Rozdział trzydziesty



Muzyka do rozdziału - KLIK


ROZDZIAŁ 30

„Noc”

            Noc. Za oknem pojedyncze krople deszczu cicho stukały o parapet, sprawiając, że wszyscy mieszkańcy przydrożnego, starego, tureckiego motelu czuli się jeszcze bardziej przygnębieni, jak gdyby nie wystarczał fakt, że jedyny motel na obrzeżach miasta był budynkiem nie tyle mrocznym czy przerażającym, jak po prostu obleśnie paskudnym. Brudne, kamienne ściany, od wewnątrz przesiąknięte zapachem alkoholu, papierosów i pleśni nie zachęcały przejezdnych, którzy wchodząc do budynku, równie szybko z niego wychodzili. Marcus Swynford nie mógł jednak narzekać na brak rozrywki czy sposobu na zarobek. W barze, który mieścił się w taniej noclegowni, zbierała się cała gromada ludzi przesiąkniętych do szpiku kości różnymi nałogami czy przymuszeniami losu. Przekraczając próg motelu, przypadkowy gość nie spodziewałby się, że za pierwszymi drzwiami, po prawej stronie, głośna muzyka gra do samego rana hity lat siedemdziesiątych, pijani mężczyźni błagają o jeszcze jedną kolejkę, by potem wymiotować do upadłego w śmierdzącym kiblu. Był to jedyny bar w okolicy, którego barman, widząc zataczającego się klienta, jaki powinien dawno zostać wyproszony, gdy prosi o całą butelkę najtańszej i najmocniejszej nalewki – dostaje ją. I wypija na miejscu. W rogu sporej wielkości pomieszczenia, gdzie znalazło się nawet miejsce na niewielki parkiet z podwyższeniem na scenę dla kobiet lekkich obyczajów, przy jedynym stoliku, na którym znajdowały się serwetki i podstawki pod kufel, siedział Major. Obserwował, jak nienajgorszej urody, cztery kobiety zabawiają mężczyzn swoim erotycznym tańcem. Myślał o Athanasii. Żadna z tureckich tancerek nie umywała się do jej urody i charakteru. Miał na nią ochotę nawet teraz, gdy nie było jej w pobliżu. Usłyszał niedaleko siebie kroki i odwrócił twarz. Zobaczył Kapitana, który dosiadł się do jego stolika i podał mu kolejny kufel piwa.
- Jak ci się podoba mój lokal?
- To twoje kobiety? – odpowiedział Major pytaniem na pytanie. Brodaty starzec w białym, brudnym podkoszulku, odsłaniającym przedramię mężczyzny, na którym widniał dawno już rozmazany, stary tatuaż trupiej czaszki udekorowanej napisem Born to raise hell, zapalił papierosa. Drugiego podał przyjacielowi. Kiwnął potakująco głową.
- Mieszka kilka takich na pierwszym piętrze. Nie muszą płacić czynszu, nie muszą spać na ulicy. Korzystaj do woli, przyjacielu. Załatwię ci jedną za darmo, chcesz? Którą? Ta długonoga, w lokach ma śliczną dziurkę… Ester.
Gdyby jakikolwiek inny mężczyzna spojrzał na to potwornie brudne i odrażające miejsce, uderzyłby pięścią w stół, zdzieliłby Swynforda i porwał faktycznie najładniejszą z tancerek, zapewniając jej dostęp do lepszego życia, prezentując jej gwiazdkę z nieba czy wygrany los na loterii.
Jakikolwiek inny mężczyzna, ale nie Major.
Rzucił okiem na kobietę ubraną w biały, prześwitujący podkoszulek i krótkie, jeansowe spodenki postrzępione u dołu nogawek. Gdy się schylała, podwijały się na tyle, że wszyscy mężczyźni na sali zaczynali krzyczeć i gwizdać, wskazując brudnymi palcami na najładniejszy tyłeczek jaki widzieli w życiu. Tańczyła na boso. Przy każdym obrocie zarzucała długimi do pasa, kręconymi włosami, przy okazji odbijając od piersi czerwonymi, kiczowatymi koralami. Nie była brzydka, ale nie była też wybitnie piękna, nieprzesadnie szczupła. Owszem, wyróżniała się z tłumu innych, niezadbanych tancerek, ale Major, patrząc na nią, wciąż wyobrażał sobie, że tańczy przed nim burza rudych loków. Był jednak mężczyzną bez klasy. Bar przypominał mu stare dobre czasy, kiedy, niczym pirat, zawsze miał, co chciał, pił, co chciał i robił to, na co tylko miał ochotę. Spojrzał na przyjaciela i poklepał go po ramieniu.
