Muzyka do rozdziału - KLIK
ROZDZIAŁ 31
„Kurewsko”
Otwierając powoli oczy, ze wszystkich sił
skupił się na tym, by rozpoznać dochodzące do niego dźwięki… głosy. Rozpoznanie
jednak niewiele daje, kiedy ciężko zmusić się do zrozumienia sensu z trudem
usłyszanych słów. Nie było to łatwe, a, tym bardziej dla Zipa, prawie
niemożliwe. Nie znał tureckiego. Słyszał rozstrajający nerwowo płacz małego
dziecka, jakby stłumiony, dochodzący z innego pomieszczenia. Ręką dotknął
powierzchni, na której leżał. Czując pod palcami chropowatą, twardą i zdającą
się być coraz chłodniejszą nawierzchnię, mógł dojść tylko do jednego wniosku.
Wciąż był na
ulicy.
Tuż obok kół
jakiegoś osobowego samochodu starej i taniej marki, której nawet nie starał się
rozpoznać, ściślej ujmując. Kiedy całkowicie otworzył oczy, zawiesił kamienne
spojrzenie na kobiecie po czterdziestce, będącej z wyglądu idealną kopią Salmy
Hayek z nieco większą ilością zmarszczek. Stała nad nim i coś krzyczała, w jej
oczach dostrzegł przejęcie coraz bardziej zbliżające się do paniki napędzanej
histerią. Chciał ją jakoś uspokoić, próbował wstać, ale został zatrzymany przez
damę urokliwą, aczkolwiek drażniącą swoim zdenerwowaniem i determinacją w
udzieleniu pomocy. Machała do niego ręką, każąc mu zostać w pozycji leżącej. A
przecież nic go nie bolało, jedynie na dłoniach miał kilka zadrapań po upadku. Widział,
jak wyciągała telefon komórkowy. Mógł domyślać się tylko, do kogo będzie
próbowała się dodzwonić.
- Nie… -
wyszeptał, a ona spojrzała na niego zdziwiona. – Nie szpital… muszę
skontaktować się z przyjaciółką… czy ma pani jakiś inny sprzęt elektroniczny
prócz telefonu…
Nie
rozumiała. Patrzyła na obcego, czarnoskórego mężczyznę ubranego w stare, dawno
starte jeansy i śmierdzącą bluzę. Coś mówiła donośnym tonem, kompletnie nie
miał pojęcia, o co jej chodziło. Z ledwością, całą swoją siłę poświęcając na właśnie
tę czynność, podparł się dłońmi o asfalt i w końcu stanął na własnych nogach.
Był głodny. Zmęczony. Ale teraz, kiedy spotkał kogoś cywilizowanego, nagle
wszystkie wewnętrzne potrzeby zniknęły. Liczyło się tylko to, co było
najważniejsze.
Kontakt z Larą.
Znów
spojrzał na kobietę, a ta już nic nawet nie krzyczała. Nie gestykulowała
oburzona i nie przekonywała go, że dla jego bezpieczeństwa zaraz zadzwoni na
pogotowie. Zrobiła kilka kroków w tył, w stronę własnego samochodu, jakby
wystraszona nagłym ozdrowieniem nieznajomego. Tym bardziej, że owy nieznajomy
wyglądał podejrzanie obrzydliwie.
- Proszę… -
mówił powoli, wyraźnie. Był przekonany, że nawet największy ignorant językowy
zrozumie jego przekaz. – Nie szpital. Komputer. Laptop. Internet… - wypowiadał
słowa-klucze. Kobieta patrzyła na niego zdziwiona, jak gdyby właśnie mówił jej,
że przybywa z odległej planety…
Poczuł, że
nic nie wskóra.
Westchnął
głośno i odszedł słabym i mozolnym krokiem od samochodu, który go potrącił, w stronę
autostrady, by zatrzymać jakiś inny pojazd, co i tak było próbą, z góry
kończącą się marnie. Nie miał jednak innego pomysłu. Machnął ręką w kierunku
kobiety, ukazując beznadziejność sytuacji, jakby z żalem, że babka jest na tyle
głupia, by go nie rozumieć. Idealna kopia Salmy Hayek nafaszerowana
zmarszczkami nawet nie próbowała go zatrzymywać. Dopiero, gdy był już może z
pięć metrów od samochodu, usłyszał za sobą trzask drzwi, następnie ponowny
krzyk kobiety. Zdezorientowany odwrócił się i zobaczył, jak w jego stronę
biegnie dużo młodsza wersja nieprzydatnej zupełnie damy. Jak wydedukował z
prędkością światła, na oko jej piętnastoletnia córka. Starsza odciągała ją z
całej siły od niego, a ta próbowała coś wytłumaczyć jej po turecku. Zip
obserwował to przez dłuższą chwilę, ale w końcu starsza przytaknęła, jak gdyby
udzielając młodszej zgody na jakiś czyn.
