował odciągnąć ją od siebie, ale nie potrafił, gdyż dziewczyna nie miała już sił nawet, by stać o własnych siłach, na własnych nogach. Levis wziął ją na ręce i ułożył ostrożnie na tylnym siedzeniu. Postanowił przesłuchać ją później, gdy tylko się ocknie. Nie miał zamiaru cofać się do najbliższego szpitala, choć wiedział, że ryzykuje zdrowie kobiety. Nie wyglądała na chorą, raczej na wyczerpaną. Okrył ją kocem, który wygrzebał z bagażnika i usiadł z powrotem na miejscu kierowcy. Z piskiem opon ruszył w stronę lotniska.

                Lara przechodziła przez ogród ze zobojętniałym, wręcz apatycznym wyrazem twarzy. Nie zrobiły na niej wrażenia ani wyłamana brama główna rezydencji ni uchylone drzwi wejściowe ani nawet burdel, który się za nimi krył. W całym Croft Manor nic nie zmieniło się od ostatniej wizyty Levisa. Wszystkie elementy salonu i innych pokoi, łącznie z meblami, były porozwalane po całym domu. Croft omijała walające się po ziemi rzeczy, wciąż z beznamiętną miną. Przyglądała się potłuczonym ramkom ze zdjęciami, które wcześniej stały nad kominkiem, obserwowała pasywnie bałagan w gabinecie Zipa. W końcu pomaszerowała znudzona do swojego pokoju. Nie miała siły na nic, nawet na samo myślenie. Dante szedł za nią krok w krok. Milczał. Pozwolił Larze przetrawić ten ciężki do zniesienia widok. Wiedział, że jest silna. Że wytrzyma napięcie. On sam, widząc cały ten bałagan, mając świadomość, że gdzieś tam jej przyjaciele narażeni są na niewyobrażalne niebezpieczeństwo, dodatkowo znosząc suchy fakt śmierci najbliższego towarzysza Lary, będąc na jej miejscu, miałby ochotę po prostu popełnić samobójstwo. Teraz widział, jak kobieta przekraczała próg swojego pokoju, następnie skierowała się w stronę łazienki. Była silna.
„Da sobie radę…” – pomyślał Leydon, po czym usiadł na jej łóżku. Lara spojrzała na niego, jak gdyby dziękując mu, za obecność, po czym zniknęła za drzwiami toalety. Spojrzała w lustro. Nie przeraziła się, widząc resztki rozmazanego makijażu, rozczochrane czerwone włosy z potwornymi, brązowymi odrostami. W oczach dostrzegała niewyobrażalne zmęczenie spowodowane ciągłym napływaniem łez lub brakiem dostatecznej ilości snu. Croft odkręciła wodę w kranie i przemyła brudną twarz, umyła ręce, korzystając z mydła. Brązowa z brudu woda spływała do umywalki. Lara nie wytarła dłoni, mokrymi palcami rozebrała się i zasunęła za sobą kabinę prysznica. Odkręciła kurek ciepłej wody, która natychmiast spłynęła na nią odświeżającym strumieniem. Dziewczyna oparła się o kabinę, przytrzymując się drzwiczek. Rękę przyłożyła do czoła. Poczuła się słaba, potrząsała głową, chcąc pozbyć się wrażenia lekko obracającej się przestrzeni. Zakręciło jej się w głowie. Zastanawiała się, czy to przez głód, pragnienie, zmęczenie czy może po prostu zbyt wysoką temperaturę panującą w łazience. Nie musiała sobie odpowiadać. Wszystkie te czynniki spowodowały, że czas kąpieli skróciła do minimum.