- Zatrzymam się u ciebie z moimi przyjaciółmi, dopóki lady Croft nie zdobędzie wszystkich artefaktów i nie pojawi się, by odbić swoich ludzi. Wtedy zabiję ich wszystkich i zdobędziemy skarb, o którym głosi legenda…
- Skąd będzie wiedziała, gdzie nas szukać?
Major spojrzał na niego wzrokiem, mówiącym spokojnie, już wszystko obmyśliłem… uśmiechał się przy tym szeroko, pokazując szereg śnieżnobiałych ząbków, które zupełnie nie pasowały do brudnego, zapchlonego otoczenia. Wyciągnął z kieszeni pager i wcisnął na nim jeden z klawiszy. Po chwili, w barze, pojawił się Stoucas. Widać było, że humor wcale mu nie dopisywał. Ogromny mężczyzna, z twarzy bardziej przypominający goryla aniżeli człowieka, był jeszcze bardziej zgarbiony niż zwykle. Major poklepał go po ramieniu.
- Wymyśliłem plan. Wypuścisz elektronika.
Stoucas spojrzał na szefa zdziwiony, natomiast brodaty starzec przyglądał się całej scenie z ogromnym zainteresowaniem. Podparł twarz na ręce, którą łokciem oparł o blat stolika. Palcami dotykał ust, nawet nie wyjmując z nich fajki zaciągał się, by po chwili wypuszczać z płuc dym. Popiół z końca papierosa spadał co chwilę na stół.
 - Po prostu wypuścisz go. Tu, przy autostradzie. Będzie chciał znaleźć Croft, ale zanim ją dorwie, ona pewnie zdąży znaleźć wszystkie artefakty i będzie zastanawiać się, jak znaleźć nas. Poczekamy tu na nią i ugościmy ją po naszemu.  
Swynford, słysząc o genialnym planie przyjaciela, zaśmiał się pod nosem tonem niebezpiecznego złoczyńcy. Major po chwili dołączył do niego, śmiejąc się równie głośno. Stoucas przyglądał im się chwilę w milczeniu i przeczekał ten ich triumfalny moment. 
- Chcesz sprowadzić Croft tutaj? Rozpieprzymy tę budę w walce…
- A niech się rozpieprzy! – Krzyknął niespodziewanie brodacz, zwracając uwagę tancerek i kilku niedaleko siedzących mężczyzn. Ręką uderzył w blat. Spojrzał na zainteresowanych wrogo, każąc wrócić im do ich własnych zajęć. – Za zdobyty szmal postawię sto takich moteli…
- Kiedy go wypuścisz, przekaż mu, że chcę widzieć się z jego znajomą, nie jej facetem, nie jej pilotem. Ma być sama. I ma mieć wszystkie osiem artefaktów. Powiedz mu, że jeżeli zobaczymy coś podejrzanego w zachowaniu kobiety, oddam jej tylko księgowego, natomiast zwłoki starca będą gniły na poddaszu tej rudery brudnej jak on sam. Zrozumiałeś?
Stoucas przytaknął. Odwrócił się na pięcie i zostawił starych przyjaciół znów samych przy stole. Swynford dokończył papierosa i rzucił go na podłogę. Major uśmiechnął się pod nosem. Jak lokal miałby być czysty, skoro sam właściciel robi w nim niezły burdel? Dosłownie.
- Trzeba to jakoś ukoronować, przyjacielu. – Odezwał się Kapitan i spojrzał w stronę tańczącej na parkiecie Ester. Przywołał ją do siebie wzrokiem, a młoda brunetka o tureckiej urodzie już po kilku sekundach stanęła za jego krzesłem i zaczęła masować jego plecy. Major przyglądał się jej chwilę. Musiał przyznać, do Nasii było jej daleko. Ale gdy się nie ma co się lubi…
- Jest twoja. – Mruknął Swynford i przechylił prawie pełny kufel piwa, wypijając całą jego zawartość. Wstał z krzesła i odszedł od stolika, maszerując w stronę baru. Major już miał również podnieść się ze swojego miejsca, ale kobieta usiadła na nim okrakiem. Twarz położyła na jego ramieniu i delikatnie nadgryzła jego ucho.
- To… co chcesz robić tej nocy? – Zapytała szeptem.
Mężczyzna nie odpowiedział, spojrzał na nią jedynie władczym tonem. Mocno dotknął jej ramienia, zrzucając ją z krzesła. Położył dłoń na jej głowie i rozkazał zejść do parteru. Kobieta zdjęła z nadgarstka czerwoną wstążkę i przewiązała sobie nią włosy. Po chwili długimi paznokciami odpinała rozporek spodni nowego przyjaciela…