- Chodź do
auta.
Usłyszał
łamany angielski. No tak, młodzi bardziej przykładają się do nauki obcych
języków… uśmiechnął się. Może nie wszystko było stracone.
- Masz
laptopa? – Starał się mówić powoli i najwyraźniej jak potrafił.
Kiwnęła
potwierdzająco.
- Jakiego?
Po dłuższym
namyśle usłyszał odpowiedź, której w sumie wolałby w ogóle nie otrzymać. Młoda
dziewczyna ubrana buntowniczo w czarne ciuchy, być może zbyt długo oglądająca Californication i upodabniająca się do
córki Hanka Moodego, spojrzała na niego lekko uśmiechnięta. Nie pasowały jej
trapery i powieki potraktowane czarną konturówką. I czarny warkocz.
- Srebrnego.
Wgramolił
się powoli na tylne siedzenie, zdziwiony zobaczył jeszcze jedną małą istotkę w
foteliku dla niemowlaka. Teraz miał problem z rozpoznaniem płci, domyślił się
jednak, skąd wziął się wcześniejszy płacz dziecka. Starał się nie patrzeć na
malucha, gdy ten wkładał do buzi dłoń, po chwili wyjmując ją w całości ociekającą
śliną. Zawsze wydawało mu się, że lubił dzieci. Teraz nie był tego już tak
bardzo pewny.
Poczekał aż
starsza kobieta, która nagle ucichła, co było dziwnym uczuciem po jej
wcześniejszym musicalu nafaszerowanego krzykami i gestykulacjami wszelkiego
rodzaju, siedziała za kierownicą, a jej młodsza córka stała przy wejściu obok
Zipa i podała mu laptopa, którego umiejscowił sobie od razu na kolanach. Włączył
go, by po chwili westchnąć ze zrezygnowaniem. Spojrzał smutnym wzrokiem w
stronę młodej dziewczyny.
Pozostało 14%
baterii.
- Trochę
grałam… mam demo nowego Tomb Raider…
Szybko
kliknął dwukrotnie na ikonę przeglądarki internetowej.
- To w takim
razie co ty na to, że poszukuję mojej przyjaciółki, Lary Croft?
Kątem oka
zobaczył, jak na twarzy nastolatki nagle, w zastraszająco szybkim tempie
pojawia się zszokowany wyraz, charakteryzujący się powiększeniem oczu i
otworzeniem ust, następnie szybko został zastąpiony szerokim uśmiechem.
Dziewczyna chyba nie uwierzyła.
11%
Nie miał
czasu do stracenia. Spojrzał przez ramię starszej kobiety i rzucił wzrokiem w
stronę panelu samochodowego. Zobaczył przymocowany do tapicerki panel GPS.
Mrużąc oczy, zdołał jedynie rozpoznać jego markę i numer seryjny błyszczący się
na obudowie.
To mu
wystarczyło, by szybko połączyć ze sobą urządzenia.
9%
W pamięci
odkopał numer telefonu Lary, chociaż wiedział, że nie będzie mu potrzebny,
przecież i tak zmieniła go zaraz po ucieczce z sądu w Polsce. Próbował
przypomnieć sobie numer Levisa, choć nie znał go zbyt dobrze. Jedyne, co o nim
wiedział, to fakt, że był z SOCA i mógłby pomóc…
http://www.soca.gov.uk/
Zakładka – kontakt - inspektorzy
Brak wyników
szukanego wyrażenia: Levis.
Czyżby został zwolniony?
7%
Karty
kredytowe… Lara na pewno korzystała z jakiejś…
Wiedział, że
raczej nie popełniłaby takiego błędu, jednak liczył na cud. Gdyby z jakiejś
skorzystała, dorwałaby ją depcząca po jej palcach brytyjska czy polska policja…
Interpol… FBI… MI6… wszystko jedno.