                Leydon przytaszczył do jej pokoju niewielki stolik, po czym ułożył na nim dwa talerze, dwa kufle i sztućce. Do kufli nalał mocno schłodzonego piwa, które znalazł w lodówce. Wyciągnął z pieca gorącą pizzę, jaką wcześniej odkopał w zakamarkach zamrażalnika i zaniósł do sypialni dziewczyny. Gdy kroił ciasto na równe kawałki, dziewczyna akurat wychodziła z łazienki. Była w samym ręczniku. Dante spojrzał na nią i nóż wypadł mu z dłoni. Była piękna. Majestatycznym ruchem odgarnęła z łóżka pościel, wygrzebując spod niej swoją aksamitną koszulkę nocną. Nawet nie zwracając uwagi na Leydona, wróciła do łazienki, by po chwili, już ubrana w piżamę, usiąść na łóżku i szczotką rozczesywać długie włosy. Dante musiał chwilę zmuszać się do zachowywania się naturalnie. Zawsze wiedział, że Lara była kobietą atrakcyjną, ale nigdy nie sądził, że nawet wypruta z wszelkich emocji, wyglądająca jak zapłakana, blada śmierć, prezentowała się nad wyraz seksownie. Musiał jej to przyznać. Robiła wrażenie. Mężczyzna skończył kroić pizzę i usiadł na fotelu. Wziął do ręki kufel zimnego piwa.
- Wrzuć coś na ząb. – Powiedział cicho, mając w tonie swojego głosu raczej prośbę niż rozkaz. – Wiem, że nie powinienem, ale wyglądasz mizernie. – Zwrócił jej uwagę. Lara przytaknęła i chwyciła za kawałek pizzy. Leydon przyglądał jej się ukradkiem. Chciał wypaść naturalnie, nie miał zamiaru pokazywać Larze, że interesuje się nią w takiej chwili. Był jednak mężczyzną. Trudno było opanować mu wzrok, który wciąż zatrzymywał się na dekolcie kobiety. Tym bardziej, że nie miała ona na sobie żadnego stanika.
Posiłek minął w totalnej ciszy. Leydona męczyła ta grobowa atmosfera, choć nie dziwił się Larze, że miała podły nastrój. Mężczyzna podszedł do radia i cicho nastawił grającą stację. „Daj jej spokój. Ustaw jakąś melodyjkę i wyjdź. Niech się prześpi z tym wszystkim…”. Z radia słychać było cichy głos Hope Sandoval, która cichutko śpiewała, że dwójka ludzi obraca się w pył. „Idealna piosenka, psiakrew” – pomyślał mimowolnie mężczyzna. Gdy Leydon odwrócił się w stronę łóżka, by pożegnać się z Larą i znaleźć sobie w innym pokoju miejsce na nocleg, zobaczył, że kobiety wcale nie ma w sypialce. Nagle usłyszał huk tłuczonego szkła, dochodzący z pokoju obok.
Pokoju Kurtisa.
Leydon szybko znalazł się w pomieszczeniu. Zobaczył, jak kobieta trzyma otwartą butelkę czystej wódki. W oczach znów miała łzy. Dante stał jak wmurowany i przyglądał się jej czynom. Widział rozbity na podłodze kufel piwa.
- Laro… - Szepnął i zrobił krok w jej kierunku.
- Stój. – Rozkazała. Przyłożyła otwartą butelkę do ust i zrobiła spory łyk.
„Uwielbiał pić…”
 Skrzywiła się, po czym odrzuciła i tę butelkę na ziemię. Kolejne szkło rozsypało się po panelach. Leydon przyglądał się jej czynom jak zahipnotyzowany.
- Pokaleczysz stopy… - Szepnął, patrząc to na świecące się w ciemności szkło, to na zgrabne nogi kobiety. Zrobił kolejny krok w przód. Lara znów go zatrzymała.
- Stój! – Pociągnęła głośno nosem i przetarła dłonią znów mokre od łez oczy. Z otworzonego barku wyciągnęła kolejną butelkę. Rakija. Smakowało o wiele lepiej niż czysta, był to trunek jednak dużo mocniejszy. Croft znów zrobiła łyk. Tym razem na dłużej przyssała się do butelki. W tym czasie Leydon ruszył w jej kierunku. Dziewczyna już miała i tę butelkę wyrzucić na podłogę, jednak w ostatniej chwili Dante zabrał jej ją z rąk i włożył z powrotem do barku. Croft spojrzała na niego smutnie. Zrobiła krok w przód, ale lekko zachwiała się i straciła równowagę. Coś wybełkotała, ale Leydon nie zrozumiał jej słów. Przytrzymał ją mocno, by nie przewróciła się na szkło.
- Chodź… - Szepnął, po czym wziął ją na ręce. Dziewczyna przytuliła się do jego szyi. Dante zaprowadził Larę znów do jej pokoju. Delikatnie położył ją na łóżku, ona jednak nie puściła jego karku. Usiadł obok niej. Patrzył na twarz, po której znów spływały łzy.
- Laro… - Powiedział wyrozumiałym, basowym, bardzo poważnym głosem. Kobieta spojrzała na niego, po czym dotknęła ciepłą dłonią jego policzka. Zanim mężczyzna zdążył zareagować, Croft mocno wbiła się w jego usta, składając na nich serię gorących pocałunków. Śmierdziała wódką. Leydon poczuł smak alkoholu, jednak nie przestał odwzajemniać całusów. Czuł, że jego podniecenie wzrastało z każdym dotknięciem się ich języków. Lara oderwała się od jego ust, całując jego szyję, wkładając rękę pod jego koszulkę. Dante poczuł, jak robi mu się gorąco. Chciał przestać, ale coś mówiło mu, że przecież to Lara zaczęła, więc radykalnie tego chce. Zupełnie inny głos szeptał, by natychmiast zakończyć tę zabawę. Dante chwilę wahał się, czując na sobie oddech ciemnowłosej. Już miał znów ją pocałować, poczuł jej dłoń na swoim kroczu, kiedy nagle usłyszał jej cichy szept. Podgryzła jego ucho.
- Kurtis…
Leydon odskoczył jak oparzony. Chwycił kobietę za nadgarstki, ułożył na łóżku i okrył kołdrą. Nie była w stanie się sprzeciwiać. Alkohol buzował jej w głowie. Zanim się obejrzał, kobieta wtuliła się w poduszkę. Zamknęła oczy.