            Noc. Samolot podchodził do lądowania na specjalnie poświęconym do tego, dawno wykarczowanym leśnym terenie należącym do rezydencji Croft. Levis wyszedł z pokładu pierwszy. Wciąż próbował wybić Larze z głowy nocowanie w jej własnym pokoju, w końcu i ona, i Trent byli poszukiwani przez policję już nie tylko brytyjską. Po zamieszaniu jakie zrobiła ucieczką z sądu w Polsce, tuż po wydaniu wyroku, teraz groziła jej dużo większa kara. Wyjechała z kraju, nabrudziła w Turcji, rozpętała piekło pod wodami Sri Lanki, a w końcu złapana przez tamtejszą służbę zdrowia, po przewiezieniu jej do szpitala brytyjskiego – również nawiała, opuszczając kontynent. Levis podejrzewał, że nie tyle policja, co głupia SOCA mogła przyczaić się w jej domu, rozstawić podsłuch i kamery. Tym bardziej, że sam Robert długo należał do tej organizacji, będąc na miejscu swojego szefa zrobiłby to samo. Lara nie chciała tego słuchać. Wciąż argumentowała, że ma ochotę w końcu przespać się we własnym łóżku, następnego dnia rozszyfrować ostatnią część legendy i uratować przyjaciół. Kurtis popierał jej wybór, nie miał ochoty tułać się po hotelach, gdzie tak naprawdę byli tak samo zagrożeni rozpoznaniem, co w rezydencji Lary. Tylko Dante pozostawał w sporze bezstronny. Zmęczony ciągłym pilotowaniem, marzył, by wziąć prysznic i po prostu położyć się gdziekolwiek, gdzie będzie ciepło. Zasnąć. Robert w końcu musiał odpuścić. Został przegłosowany. 