Lub wszystko
naraz.
Po chwili
spojrzał na migocący punkt na panelu GPS w samochodzie. Namierzył położenie
jednej z kart. Palcem wskazał kobietom urządzenie, patrząc na młodszą pytającym
wzrokiem.
- Gdzie…
- Letoonia
Standard, bungalow na wybrzeżu Morza Egejskiego… dość bogata dzielnica.
- Turcja?! –
Nie mógł uwierzyć, łapiąc się za głowę, jak gdyby nagle rozbolała go
niemiłosiernie. Poczuł przyspieszone bicie swojego serca. Z jednej strony
cieszył się, że Croft znajduje się tak blisko… z drugiej chciał jak najszybciej
uciekać z tego przeklętego państwa… być jak najdalej od Majora, jego przydupasa
Stoucasa i tego nowego… Marcusa Kapitana
Swynforda.
Wyłączył
laptopa i już miał wychodzić z samochodu, kiedy młoda dziewczyna spojrzała na
niego, potem na swoją mamę.
- To
niedaleko, a i tak jedziemy w tamtą stronę… dostanę autograf? Podobno uciekła z
więzienia! Było napisane w gazecie!
- Ciekawe co
twoja mama na to…
Nie
dosłyszał żadnej odpowiedzi. Uśmiechnął się jedynie szeroko, z całej siły
powstrzymując się przed wyściskaniem cwanej małolaty.
Pragnienie
głodu czy snu znów automatycznie odsunął na dalszy plan. Był tak blisko Lary,
że nie mógł teraz skoncentrować się na niczym innym, niż na sposobie w jaki
poinformuje ją o porwaniu. Nie mógł tego zrobić wprost, Lara miała wybuchowy
charakter, mogłaby zbyt szybko podjąć decyzję i narobić niepotrzebnego
zamieszania… z drugiej strony nie mógł wytłumaczyć jej wszystkiego spokojnie.
Wiedział, że gdy tylko go zobaczy, z jej ust wypłynie niepohamowana seria
pytań, na które będzie musiał udzielić konkretnych odpowiedzi.
***
- Jestem Yonca.
- Zip.
- Ten Zip?!
- Chyba ten.
- W grze
jesteś przystojniejszy! I naprawdę masz taki gabinet?! I mieszkasz z nią? Jaka
ona jest?
Zip
westchnął i popukał się po czole. Wiedział, że nie mógł powiedzieć zbyt dużo. Z
drugiej strony był wdzięczny za uzyskaną pomoc, toteż nie wypadało być chamem i
siedzieć z zamkniętym dziobem przez całą, kilkunastominutową podróż.
- Gabinet
jest lepszy. Mieszkam z nią. Jest…
Długo szukał
odpowiedniego słowa. Widział, jak siedząca przed nim, obok kierowcy
dziewczynka, wierci się na siedzeniu z podniecenia.
- Jest…
- No jaka?
- Zajebista.
– Mruknął. - Jest po prostu zajebista. I, uwierz lub nie, ale poszłaby siedzieć
nie za złamanie prawa…
Widział, jak
w lusterku odbija się zafascynowana twarz dziewczyny. W jej oczach płonęły
iskry rozradowania i pasji.
- Wiem. –
szybko mu przerwała. - Jak będę starsza, też będę archeologiem…
***
Kierowca samochodu dostawczego palił właśnie
kolejnego papierosa. Nudził się przeokrutnie, słuchając jakiegoś rzewnego
kawałka babci Turner o niespełnionej miłości, który leciał akurat w tureckiej
stacji Capital Radyo FM. W końcu, gdy Tina przestała wyć do mikrofonu i jej
głos został zastąpiony przez spikera o monotonnej, usypiającej barwie głosu,
znudzony mężczyzna po trzydziestce, zarośnięty na tyle, by wyglądać na Świętego
Mikołaja w okularach przeciwsłonecznych, otworzył okno samochodu i spojrzał za
siebie.
- Hej,
Mehmet! Ile jeszcze tego tam macie?!
Facet w
kanarkowym kombinezonie dostawcy mebli marki Ikea spojrzał niezadowolony na
towarzysza, spluwając pod nogi.
- Jeszcze
tylko to dupne biurko i spadamy, Onur. Ej, cofnij do tyłu! Jakiś samochód chce
podjechać na parking!