                - Jestem głównym inspektorem agencji SOCA. – Mówił Levis, przyglądając się uzbrojonym, tureckim strażnikom lotniska. – Chciałbym wiedzieć, co tu się stało. Co się stało Trentowi, co wiecie o pannie Croft…
- Dwójka ludzi. Mężczyzna i kobieta chcieli odlecieć nieoznakowanym śmigłowcem bez ukazania dokumentów. Musieliśmy ich zatrzymać.
- I to jest powód, żeby wykorzystywać ku temu całą armię? – Przedstawiciel ochrony nie odpowiedział. Levis westchnął, po czym zanotował zeznania w swoim notesie. „Ktoś za to z was beknie, i to zdrowo, pieprzone brudasy…”. Nagle usłyszał dźwięki stukających butów. Odwrócił się i zobaczył za sobą rudowłosą. W tym samym czasie podszedł do niej jeden ze strażników i już miał ją zatrzymywać, gdy Robert spojrzał na niego groźnie.
- Ona jest ze mną. Co tu robisz? Miałaś siedzieć w samochodzie. – Powiedział dyskretnie, podchodząc do niej.
- Chciałam rozprostować nogi… nie podziękowałam ci za ratunek.
- Jestem zajęty. Później opowiesz mi, co się stało. – Po jego słowach Nasia przytaknęła. Rzuciła wrogie spojrzenie na strażników, którzy bacznie otaczali teren lotniska.
- Co tu robimy? – Zapytała cicho. – Gdzie leci… - Nie dokończyła. Rozglądając się wokół, dostrzegła leżące na ziemi ciało mężczyzny. Spojrzała na nie i natychmiast rzuciła się w jego stronę. Uklęknęła przed człowiekiem i dotknęła jego dłoni. Poczuła, jak łzy nieuchronnie napływają do jej oczu.
- Nie zadzwoniliście po karetkę?!
- Raczej po karawan. – Odfuknął strażnik. Levis spojrzał na niego złowrogo, po czym podszedł do rudowłosej i odciągnął ją od leżącego człowieka.
- Chodź… wyjeżdżamy już stąd. Skąd go znasz?
- Zadzwońcie po karetkę! – Kobieta wciąż stawiała opór, chcąc wrócić do mężczyzny. Robert był silniejszy. Nie musiał się mocno szarpać, Nasia była zbyt zmęczona, by długo stawiać na swoim. W końcu uległa i pozwoliła zaprowadzić się w stronę samochodu. Dopiero w świetle mocno świecących lamp samochodu Robert zobaczył w jej oczach łzy.
- Opowiedz mi wszystko, co wiesz. O nim. O sobie.
- Kurtis… Karetka…- Szeptała w kółko. Levis postanowił potowarzyszyć jej tak długo, dopóki szok minie i kobieta będzie w stanie wydusić z siebie więcej słów.