            Rezydencja Croftów nadal od zewnątrz, jak i w swoim wnętrzu wyglądała jak istne pobojowisko. Wcześniej zadbany ogród, teraz odstraszał przybyszów wysokimi trawami, nieprzystrzyżonymi żywopłotami. Reprezentacyjna fontanna zdobiąca centrum placu przed głównymi drzwiami tryskała wodą o żółtawym odcieniu i nieprzyjemnym zapachu. Lara była zbyt zmęczona, by przejmować się takimi pierdołami. W jej podkrążonych oczach widać było przeszywające ją na wylot zmęczenie. Wciąż odczuwała nieznaczny ból po wydarzeniach na Sri Lance, a tabletki, które otrzymała w szpitalu szybko się skończyły, więc, ku zdziwieniu wszystkich jej towarzyszy, od razu po przekroczeniu progu udała się do kuchni, gdzie znajdowała się najbliższa apteczka. Leki przeciwbólowe w niej zawarte dawno straciły swą ważność, co wcale kobiety wielce nie zaskoczyło. Nigdy wcześniej przecież nie musiała się nimi szprycować. Nikt z nikim nie rozmawiał. Levis zajął wygodne miejsce w salonie, na kanapie przy kominku, który zamierzał rozpalić. Miał stąd idealny widok na drzwi główne, toteż w razie czego szybko mógł odpowiednio do sytuacji zareagować. Brakowało mu tylko jednego.
- Laro…
Kobieta odwróciła się w jego stronę. Stała już na schodach, w pełnej gotowości, by udać się do swojego pokoju. Za nią ruszył Kurtis dźwigający ich bagaże. Również zatrzymał się, by posłuchać byłego inspektora.
- Potrzebuję broni. Swoją oddałem nadinspektorowi SOCA.
Lara zamyśliła się. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że w razie, gdyby w tym momencie napadł ich Major, nie mieliby szans na odwet ataku. Kurtis dopiero co wyszedł ze szpitala, nie miał przy sobie żadnej broni, nawet chirugai nie widziała przy jego boku. Ona sama do Afryki poleciała z jednym, wiernym, chromowanym Desert Eagle, a na Majora było to zdecydowanie za mało. Dziwiła się, że Robert mówił o tym dopiero teraz. Że do Tanzanii wybrał się bezbronny. Mimo to nie zapytała o nic. Kiwnęła jedynie potakująco, zabrała Kurtisowi swoją torbę i oddała przyjacielowi swoją pukawkę. Robert podziękował i wrócił na sofę. Dookoła niego, na podłodze widać było walającą się zawartość mebli. Potłuczone zdjęcia, pamiątki z wypraw, jakieś ubrania teraz przypominające podarte i podeptane szmaty. Resztki szkła z szyb gabinetu Zipa. Levis zrzucił wszystkie śmieci leżące na kanapie i podniósł niedaleko poniewierającą się na ziemi poduszkę. Chciał jedynie przymknąć oko na kilka minut i resztę nocy być czujnym i w pełnej gotowości do działania. Zanim się obejrzał, sen zmorzył jego powieki, a głośne chrapanie roznosiło się echem po całym salonie i głównym korytarzu. Z resztą, tak samo jak chrapanie Leydona dochodzące z jednego z osiemdziesięciu innych pomieszczeń.
- A ty dokąd? – Zapytała szeptem, patrząc, jak Kurtis otwiera drzwi pokoju gościnnego, położonego tuż naprzeciwko jej sypialni. Trent spojrzał na nią zdziwiony.
- Nie potrzebujesz towarzystwa. Potrzebujesz snu.
Dziewczyna nie chciała tego słuchać. Podeszła do mężczyzny i położyła swoją dłoń na jego dłoni, która już trzymała klamkę. Według niej, tę niewłaściwą. Delikatnie zaczęła odczepiać jego palce od uchwytu, aż w końcu pochwyciła ją całą, splotła swoje palce z jego palcami i mocniej pociągnęła w stronę swojego pokoju. Kurtis nie stawiał jej oporu w żaden sposób. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi, zobaczył, jak dziewczyna przekracza próg łazienki.
- Wspólna kąpiel? – Zapytała, chociaż właściwie znała odpowiedź. Trent zaniemówił, patrząc, jak kobieta zdejmuje z siebie powoli wszystkie ubrania. Nie robiła tego przed nim tak, jak zwykle. Jak wcześniej. Bez odrobiny erotyzmu, raczej ze skwaszoną, obolałą miną. Powoli, ale bardziej z powodu ostrożności niż chęci wywołania wrażenia na mężczyźnie. Podszedł do niej i pomógł jej zsunąć biodrówki w dół. Następnie, gdy podniosła ręce, ściągnął przez głowę jej przepocony, brudny top. Zdumiał się na widok jej sinych pleców, dokładnie widoczne blizny po ranie zasklepiającej się powoli wokół żeber po lewej stronie ciała. Dotknął jej machinalnie chłodną ręką. Lara aż podskoczyła i spojrzała na niego zdziwiona.
- Zabiję gnoja.
Nie powiedział nic więcej, bo nie potrafił wydusić z siebie słowa, jak bardzo mu przykro. Lara zobaczyła to w jego oczach i uśmiechnęła się nikle. W ramach rewanżu i ona zdjęła z niego koszulę. Jego klatka piersiowa, bok… ramię… wcale nie były w lepszym stanie. Wciąż miał blizny po kuli, która na tureckim lotnisku przeszyła go na wylot.  Jedyny ślad, jaki przypominał jej, że gdyby nie jego czyn, sama miałaby taką bliznę. Beznadziejnie prezentowałaby się na jej zwłokach.
Uratował jej życie. Był bohaterem. Był mężczyzną jej półświatka, choć wcześniej nawet go nie lubiła. Wkurzał ją tylko i niepotrzebnie plątał się pod nogami. Nie szanowałaby go tak bardzo, gdyby nie Turcja. Ten kraj na zawsze odmienił jej światopogląd. Zastanawiała się nad tym dostatecznie długo, wpatrując się w nagie ciało swojego mężczyzny. Dopiero, gdy dłonią dotknął jej podbródka i uniósł go na wysokość swojej twarzy tak, by patrzyła mu w oczy, przypomniała sobie, że stoi przed nim całkiem naga. Pozwoliła, by przyglądał jej się całej, ale on nie zwracał uwagi na jej ramiona, na jej piersi czy tyłek. Patrzył jej w oczy, by po chwili objąć ją całą i przytulić mocno do siebie.
- Nie pozwolę, by cokolwiek jeszcze ci się stało.
Skrzywiła się. Jego delikatny uścisk sprawił, że gdzieś tam głęboko w niej ból niedawno połamanych żeber znów się ujawnił, tym bardziej, że całą Tanzanię przemierzyła na proszkach. Trent nie spytał o jej wyraz twarzy. Natychmiast rozluźnił uścisk, by po chwili z plecaka wyciągnąć niewielkie pudełeczko.
- Paracetamol z kodeiną. Trochę mocniejszy od tych twoich drażetek.
Zaśmiała się pod nosem. Kurtis i narkotyki? Trudno było jej w to uwierzyć. W jej oczach dostrzegł serię pytań.
- Miałem bardzo miłą pielęgniarkę. To znaczy, lubiła mnie i szprycowała morfiną, dopóki było to konieczne i dopóki nie zamknąłem jej w szafie. Dawka była uzależniająca w minimalnym stopniu, kiedy zacząłem podejrzanie prosić o więcej, dała mi to. Raz wziąłem o kapsułkę za dużo i miałem niezłe jazdy przez sen. Widziałem cię…
Uśmiechnęła się, po czym wyciągnęła z pudełeczka jedną, białą tabletkę.
- Uprawialiśmy nieziemski seks… poczekaj, masz osłabiony organizm, weź pół…
Wzruszyła ramionami i przełknęła całość. Chwyciła Kurtisa za rękę i pomaszerowała w stronę łazienki. Marzyła, by wreszcie ktoś mógł jej umyć plecy.