Onur
posłusznie wykonał polecenie, przekręcając kluczyk w stacyjce. Gdy samochód
osobowy mógł już zmieścić się na podjeździe pod wyznaczonym domkiem bungalow,
wysiadła z niego dwójka dziwaków, jak określił ich w myśli sam kierowca
ciężarówki spod szyldu Ikei.
Zarośnięty,
czarnoskóry i śmierdzący na kilometr zmęczeniem Zip oraz jego nastoletnia
towarzyszka stanęli tuż przy drzwiach.
- W czym
mogę pomóc?
Usłyszał,
jednak nie miał pojęcia, o co chodzi. Przecież nie rozumiał Tureckiego.
Pozwolił pomóc sobie, czekając, aż rozmowę nawiąże jego nowa koleżanka. W tym
czasie postanowił się rozejrzeć. A było po czym, gdyż okolica wydawała się być
niesamowicie… droga, jak określił to w myśli czarnoskóry. Wszystko dookoła
wyglądało na przesadnie zielone, świeże i nieprawdopodobnie naturalne. Chodnik
wyłożony większymi kamieniami, jak gdyby wyciągniętymi z Egiptu oddzielał bramę
od równo przystrzyżonego trawnika. Dookoła posadzone palmy i inne drzewa,
których Zip nawet nie potrafił skategoryzować i nazwać, sprawiały, że mężczyzna
czuł się nieswojo. On, tak obdarty, domyślał się, jak wygląda w lustrze. Nie
mógł uwierzyć, że trafił do takiego raju…
nawet stojący przed nim domek, niezbyt duży, za to elegancki, z
czerwonym dachem wydawał się być miniaturowym odzwierciedleniem rezydencji
Croft.
- Tak… to
coś w jej stylu…
Usłyszał
jakiś głos, po czym odsunął się od wejścia, by zrobić miejsce wchodzącym do
domku tragarzom dźwigającym solidne, drewniane biurko. Wyglądało na stare…
antyczne.
A co za tym
idzie – pewnie bardzo drogie.
- Tu jej nie
ma. – Znów usłyszał głos dziewczyny odnoszący się w języku angielskim, więc
szybko domyślił się, że Yonca mówiła do niego. Zip zaniemówił. Widział w jej
oczach, że nie kłamała. Sama zresztą była zawiedziona. – Dostawcy nic nie
wiedzą. Ale ten koleś z tatuażem mówi, że za odpowiednią zapłatą udzieli
dalszych wskazówek… poza tym mówi po angielsku.
Zip rzucił
gniewne spojrzenie na stojącego przed nim Turka. Młody, przystojny mężczyzna
uśmiechał się… czyżby coś wiedział?
- Posłuchaj,
Yonca. Daj mi swój email. Obiecuję, że kiedy tylko ją znajdę… za to, że mi
pomogłaś, odwdzięczy ci się… muszę tylko ją znaleźć.
- Chętnie
pomogłabym ci jej szukać.
Buntownicza
małolata uśmiechnęła się delikatnie i przytuliła Zipa, po chwili podając mu
kartkę ze swoim internetowym adresem, na co jej wytrwale czekająca matka w
samochodzie… pobladła.
- Podziękuj
też swojej mamie.
Yonca podała
Zipowi dłoń i wróciła do samochodu. Kiedy nowopoznane towarzyszki odjechały z
podjazdu, Zip spojrzał w oczy dobrze zbudowanemu mężczyźnie. Ten uśmiechał się
chytrze, ukazując szereg śnieżnobiałych zębów i dołeczki w policzkach. Zip
postanowił grać twardego. Nie mógł zawieść ani siebie. Ani najbliższych.
- Wiem, że
masz jej kartę. Namierzyłem ją i na mapie zobaczyłem to miejsce.
- I co z
tego? Nie mieć pieniędzy, nie mieć odpowiedzi. A ty wyglądać na takiego, co
pieniędzy nie mieć.
Zip zacisnął
pięści i spuścił głowę w dół. Turek zaśmiał się tylko. Nie widział delikatnego
uśmiechu Zipa na jego brudnej twarzy.
- Ty chcieć
mnie bić? Ty na głowę upaść.