Przenikanie.

                Mężczyzna stał lekko zgarbiony, zupełnie niepewny siebie. Pierwszy raz widziała go aż tak potulnego, gotowego do przeprosin i przyznania się do własnej głupoty. Dostrzegła na jego twarzy rumieniec. Jak gdyby wstydził się siebie, tego, że ma za co przepraszać. Że namieszał. Że był dupkiem. A ona jeszcze wtedy nie wiedziała, że łatwo mu wybaczy.
- Laro… - Próbował załagodzić nieprzyjemny wstęp. Na próżno. Słyszała jego głos. Zawsze miała ciarki, gdy mówił do niej „Laro”. Tak rzadko zwracali się do siebie po imieniu. On robił to zwykle w szczególnych sytuacjach. Kochała ten głos.
- Daruj sobie Trent i oddawaj artefakt. – Odpowiedziała wtedy dość oschle i, patrząc prosto w jego niebieskie oczy, spokojnym ruchem przeładowała Desert Eagle. Teraz bardzo żałowała tego ruchu.

Strzał. Zanikanie.

- Przyjechałem tu dla ciebie. Owszem, chciałem też wrócić do Athanasii, a ona odebrała mi wszystko, co było dla mnie najważniejsze. Siebie. Pracę przy twoim boku... W końcu nawet ciebie!
Miała ochotę krzyczeć. Wtedy była wściekła na rudowłosą. Za to, że wtrąciła się w Legendę. W jej życie. Jej Trenta. Teraz nie czuła żalu do kobiety. Nie zabrała Kurtisa. Zrobiła to Turcja.
- Nic nie mów. - Dziewczyna uklękła obok i położyła palec na ustach mężczyzny, po czym zdjęła z pleców swój plecak i wyciągnęła z niego apteczkę. - Przepraszam cię.
- Tylko mnie drasnęłaś. Nic mi nie jest.
- Tylko nie pierdol, że mnie kochasz. – Mruknęła wtedy prześmiewczo. Teraz był to kolejny ruch, którego żałowała. Gdyby mogła cofnąć czas, nigdy nie wypowiedziałaby tych słów. Zbyt bolały.


Seria przesuwających się szybko obrazów.