           
            Krzyczał, by wpuszczono go z powrotem, ale hałas przejeżdżających nieopodal, po autostradzie samochodów zagłuszał jego wołania. Pierwszy raz czuł się bezsilny i samotny do tego stopnia, że miał ochotę po prostu rzucić się pod rozpędzony wóz. Nie miał telefonu, nie dostał jedzenia, ni pieniędzy. Od prawie trzech tygodni przemierzał świat w furgonetce Majora w tych samych ubraniach, jedząc resztki i pijąc jakąś śmierdzącą wodę. Bez kąpieli, bez kontaktu z żyletką. Podejrzewał bezsilnie, że niejeden menel wygląda teraz bardziej przyzwoicie od niego, nie odstraszając przy tym od siebie ludzi i z łatwością żebrząc na kolejne, tanie wino. I takiemu też prędzej zaufaliby przejezdni. Tylko, że Zip nie potrzebował wcale drobnych na alkohol.  Ruszył przed siebie powolnym, zmęczonym krokiem. Z wielkim trudem udało mu się wspiąć i spaść z barierki oddzielającej autostradę od zjazdu, przy którym mieścił się motel Kapitana. Myślał o Alisterze i Winstonie. Czy poradzą sobie bez niego? Alister wciąż był ranny po postrzale Majora, nocami zaczynał majaczyć i popadać w obłęd, wciąż narzekając na Larę. Tracił nadzieję. Dziadek Smith był w jeszcze gorszym stanie, na myśl o czym czarnoskóremu łzy same napływały do oczu. Nie chciał jeść, przestał sypiać i rozmawiać z nim. Jak gdyby w ogóle przestało docierać do niego, w jakim był położeniu. Jakby powoli przestawał odbierać bodźce z zewnątrz.
Zip przeklął. Nie mógł faszerować się w tym momencie złymi myślami. Zdesperowany wszedł na pas awaryjny sześciopasmowej drogi szybkiego ruchu. Czekał, aż ktoś się zatrzyma. Wystawiał kciuk, klękał, składał dłonie w proszącym geście, przypominającym modlitwę. Miał świadomość, jak wygląda. Ale wiedział, że musi mu się udać. Bo jeżeli nie skontaktuje się z Larą, ona nie będzie wiedziała, gdzie szukać Winstona i Alistera. I Majora. Gdy po dłuższym czasie wciąż stał na pasie awaryjnym i próbował namówić ludzi do postoju, stwierdził, że nic tym nie wskóra. Wrócił do punktu wyjścia. Zastanawiał się, dlaczego Major po prostu nie dał mu telefonu i nie kazał skontaktować się z Larą. Odpowiedź była zaskakująco banalna, Zip wiedział, jak bardzo kryminalista lubi bawić się ludzkim życiem. On, jako czarnoskóry elektronik, nic dla niego nie znaczył. Jego życie było mu zupełnie obojętne. Tu nie chodziło o to, by skontaktować się z Croft. Gdyby Major chciał, znalazłby zupełnie inny, łatwiejszy sposób. Tu chodziło o urozmaicenie sobie zadania. Kaprys psychopaty. Zip położył się na ulicy, niedaleko zjazdu, wciąż blisko motelu Swynforda. Czuł, że zakręciło mu się w głowie. Z głodu i wyczerpania, odwrócił się szybko i zwymiotował pod siebie. Już miał zamykać oczy, kiedy zobaczył przed sobą jaskrawe światło. Miał dość.  W oddali usłyszał krzyk kobiety, płacz dziecka. Wszystko było rozmazane, dawno odpływało. Ulatywało w nicość.
Zamknął oczy.
Po raz pierwszy w życiu stracił przytomność.