- Znam kody
tych kart. Będziesz mógł wypłacić co do grosza. Karty są trzy. Podam ci teraz
jeden. Pozwolisz mi się przebrać, wykąpać, ogolić. Podam ci drugi. Nakarmisz
mnie i pozwolisz skorzystać z komputera, bym mógł zlokalizować, gdzie jest
teraz Lara. Nie interesuje mnie, skąd masz jej karty kredytowe. Nie interesuje
mnie, kim jesteś. Podam ci trzeci kod i będziesz mógł ruszyć do najbliższego
bankomatu. A ja zniknę z twojego życia.
Turek
spoważniał i spojrzał pełen chytrości i zapału na Zipa. Po chwili namysłu
wpuścił go do środka.
- Wejdź,
brudny przyjaciel. Porozmawiać ze mną i rozgościć się.
- Zip. –
Czarnoskóry podał dłoń, zanim przekroczył próg ekskluzywnego budynku. Turek
ścisnął jego rękę, po czym zamknął za sobą i nowym przyjacielem drzwi.
- Deniz.
Wujku! My dużo zarobić! My wykupić nie tylko te posesje! My wykupić całe
osiedle!
…
Otworzyła oczy, chociaż tak bardzo nie miała
ochoty tego robić. Wydawało jej się przez chwilę, że spała tak dobrze i zdrowo,
jak nigdy wcześniej w swoim życiu. Poczuła w sobie dodatkowy zastrzyk energii,
co wyraziła krótkim uśmiechem. Otworzyła oczy i odwróciła się na drugi bok,
chcąc również spojrzeć na twarz tego, kogo jeszcze chwilę temu myślała, że nie
zobaczy już nigdy.
- Kurtis…?
Powoli
usiadła zdziwiona. Miejsce obok było puste.
Lara przegryzła
wargę i natychmiast zerwała się z łóżka. W locie chwyciła za wiszący na oparciu
krzesła jedwabny peniuar i, okrywszy się nim w biegu, opuściła pokój, głośno
trzaskając drzwiami. Na schodach zakończyła poranną pobudkę przewiązaniem się
pasem w boku i poprawieniem rozpuszczonych i zaplątanych włosów. Szybkim
krokiem wkroczyła do salonu.
Lekko
zdyszana.
- Lara?
Kurtis
podniósł głowę znad kartki papieru i odłożył ołówek na blat. Gdy tylko zobaczył
w progu kobietę, wstał z krzesła i podszedł do niej zaniepokojony.
- Co się
stało?
- Przez
chwilę… coś mi się wydawało. Gdzie reszta?
- Długo
spałaś. Leydon grzebie w swojej maszynie na polanie, a Levis… też gdzieś coś
grzebie.
- A ty?
Gdzie grzebałeś?
Spojrzała na
niego, delikatnie się uśmiechając. Patrzył w jej oczy tak ciepło i spokojnie,
że sama przez chwilę w myślach zaczęła wyśmiewać swoje obawy.
Głupia… przecież to nie był sen.
Podeszła do
stołu i usiadła na wcześniej zajętym przez Kurtisa krześle. Rzuciła szybkie
spojrzenie na kartkę leżącą na blacie. Od razu potem wzięła ją ostrożnie do
ręki.
- Nie
wiedziałam, że potrafisz rysować…
- Takie tam…
znalazłem ołówek na podłodze, pomyślałem, że… odpocznę psychicznie.
Spojrzała na
niego i tym razem w jego oczach nie zobaczyła iskry radości, która
odwzajemniała jej uśmiech. Raczej jakąś dziwną nostalgię… znała go tyle lat, a
wciąż tak mało potrafiła wyczytać z jego twarzy. Innych ludzi potrafiła w trzy
sekundy rozgryźć na wylot, z nim nigdy nie szło jej tak łatwo. Może dlatego tak
bardzo go szanowała, nawet w każdej zgryźliwie prowadzonej rozmowie.
- Jest
piękny.
Pozwoliła mu
zabrać sobie z rąk rysunek. Nie był dokończony, ale już teraz wiedziała, że
byłby to naprawdę wyjątkowy obraz, którego nawet w tak małym formacie jak
kartka wyrwana z pierwszego-lepszego zeszytu, nie wstydziłaby powiesić na
ścianie. Tym bardziej, że drogą przez sawannę jakaś postać w kasku pędziła na
Harley’u-Davidsonie w stronę zachodzącego słońca.
- Jak się
czujesz?
- Świetnie.
Jeszcze tylko jeden dzień wolnego i możemy ruszać po ostatni artefakt.
- Wiesz już
dokąd?