- Przepraszam. – Usłyszała z jego ust po raz kolejny. – Ty wiesz, że nigdy bym cię tam nie zostawił. Wiesz, prawda? Ryzykowałem więcej niż własne życie, a to już zbyt duża ofiara. – Mówił, wspominając wydarzenia w jaskini. Croft musiała mu przyznać, był niezawodnym towarzyszem. Wykonywał bezbłędnie jej polecenia, nawet, jeżeli były absurdalne. Lubił też mieć swoje zdanie. Często bezbłędne.
- Też powinnaś coś zdjąć. Dostaniesz zapalenia płuc. – Powiedział cicho. Lara spojrzała na niego i znów pociągnęła nosem. Przytaknęła. „Skubany, ma rację.” – pomyślała wtedy. Zanim się obejrzała, przystojny jak nigdy, zdjął z siebie bluzę, następnie koszulkę. Musiała przyznać, że posiadał boskie ciało. Jego wyrzeźbiony tors sprawiał, że miała ochotę zrzucić z siebie wszystko i wpaść mu w objęcia. Uwielbiała go całego.
- Fajnie, że jesteś. – Przyznała się w końcu, choć teraz żałowała, że wtedy powiedziała tak mało. Miała nauczkę. Wiedziała, by wyrażać swoje uczucia jaśniej, zanim będzie za późno. Wciąż zastanawiała się, jak wielką przyjemność zrobiłaby mu, wypowiadając ciche „kocham cię”. Jak łatwo przyznać się do tego teraz, gdy słowa te odbijać się będą tylko echem i nigdy nie dotrą do właściwego mężczyzny? Innego takiego, który byłby wart ich usłyszenia, była pewna, że nie będzie. Kurt objął ją wtedy delikatnie, a ona lekko oparła głowę o jego ramię. Leżeli tak chwilę w milczeniu, w ich oczach odbijał się blask płomieni. To uczucie minęło. I nigdy nie powróci.
Ułamał wtedy kostkę czekolady i włożył ją sobie do ust, uśmiechając się przy tym swoim zawadiackim uśmiechem. Jak bardzo tego uśmiechu jej brakowało? Kiedy kłóciła się z nim, mogła bez tego uśmiechu wytrzymać tygodnie… miesiące… w niezgodzie wytrzymałaby nawet rok, uparta nie przeprosiłaby za swoje winy lub, udając stanowczą, nie wybaczyłaby jego błędów. Jednak jego śmierć powodowała, że bez tego uśmiechu piekielnie trudno przychodziło przeżywanie kolejnych minut. To nie tak, że nie było go przy niej. Już nie było go wcale. Nigdzie.
 Zanim mężczyzna zdążył wykonać jakikolwiek ruch, zbliżyła do niego swoje usta. Delikatnie nadgryzła kostkę i zlizała z jego warg resztki czekolady. Pocałunek ten był najsłodszym pocałunkiem w jej życiu. Owych pocałunków było zbyt mało.

Znów szybko mijające obrazy. Jak przyspieszone sceny filmu, podczas jego przewijania.

- Idź! – Krzyknął do niej, choć ryk silnika śmigłowca zagłuszał jego słowa. Croft trzymała się kurczowo jego szyi, a on obejmował ją w pasie. Miał mocny uścisk, który dla niej był w stanie przenosić góry. Chciałaby poczuć go raz jeszcze. Mocno. Długo. Było to niemożliwością najgorszą z możliwych.
- Idź dalej, jestem tuż za tobą! – Zapewniał. Słyszała, jak mężczyzna wrzeszczał z bólu, swoją wspinaczką kobieta robiła mu piekielną krzywdę. Gdyby go nie postrzeliła, nie miałby niesprawnej ręki. Dopiero zagojona rana w jego ramieniu, znów się otwierała, rozrywając skórę i zaschnięty na niej strup krwi. Wiedziała, jak musiało to boleć. Chciałaby przenieść na siebie choć część jego cierpienia. Na próżno.
Zbyt późno.
- Schowaj się! – Krzyknął nagle, po czym osłonił dziewczynę własnym ciałem. I wtedy właśnie padł strzał. Słyszała go jeszcze długo, odbijał się echem, mieszając się z imieniem mężczyzny, którego wołała, ale nie pojawiał się już nawet w snach. Opadł w nicość.
Zniknął.