            Siedziała na nim okrakiem i delikatnie masowała jego plecy. Czuła pod skórą napinające się mięśnie, które naciągała chłodnymi dłońmi. Jakąś maścią cynkową, jaką wygrzebała z odmętów szafki łazienkowej, posmarowała zabliźnione miejsca, nachylała się i całowała go po karku, wzdłuż kręgosłupa. Czuła, że miał ciarki, jak gdyby przespacerowało po nim stado mrówek. Po chwili ostrożnie mężczyzna odwrócił się do niej przodem, nie zrzucając z siebie kobiety. Spojrzał na nią i uśmiechnął się. Tego uśmiechu, tego wyrazu jego twarzy dawno nie widziała. Przyciągające spojrzenie, przenikające ją na wylot. Już nie spoglądał romantycznie w jej oczy. Patrzył na jej piersi, by po chwili delikatnie położyć na nich obie dłonie. Uniósł się lekko, poczuł szarpnięcie w plecach sprawiające ból, ale nie zrezygnował. Zaczął całować jej szyję… dekolt… nadgryzał ostrożnie sutki. Jęknęła, ale jedynie z czystej rozkoszy. Położyła się obok niego, palcem wodziła po jego klatce piersiowej, bawiąc się jego męskim, seksownym zarostem, by po chwili dłoń prowadzić coraz niżej i niżej… zanim odpięła mu rozporek, spojrzała na niego i uniosła brwi, zachęcając go do zabawy. Ręką sięgnęła do nocnego stolika i otworzyła leżące tam pudełeczko białych tabletek Kurtisa. Trent przegryzł wargę. Seks na prochach? Czy prochy, aby móc uprawiać seks? W tej chwili było mu to obojętne. Wyciągnął rękę, by również poczęstowała go jedną, ale ona wzięła ją do ust i przybliżyła swą twarz do twarzy Kurtisa, składając na jego ustach gorący pocałunek, dzieląc się opioidem. Przypomniała sobie, jak całowała go ostatni raz… w ruinach tureckiego zamku, z czekoladą w ustach. Uwielbiała go zaskakiwać. Gdy tylko lek zaczął mocniej działać, znów usiadła na mężczyźnie i, wymieniając kolejne pocałunki, zaczęła kołysać się delikatnie raz w przód, raz w tył. Uśmiechała się. Kurtis widział w jej oczach coś, czego nie widział już bardzo dawno ani u niej, ani u siebie. Relaks. Czystą przyjemność. Błogość. Radość z bycia blisko siebie. Z bycia razem. Bycia w sobie.
A może po prostu z bycia na haju.