- Nie mam
pojęcia. Nie miałam nawet kiedy otworzyć legendy…
Odwróciła
się na pięcie i ruszyła z powrotem w stronę schodów. Kurtis mocniej szarpnął
jej rękę i przyciągnął ją do siebie. Nie zdążyła wtulić się w jego ramię, a już
delikatnie całował jej usta, dłoń wtapiając w jej splątane włosy. Zaciągał się
zapachem jej ciała, a ona nie chciała otwierać oczu, by nie musieć obawiać się,
iż zaraz to wszystko się skończy.
Głupia… przecież to nie był sen. Czego tak
się boisz…
Wciąż
wymieniała z nim kolejne pocałunki. Czuła jego dłoń na swoim policzku, dotykał
jej szybko, pewną ręką, jak gdyby chciał zatrzymać tę chwilę siłą. Przedłużyć
ją.
A jeżeli boję się, że nie będę umiała bez
niego żyć… jeżeli popadam w obłęd… jeżeli kiedyś jeszcze będę musiała sobie
radzić bez niego? A jeżeli coś się spieprzy…? Zawsze w końcu się pieprzy…
- Kocham
cię.
Usłyszała
jego szept, kiedy na chwilę oderwał usta
od jej ust i nadgryzł subtelnie jej ucho. Zadrżała. Tym razem nic się nie spieprzy…
Nie
odpowiedziała, jedynie powróciła do całowania mężczyzny swojego życia.
- Nie chcę
wam przeszkadzać, ale mamy robotę do wykonania.
Lara
natychmiast odskoczyła od Kurtisa jak oparzona i obejrzała się za siebie. Levis…
Spoważniała
i rzuciła Trentowi szybkie spojrzenie pełne dezaprobaty.
- Żądamy
dnia wolnego.
- Tak? A ja
żądam, żebyś się zamknął, kurwa, i mnie posłuchał. – Odfuknął Robert w stronę
zażenowanego Kurta. – Jak mówiłem, mamy robotę. Pomigdalicie się, jak już dorwę
Majora i odzyskam swoje biurko w SOCA, a wasi znajomi wrócą tu cali i zdrowi.
Tylko odpowiedzmy sobie tutaj, kurwa, na jedno ważne pytanie.
Wszyscy
patrzyli na niego zdziwieni. Postanowił kontynuować.
-
Mianowicie, mamy do czynienia z mordercą i najwyższego możliwego stopnia
kryminalistą, jeżeli natychmiast czegoś nie zrobimy, a może mimo to co
zrobiliśmy do tej pory, będziesz odkupywać za artefakty ich zwłoki. Czy
szanowna lady Croft wymyśliła już, gdzie znajduje się ostatni z ośmiu
przedmiotów, o których mówi legenda? Bo jak wiesz, ani ja, ani Leydon, ani ty,
Trent, nie znamy się na historii, a okularnik jest w Chujwiegdziedaleko. A jeżeli nie rozwiążemy jej do końca i nie
zdobędziemy tego jebanego artefaktu, Major nie umówi się z tobą na kawę. A co
za tym idzie NIE ZNAJDZIEMY GO DO KOŃCA NASZYCH ZASRANYCH I GÓWNO WARTYCH ŻYĆ.
Westchnął
głośno, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł. Ani Lara, ani Kurtis go nie
zatrzymywali, co trochę go zniechęciło. Chciał wyładować złość i rozżalenie,
która tkwiły w nim od północy. Budził się co chwilę na kanapie i nie mógł
poradzić sobie z samym sobą. Coś go dręczyło. Coś go bolało i wkurwiało, tylko
nie wiedział w którym miejscu. Nie czuł wewnętrznego spokoju i czegoś się
obawiał, musiał tylko sam zastanowić się gdzie. Miał na to całą noc. Kiedy
doszedł do wniosku, że jest po prostu nieszczęśliwy i chce wrócić do swojego
poprzedniego życia w postaci pracy, pracy i jeszcze raz pracy, zrozumiał, że to
wszystko nie jest takie proste. Zaczął od samego początku. Najpierw był
wściekły, że w ogóle dał Larze swoją wizytówkę i pchał się do jej życia, potem
żałował, że nie ugryzł się w język, kiedy główny nadinspektor go zwalniał.