Strzał. Krzyk.
 - Kurtis!
Kobieta obudziła się, drżąc z zimna. Otworzyła usta i poczuła nieprzyjemny zapach alkoholu. Skronie pulsowały niemiłosiernie, ból głowy był nie do zniesienia. Dziewczyna już miała podnieść się z łóżka, gdy do pokoju wszedł Leydon. Jego wyraz twarzy świadczył o tym, że krzyk kobiety zbudził go z bardzo silnego snu.
- Coś się stało?
- Wody. – Powiedziała tylko, po czym znów przykryła się kołdrą. Przerażała ją świadomość, że takie sny mogą się powtarzać. Nie chciała w nich mieć świadomości, że mężczyzna jej życia pozostawał jedynie wspomnieniem. Musiała o nim zapomnieć. Natychmiast. Kiedy Dante przyniósł jej szklankę mineralnej, wypiła zawartość jednym haustem i przetarła znów mokre oczy. Odetchnęła głęboko. Spojrzała na towarzysza, najwyraźniej nie pamiętając nawet ostatnich godzin. „Bądź silna.” – pomyślała, zmuszając się do uśmiechu.
- Dziękuję, Dante. – Wyszeptała, po czym jej twarz natychmiast przybrała poważny wyraz twarzy. – Jutro wyruszamy na Sri Lankę. Łapiemy kolejne artefakty, następnie obiję Majorowi mordę.
- Dobry plan.
- Wiem. Tymczasem dobranoc. Wyruszamy o świcie. – Powiedziała pełna zapału, co ucieszyło wracającego do spania Dantego. Choć w głębi duszy czuła, że sama siebie oszukuje tą udawaną, nagłą zmianą humoru, musiała przyznać, że postawienie jasnych planów i udawanie twardej pomaga jej przeżyć ból wewnętrzny. Postanowiła już nie spać. Wolała nie spotykać Kurtisa we śnie. Jego oczu, uśmiechu, charakterystycznej grzywki, którą kochała odgarniać w trakcie pocałunków. Spojrzała w okno i uchyliła je, by wpuścić trochę świeżego powietrza.
„Musisz pogodzić się ze stratą. Teraz celem jest Major.” – wmówiła sobie. Postanowiła obmyślić plan działania, dopóki Dante nie odeśpi kolejnych godzin.



CDN.

Chciałabym podziękować Patrycji. Za to, że się mną interesuje. Że pisze. Za ciepłe słowa i to, że gdy nie mam czasem ochoty na rozmowę, po prostu jest wyrozumiała. Dziękuję :*  Tobie także dedykuję ten rozdział, jego tytuł. Wiem, że uwielbiasz rozdział jedenasty, więc Tobie poświęcam jego kontynuację.
Mustelce dziękuję za współpracę. Owocną.
Dziękuję też Pati-Ann za to, że jest. Tak po prostu. Bo gdyby Cię nie było, nie wiem, jak bym to wszystko zniosła. Chciałam podziękować za esemesy i przeprosić za to, że czasem mogłam być w nich zbyt ciekawska.
Dziękuję wszystkim, którzy nie tylko czytają, ale jakoś pomagają mi z opowiadaniem i interesują się moją twórczością „po godzinach” :D


Chuj w dupę wszystkim, którzy się odwrócili.

4 komentarze:

  1. łoł ale długi , na ale jak zawsze świetny :D , się larze powtórzyło , piepszony trent, major, lara ... o błędach nic nie wspomnę bo albo ich nie ma albo mój cudowny mózg ich nie wykrył ;p . co do obrazka namalowanego przez mustelkę ... czuję się zazdrosna !! kurtis mnie zdradza! :DD , o nie tak nie może być ! :D

    www.storytombraider.boog.pl

    komentarz opublikowany na HL Onet - 2011-10-24 14:46

    OdpowiedzUsuń
  2. ,,Kurtis..."
    Rozdział przejął mnie do żywego. Jest wyjątkowo emocjonalny, na pewno inny. Bo gdzieżby Lara okazywała uczucia? Czy musiało dojść do JEGO śmierci, aby te łzy w końcu pokazały, jak bardzo jej na nim zależało? Tytuł oczywiście jest strzałem w dziesiątkę, jako że klimat jest wprost nieziemski, każde pojedyncze słowo jest samo w sobie refleksją. Po prostu... Time.
    Płacząca Lara. Lara- kobieta. Nie uwierzyłabym w taką Croft nigdzie indziej, jak tylko w twoim opowiadaniu.
    Oj, Alu, kocham cię za twoje mistrzostwo! :*