            CDN


2 komentarze:

  1. Teraz dałaś do ognia!;) Bardzo brakowało mi Twojego opowiadania, a jeszcze bardziej Lary i Kurtisa, razem!;) Bardzo cieszę się, że tak to na razie wygląda, mam nadzieję, że nic ani nikt już ich teraz nie rozdzieli.;)

    Oby Croft teraz już silniejsza fizycznie i psychicznie jak najszybciej pomogła porwanym, bardzo mi ich szkoda, tego Majora to sama bym bez skrupułów zabiła! Naprawdę świetny rozdział, tak czule opisałaś pod koniec tą ich bliskość, naprawdę bardzo się wczułam.;)

    Jeszcze raz przepraszam, że tak dawno mnie tutaj nie było, odrobiłam zaległości i pozostawiłam po sobie ślady - zerknij na rozdziały wstecz.;) Mam nadzieję, że przenigdy nie przestaniesz pisać, jak to opowiadanie się skończy, czego bardzo się boję i ze strachem patrzę na to, że to już 30 rozdział, to mam nadzieję, że rozpoczniesz nowe. Będę bardzo mocno trzymała kciuki. Bo wiesz, że może z opóźnieniem, ale zawsze wrócę i z przyjemnością poczytam Twoją twórczość.;);*

    Dzięki Tobie naprawdę spędziłam dzisiaj miło swój czas i chociaż teraz powracam do nauki - bardzo przyjemnie było zrelaksować się przez te trzy zaległe rozdziały i móc znowu przeżyć te niezwykłe przygody z ulubionymi bohaterami.;) Dziękuję Ci za to!;)
    Czekam na kolejny rozdział, życzę mnóstwa weny i bardzo mocno Cię pozdrawiam!;*** Trzymaj się! ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie wiem, gdzie się z Tobą skontaktować najszybciej, więc napiszę też tu: wstawiłam link do ocenialni na blogu ;)
    Mam nadzieję, że wiesz, o co chodzi.

    OdpowiedzUsuń