Gdyby nie był takim rozwydrzonym panem świata, dostałby tylko upomnienie i
mógłby teraz zająć się innym zadaniem lub ścigać Majora zza biurka, mając
dostęp do dowodów i śladów, które zebrali jego towarzysze. Po chwili jednak
zrozumiał, że rozżalenie i żałowanie czegokolwiek sięga dalej, już nie znajomości
z Larą czy utraty posady, ale ingerowanie w życie Kurtisa.
Gdybym mu nie pomógł… nie byłoby go tu. Nie
zawracałby jej w głowie. Zrobi z niej rozlazłe gówno…
Stary, ty chyba jesteś zazdrosny. Pewnie, że
nie. Dlaczego miałbym być zazdrosny?! Przecież razem chcemy dorwać tą samą
osobę, walczymy w jednej, słusznej sprawie. Kiedy to się skończy, wszystko
wróci do normy…
Zasmucił
się.
… no właśnie! Odejdę, zostawiając ją z tym…
co on ci robi z głową, Croft? Nie widzisz tego? Kiedy byłaś sama, byłaś pewna
siebie, silna… potrafiłaś postawić na swoim, biegłaś w przód, aż trudno było
cię dogonić albo zatrzymać. Trudno było prosić cię, byś odpoczęła jeden dzień,
sama od razu wpakowałaś siebie i mnie do samolotu i zabrałaś mnie do Afryki… a
teraz? Chcesz czekać kolejny dzień, teraz, kiedy już nie jesteś taka obolała.
Wtedy byłaś bardziej i pojechałaś… poza tym, spałaś prawie pół doby, musiał ci
coś dać… coś mocnego w nocy. Opium tak działa, usypia i uśmierza ból. A na
drugi dzień masz kaca i nic ci się nie chce, ach, przepraszam, Croft. Nic,
chyba że chodzi o bzykanie się z Trentem. Idź w cholerę, takie z tobą biznesy…
Tak bardzo
nie potrafił ukryć przed samym sobą.
Był kurewsko
zazdrosny.
CDN
Perfekcyjnie. Jak zwykle.
OdpowiedzUsuńWiesz, co jest najlepsze? Że mimo tego, iż pozornie nie dzieje się nic szczególnego, nie ma strzelaniny i pościgów, to rozdział trzyma w ogromnym napięciu do końca i robi niezwykłą chrapkę na więcej. Jak już zaczynasz coś u ciebie czytać, to nie możesz przestać dopóki nie skończysz, a wraz z ostatnią linijką wzbiera w tobie niedowierzanie, że to już koniec. I dziwne uczucie pustki. A TAK PO POLSKU TO CHCĘ WIĘCEJ!
Czuję, że kroi się coś grubszego, a rozdzialik trzydziesty pierwszy był tylko rozgrzewką. Ostatni artefakt wciąż przed nami, prawda ;)?
Co mnie rozwaliło pozytywnie to odwołanie do dema nowego TR... niby taki drobiażdżek, ale sprawia ogromną radochę.
Co do Levisa to mam nadzieję że nie odwali niczego szczególnego! Żeby mu na przykład do głowy nie wpadło stawanie między Kurtem i Larą... nie teraz, kiedy są tacy szczęśliwi i nie ukrywają tego. Czytanie o nich napawa mnie jakąś błogością, takim dziwnym spokojem. Brakowało mi tego. Co tam, że Lara zrobiła się trochę kluchowata i wściu- bziu jej w głowie teraz, jej też się trochę odpoczynku należy. Co ten Levis myśli, że ona jest maszyną? Nie zawsze trzeba być silnym i gotowym do działania. Tak więc dajmy naszym bohaterom jeszcze dzień odpoczynku, a potem zagońmy ich do roboty ;).
Pisaj, pisaj nowego rozdziała, bo mi się szpilki zaczynają w dupsko wbijać :D.
Pierwszy raz dodaje komentarz i szczerze żałuje. Twoje opowiadanie jest tak wspaniałe, nie ma w nim błędów a jeśli się zdarzają to są malutkie. Mam nadzieje że kiedyś dojdę do takie perfekcji jak ty :) Na razie nie ma co o tym myśleć.
OdpowiedzUsuńJeśli będziesz miała czas i chęci zajrzyj do mojego opowiadania. http://laraikurtis.blogspot.com/ - mam nadzieje że dasz mi parę rad jak powinno wyglądać takie opowiadanie. Żeby było chociaż w 50% takie fajne jak twoje :)