    Dobrana do rozdziału piosenka jest cudowna. Usłyszałam kilka sekund, i już uśmiechnęłam się na samą myśl tego, że to do niej przyjdzie mi czytać. Wiedz, dlaczego.

    I choć łez miałam w oczach mało, to mentalnie spływały na potęgę.
    Dedykacja. Pięknie, najpiękniej jak umiem dziękuję. Za wszystkie rozmowy, a przede wszystkim za inspirację, za to, co ,,wynoszę" z twoich prac do własnych rozdziałów. Jestem na prawdę dumna i głęboko wzruszona tą dedykacją, ponieważ w jakiś sposób czuję, że rozdział jest szczególnie ,,szyty" na moją wrażliwość. Bo czytając cicho łkałam. I mogę nawet rzucić stwierdzeniem, że Time II moją ukochaną jedenastkę bije na głowę. Geniusz. Co tu dużo mówisz, co więcej, jak tylko: ,,geniusz".

    Masz niezwykły dar, który sprawia, że ludzie przeżywają uczucia razem z bohaterami. Obyś tylko nie zatraciła tego talentu i nadal z taką pasją oddawała się pisaniu, bo ono zmieniło moje życie w jakiś sposób, i myślę, że nie tylko moje. I czuję, że jest mi lżej, gdy zatapiam się w twoich opowiadaniach. Po prostu je kocham.
    I z niecierpliwością wyczekuję na ciąg dalszy.

    PS na temat obrazka od Mustelki, to chciałam powiedzieć, że jest fenomenalny! Aż szeroko się uśmiechnęłam na jego widok.

    komentarz wystawiony na HL Onet - 2011-10-24 16:13

    OdpowiedzUsuń
  3. Smutno mi :< Łzawy rozdział, wszystko takie emocjonalne, aż cud że się nie popłakałam. W chwilach takich jak te mam ochotę na dobre wrócić do pisania :)
    A co do obrazka... głupia jesteś xD Kto ci pozwolił wrzucać, hmm? xD Trzeba było wrzucić ten pierwszy, Trenta z papierosem :D
    Enyłejs, danke za dedykację ^^
    Pzdr :*
    A, no i rzecz jasna - Kurtis ma przeżyć!


    komentarz wystawiony na Onet HL - 2011-10-24 17:23

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurcze... jeszcze rozdział wstecz mimo wszystko nie opuszczał mnie optymizm, jakoś na siłę starałam się uwierzyć, że Kurtis jednak będzie żył, usiłowałam wymyślać jakieś inne możliwe rozwiązania tego zajścia... A dzisiaj się jednak zdołowałam. :( Bardzo współczułam Larze utraty tak bliskiej osoby... to naprawdę straszne. Jeszcze pisane to wszystko takim świetnym językiem! Te wszystkie wspomnienia, opisy... nie no, zaraz się poryczę. Naprawdę ja się łatwo wzruszam, zawsze wszystko przeżywam, wierz mi, że siłą hamowałam łzy. Udało się je co prawda powstrzymać, bo wprost dalej nie zostało napisane: "K. Trent nie żyje", chociaż tekst ochroniarza doradzającego dzwonić raczej po karawan niż po karetkę, mnie dobił. Tak czy siak jakoś się podle czuję po przeczytaniu tego rozdziału... I wszystko bym chciała zmienić w końcówce dwudziestego pierwszego. Żeby oni wsiedli do tego choler**nego samolotu i odlecieli z tego lotniska!!!
    Dopiero zdałam sobie sprawę z tego, że to już 22 rozdział tego opowiadania... i jeszcze bardziej się załamałam. Boże, tak szybko to zleciało! Jezu, mam nadzieję, że uśmiercenie Kurtisa nie było pretekstem do zakończenia? Że pocieszymy się jeszcze długo nowymi rozdziałami? Ja chyba umrę bez tego opowiadania!
    Co by tu jeszcze... aha, zazdroszczę Larze tego podejścia do sprawy... mimo wszystko się nie poddaje, jej głównym celem jest pomszczenie na wrogu przyjaciela. I bardzo dobrze! Świetnie! Jej postawa jakoś sprawiła, że i ja się trzymam. Jakby cały czas rozpaczała i nie była zdolna do jakiegokolwiek myślenia, jak nic bym się poryczała przed monitorem. Chyba z bezradności... Rozczulił mnie i to bardzo moment, w którym Lara zaczęła całować Dantego... Biedna, ona w rozpaczy już szukała pocieszenia w jego ramionach, jeszcze tęsknie nazwała go "Kurtisem". Naprawdę świetny moment... ukazałaś całą kobiecą tęsknotę Lary i desperację jednocześnie.... Nic, tylko gratulować tego, jakie emocje w nas czytelnikach wzbudzasz. To jest niesamowite!
    Jak bardzo nienawidziłam tej podłej Nasii, tak w tym rozdziale nawet i jej zrobiło mi się szkoda. Kiedy zaczęła płakać przy ciele Trenta i go wołać, myślałam, że już totalnie się pogrążę w załamce. Biedna... ona też mimo wszystko była z nim, kochała go... Może teraz zacznie żałować, że podkładała jemu i Larze świnie przez dłuższy czas? Ja na jej miejscu chyba bym się zabiła. Takiej presji bym na pewno nie zniosła. ;-( To tyle co miałam do napisania do tego rozdziału. Ogromnie mnie poruszyłaś... jakoś mi tak smutno przez to wszystko, przeżywam tę tragedię Lary, jakby to działo się naprawdę. Straszne, po prostu straszne. Jakby tak Kurtis jednak żył, byłabym chyba najszczęśliwszą dziewczyną pod słońcem! ;-) A więc wybacz mi ten chaotyczny komentarz, pisałam pod wpływem emocji i do tego niedawno wróciłam z imprezy. Całe szczęście, że przez cały czas czytania miałam przy sobie psa, bardzo mi pomógł, cały czas się do niego przytulałam, bo pod wpływem tego opowiadania jakoś wzięło mnie na sentymenty. ;) Nic dziwnego, rozdział łzawy, to się człowiek rozkleja. ;)
    Jeszcze słówkiem do notki pod rozdziałem. Aż wstyd się przyznać, ale pierwsze słyszę o jakiejkolwiek działalności pani pod pseudonimem Alex. ;) Ani z nią nigdy nie miałam styczności ani z jej opowiadaniem. Otworzyłam wskazany przez Ciebie link, ale wyświetlona strona nic mi nie podpowiedziała, czyli zapewne nigdy na blogu Alex nie gościłam. Trzeba to jak najszybciej zmienić, skoro ma być kontynuacja. ;)
    Ja także Ci dziękuję, że jesteś, Alu. Dzięki Tobie mogę na chwilę zapomnieć o rzeczywistości i zatopić się w cudownym świecie Tomb Raider, a odzwierciedlasz go bardzo realnie. Z rozdziału na rozdział jestem w coraz większym podziwie dla Twojej twórczości. ;* Tamtymi esemesami się nie przejmuj, świadczyły o tym, że martwiłaś się o mnie i za to też Ci dziękuję. ;-*
    Pozdrawiam serdecznie, bardzo niecierpliwie czekam na rozdział 23, nie karz czekać mi zbyt długo. ;-*** Buziaki;-***

    komentarz wystawiony na Onet HL - 2011-10-29 01:02

    OdpowiedzUsuń